Tatusiowie w ciąży

fot. Monika Kluf
- Lekarze mówią, że w brzuchu mieszka mała Jagódka. Może jednak będzie to Jaś? - mówi przekornie Leszek Krzyżanowski, na zdjęciu z żoną Małgosią.
- Lekarze mówią, że w brzuchu mieszka mała Jagódka. Może jednak będzie to Jaś? - mówi przekornie Leszek Krzyżanowski, na zdjęciu z żoną Małgosią. fot. Monika Kluf
Masują żonom plecy, czytają brzuszkowi "Kubusia Puchatka", biegają w nocy po lody waniliowe, a gdy nadchodzi "ten czas", idą na porodówkę.

Romek już wiedział, że jest ojcem, gdy tylko zobaczył w drzwiach żonę, która wróciła od ginekologa. Miała "ten" uśmiech.

- Nie musiałem o nic pytać, zacząłem skakać z radości. Jeszcze tego wieczoru moje dotychczasowe myślenie z "ty i ja" zamieniło się na "nas troje" - wspomina jesień 2007 roku Roman Partykowski, nauczyciel z Opola i tata pięciomiesięcznej Mai.
- Nazajutrz rano nawet wstawało mi się inaczej. Nie mogłem przestać myśleć o dziecku, o tym, że wszystko się teraz zmieni, że jestem odpowiedzialny za ten maleńki byt i muszę zapewnić mu wszystko, co najlepsze.

Od tej pory Romek mówił wszystkim "chodzimy w ciąży". Mdłości i apetytów wprawdzie nie miał, ale dopadł go syndrom gniazda. Myślał o zabezpieczeniu finansowym rodziny, układał w głowie plan remontu, zastanawiał się, gdzie ustawić łóżeczko, szafkę, lampkę nocną.
Chodził z żoną na wszystkie badania. Choć sam przyznaje - czasem w poczekalni pełnej kobiet czuł się jak piąte koło u wozu. Przyszłych ojców przychodziło niewielu. Z czasem jednak wrósł w ten krajobraz. Do dziś wspomina dzień, jak to na czas badania ginekologicznego zostawił żonę w gabinecie i wyszedł do poczekalni.

- Jedna z oczekujących pań zerwała się, by wejść do lekarza. Mówię jej, że jeszcze chwilkę, bo żona jest w środku, a na to jej mąż, drugi rodzynek w poczekalni: "a co, myślałaś, że pan na przegląd przyszedł?" - śmieje się Roman.

Z każdego badania USG przyszły tata przynosił płytę z nagraniem ruchów dziecka. Godzinami w domu podziwiał swoje maleństwo, zapraszał na "seanse" przyjaciół. Chciał wiedzieć o ciąży wszystko. Wertował specjalistyczne książki, przeglądał tematyczne strony w internecie.

- Troszczył się, robił wszystko w domu, masował plecy, smarował mi brzuch i maleństwu czytał "Kubusia Puchatka". Najpierw po angielsku, potem po polsku
- chwali męża Ewa Partykowska. - Mała reagowała na głos ojca. Zaczynała się intensywnie ruszać. Roman był cudowny, miał tylko jedną słabość: najpierw zadeklarował się, że nie będzie jadł rzeczy, których ja w ciąży musiałam unikać, a potem ukradkiem podjadał.
Ewie najbardziej zapadła w pamięć mina położnej tuż po porodzie. Mierzyła i ważyła małą, a Roman stał tuż obok i wzruszony opowiadał Mai, jak bardzo na nią czekał. Położna była zaskoczona. Niewielu ojcom to się zdarza...

Za kilka dni na porodówce zjawi się już po raz trzeci Leszek Krzyżanowski z Kluczborka, tata 7-letniego Tymoteusza i 4-letniej Mai. Jego żona Małgosia jest w dziewiątym miesiącu ciąży.

W brzuchu na 99 procent mieszka Jagódka, choć przyszły tata liczy jeszcze na ten 1 procent, czyli na Jasia.

- Przydałoby się, tak dla domowej równowagi - śmieje się Leszek, ale za chwilę już na poważnie zaczyna opowiadać o porodach rodzinnych. Przyznaje, że zanim urodził się Tymek, był im przeciwny. Pierwszą ciążę "przeszedł" tak trochę nieświadomie. Zgodził się rodzić z Małgosią, bo ona tego chciała, a ciężarnym się przecież nie odmawia. Przed wejściem na porodówkę ostrzegł tylko lekarza i położną, żeby sobie wybili z głowy, by to on przecinał pępowinę. I... przeciął.

- To był chyba szok poporodowy - żartuje. - Byłem z siebie dumny, że nie zasłabłem.
Właśnie siedem lat temu na tej porodówce zaczęło się jego ojcostwo świadome. Pamięta, jak w drodze ze szpitala do domu przewartościował całe swoje życie. Przypominał sobie, jak jego rodzice się o niego bali, a jego dziwiła ta nadmierna troskliwość. Zdał sobie sprawę, że teraz to on będzie się bał o swoje dziecko.

Leszek jest jednym z ojców, którzy udowadniają, że mężczyzna musi uczestniczyć w ciąży od początku do końca. Chodził z żoną na każde USG i tłumaczył - przecież kobieta czuje dziecko pod sercem, a mężczyzna, żeby je poznać, musi je oglądać na monitorze. Chodził chętnie do szkoły rodzenia, uczył się, jak się kąpie maleństwo, wszystko chciał umieć. Gdy rodziła się Maja, również był przy żonie. Nie wyobraża sobie, by go zabrakło przy trzecim porodzie. Wie, że jest potrzebny. I do wspólnego rodzenia zachęca innych.
- Panowie, nie bójcie się, bo nie ma czego - podkreśla. - A wy, drogie panie, nauczcie swoich mężów chodzić z wami w ciąży. Pozwólcie im się zaangażować. Tak się tworzą silne rodzinne więzy.

Miesiąc temu na mikołajki Tomek Romaniak dostał pierwszy "taki" prezent w życiu. Wrócił do domu po pracy, a jego narzeczona wręczyła mu małą paczuszkę.
- Otworzyłem i przeżyłem szok - wspomina Tomek. W środku były buciki. Maleńkie, żółte, z delikatnej froty, a na nich wyszyte miniaturowe autka. Marzena wiedziała o ciąży już wcześniej, ale przez kilka dni trzymała to w tajemnicy, by zrobić Tomkowi mikołajkową niespodziankę.

Zdjęcie butków trafiło do internetowej galerii fotograficznej Tomka, który wciąż przyjmuje gratulacje od bliższych i dalszych znajomych.

Na wizytę do lekarza poszli już razem. Ginekolog włączył monitor do USG i pokazał palcem migający punkcik - "wiecie, co to jest?'. Gdy włączył głośnik, już wiedzieli na sto procent. Mocne, równe bicie małego serca.

Choć to dopiero dziesiąty tydzień, Marzena ma mdłości, bóle głowy, omdlenia. Tomek przejął więc większość obowiązków w domu. Przyznaje, że jest trochę ciężko, bo oprócz tego ma na głowie jeszcze firmę i studia podyplomowe. Robi jednak wszystko, by Marzenie i maleństwu niczego nie brakowało.

W jedną z zimowych niedziel szukał późnym wieczorem po całym mieście lodów waniliowych, bo przyszła mama miała właśnie na nie ochotę. - Wtedy nie znalazłem, ale od tamtej pory mam ich cały zapas w lodówce - mówi Tomek. Na pytanie, czy będzie chłopiec czy dziewczynka odpowiada: - Najpierw powiem jak każdy rodzic. Najważniejsze, by było zdrowe. A teraz powiem jak każdy facet: będzie syn!

Marzena i Tomek zastanawiają się nad porodem rodzinnym.
- Zrobię to oczywiście, jeśli Marzena będzie chciała - zapewnia przyszły tata. - Mam tylko nadzieję, że nie zemdleję. No, ale w razie czego, będę przecież w szpitalu!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska