Tato, nie wracaj! Bicie dzieci to dla niego codzienność

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Na policję poszła babcia. Wnuki przyjechały do niej na lato. Pierwszy pękł najstarszy. Opowiadał o codziennym biciu po plecach i nogach, o przykładaniu siekiery do palców, rzucaniu do nich nożem.

Opinia

Opinia

Agnieszka Gawor, psycholog:

- Wielu ludzi wciąż uważa, że aby dzieci dobrze wychować, trzeba je czasem uderzyć. Sąsiedzi najczęściej mają świadomość, że w domu obok jest przemoc, ale myślą: inni nie reagują, to co ja się będę wychylał. Ludzie boją się dzwonić na policję, bo potem trzeba składać zeznania, chodzić po sądach, a może się okazać, że zrobili zamieszanie bez powodu. Zanim zawiadomimy policję, najlepiej dyskretnie skonsultować sprawę ze szkołą. Są szkolni psycholodzy i pedagodzy, jest wychowawca klasy, którzy mają obowiązek sprawdzić nasze wątpliwości i mogą to zrobić bez rozgłosu. W razie czego to szkoła powiadomi policję.

Takich rodzin jest pełno - nie tylko w Racławiczkach. Ona nie pracuje, pilnuje gromadki dzieciaków, on zarabia dorywczo, nie stroni od kieliszka. A wtedy lepiej mu z oczu schodzić.

Na koncie ma już parę wyroków. Teraz, gdy prokuratura go aresztowała i za przemoc wobec rodziny grozi mu do 10 lat, sąsiedzi twierdzą, że nie zdawali sobie sprawy, iż dzieciom dzieje się krzywda.
Choć bicie, straszenie, awantury i okrutne kary ciągnęły się latami.

Bicie na porządku dziennym

Nie wytrzymała babcia dzieci. Wnuki przyjechały do niej na lato i najstarszy - dwunastolatek - rozkleił się. Za nim poszły młodsze. Przesłuchania w prokuraturze potwierdziły to, co dzieci opowiadały babci: - Codzienne bicie po plecach i nogach, rzucanie nożem w kierunku dzieci, grożenie siekierą z przystawianiem jej do dłoni - wymienia Henryk Wilusz, prokurator rejonowy ze Strzelec Opolskich. - A do tego jeszcze system kar takich jak noszenie ciężkich kamieni czy stanie z trzymanymi w górze w rękach butelkami po piwie napełnionymi wodą.

Zgromadzone zeznania są drastyczne. Początkowo, wszczynając dochodzenie, braliśmy pod uwagę zarzut znęcania się nad jednym synem. Dochodzenie przekształciło się nam w śledztwo, bo zmieniliśmy kwalifikację przestępstwa na znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem wobec całej trójki dzieci oraz żony.

31-letni mężczyzna został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące, równocześnie prokuratura wystąpiła do sądu o "odwieszenie" wcześniejszego wyroku. W 2004 roku został skazany za usiłowanie gwałtu, a w 2008 - za gwałt. Za pierwszym razem siedział rok, za drugim sędzia okazał wobec niego pobłażliwość, bo wykonanie kary dwóch lat więzienia zawiesił na pięć lat. Teraz grozi mu do 10 lat.

Najprawdopodobniej straci również prawa rodzicielskie. Matce grozi ograniczenie praw do dzieci. Prokuratura wystąpiła również z żądaniem do wójta gminy Strzeleczki, aby wyjaśnił, dlaczego Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej nie zauważył problemu i nie zareagował wcześniej.

- Ta rodzina była pod opieką ośrodka, który, jak widać, wykonywał swoje obowiązki nierzetelnie, dlatego napisaliśmy do wójta, aby wzmógł nadzór nad ośrodkiem, pracownicy powinni dyscyplinarnie odpowiadać za zaniedbanie obowiązków - mówi prokurator Wilusz

Nikt nie słyszał, nikt nie widział

Opieka społeczna, dyrektor szkoły, do której uczęszczają pokrzywdzone dzieci, oraz wójt gminy Strzeleczki nabrali wody w usta. Dwie pierwsze instytucje nie chcą się wypowiadać na temat rodziny z Racławiczek i tego, czemu nikt nie reagował na to, co się w niej działo. Wójt Bronisław Kurpiela mówi krótko: - Robienie rozgłosu wokół tej sprawy tym dzieciom jeszcze bardziej zaszkodzi.

Ludzie we wsi komentują rzecz różnie, ale nikt nie ma sobie nic do zarzucenia. - Chłop jak chłop, lubił se wypić, nic nadzwyczajnego, potem się awanturował, a te dzieciaki to urwisy - mówi pani Edyta. - Przy ludziach ich jednak nie bił.
Niektórzy są zdziwieni, że został aresztowany. Krytykują matkę dzieci, że pozwalała na ich krzywdę. Niektórzy nie komentują wcale. Mówią, że to nie ich sprawa.

- To nie jest znieczulica, tylko każdy boi się wtrącać - mówi sołtyska wioski Maria Niewiadomska. - Ludzie pomagali tej kobiecie, jak mogli, głównie jednak materialnie. Ona jest niezaradna, on pracował dorywczo. Jak był trzeźwy, sprawiał wrażenie dobrego męża, ojca i gospodarza, remontował dom. Kto wie, co u kogo w czterech ścianach się dzieje. Teraz ona płacze, że straci dzieci - i ja też myślę, że to by dla nich nie było dobre. Zawsze dom rodzinny to dom rodzinny, a nie jakiś ośrodek.

- Nikt nie wiedział, że ojciec znęcał się na tymi dziećmi - zarzeka się sąsiadka Urszula Suchan. - Nigdy nie widziałam, żeby je bił na podwórku. Albo żeby chodziły posiniaczone. Nie skarżyły się. Ani ona się nie skarżyła.
Teraz niektórzy we wsi mówią, że winna jest matka dzieci. - Jeśli przyzwalała, aby ojciec je bił, to jak my mieliśmy się wtrącać? - pyta jeden z gospodarzy. - Opieka nic nie robiła, szkoła nic nie widziała, a my, prości ludzie, mieliśmy wiedzieć, jak się zachować?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska