Teatr wsparcia dla Krystyny z Nysy, żeby jej się łatwiej walczyło z chorobą.

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Rok 2013. Krystyna Wroniewicz odbiera nagrodę Nyskiego Trytona.
Rok 2013. Krystyna Wroniewicz odbiera nagrodę Nyskiego Trytona. fot. Krzysztof Strauchmann
Praca z teatrem, realizowanie swoich pomysłów pozwoliło Krystynie przeżyć kilka dodatkowych lat - uważa Kazimierz Staszków. To była taka terapia przez teatr pełen oddanych przyjaciół.

Ostatnią wspólną próbę zrobili w piątek. Krystyna umarła w następną środę. Przestała cierpieć w domu, przy mężu, z rodziną. Jej teatr towarzyszył jej do końca.

- Przez ostatnie miesiące Krystyna dzieliła czas pomiędzy domem a hospicjum - wspomina Marian Kowalski, aktor amator, przyjaciel. - Kiedy z hospicjum puszczali ją do domu, kiedy czuła się trochę lepiej, dzwoniła do nas albo jej mąż. Mówili: Wpadnijcie. Widzieliśmy, że cierpi, ale na próbach siedziała skupiona, wszystko kontrolowała, nawet jak dostała morfinę. Słuchała, radziła - jak powiedzieć kwestię, co głośniej, co ciszej.

Krystyna Wroniewicz z Nysy, wieloletnia instruktorka teatralna Nyskiego Domu Kultury, opiekunka grup teatralnych dla dzieci i dorosłych, reżyser, scenarzysta, scenograf, umarła 28 stycznia tego roku. Miała 59 lat. Osiem lat zmagała się dzielnie z chorobą nowotworową. Towarzyszyła jej w tym grupa przyjaciół, jedenaście osób z domowego teatru, który ona sama nazwała Bajadera. Przez ostatnie miesiące jej życia próby robili w jej domu. Z gotowym przedstawieniem „Małego Księcia” pojechali do Centrum Onkologii w Opolu, gdzie pani Krysia była pacjentką. Zagrali sztukę na korytarzu w budynku radioterapii.

- Momentami głos się łamał, ale się przemogliśmy, chcieliśmy pokazać tym wszystkim cierpiącym ludziom, małym dzieciom z wenflonami w główkach, że świat leków, bólu, zastrzyków, to nie wszystko. Że można się oderwać choćby na godzinę od tego wszystkiego - wspomina ze wzruszeniem Marian Kowalski.

Zaraz po pogrzebie pani Krystyny zebrali się i postanowili dokończyć ostatnią sztukę. Bo ona tego chciała.

- Kiedy się komuś towarzyszy w cierpieniu, w chorobie, bardzo ważny jest takt. Członkowie naszej grupy byli bardzo taktowni - opowiada Leopold Wroniewicz, mąż pani Krystyny. - A ona nawet przede mną ukrywała swoje cierpienie.

Prawie 30 lat temu młoda instruktorka kulturalna z Domu Młodego Robotnika Krystyna Wroniewicz przyszła do dyrektora Nyskiego Domu Kultury Czesława Orlopa z prośbą. Chciała otworzyć zespół młodzieżowy, taki jak znana wtedy Gawęda. Przez następne lata Krystyna Wroniewicz prowadziła w Nysie teatralne grupy młodzieżowe, dziecięce, nawet przedszkolne: Stokrotki, Fantazję, Bąbla. Dzieci ją uwielbiały. Potrafiła pokazać im sztukę, zachęcić do tworzenia, zapanować nad niesfornym zespołem. Jednym z pierwszych dorosłych aktorów w jej dziecięcych spektaklach był Marian Kowalski, dziś emeryt. Człowiek obdarzony znakomitym, niskim głosem, wprost stworzonym do opowiadania bajek.

- Kiedyś jako aktor amator zagrałem w dramacie Herberta „Drugi pokój” przygotowanym przez Franciszka Neckara w NDK - wspomina Marian Kowalski. - Po jakimś czasie zrezygnowałem z tych występów i wtedy Krystyna zaproponowała, żebym zagrał w jej przedstawieniu „Tomek Sawyer”. Z Krystyną i jej mężem znaliśmy się od 1969 roku, razem chodziliśmy do technikum mechanicznego. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że będziemy razem przygotowywać sztuki teatralne.
Od tego czasu Marian Kowalski wystąpił w 11 przedstawieniach. W „Dziadku do orzechów”, „Calineczce”, „Zaczarowanym grzebyku”. Marcin Raczek, nyski przedsiębiorca, wciągnął się w teatr za pośrednictwem syna Mateusza, który jako 2,5 latek trafił do ogniska artystycznego „Bąbel”.

- Starszy syn Mateusz bardzo chętnie uczestniczył w zajęciach. Młodszy Michał obserwował wszystko na scenie i uczył się ról razem z innymi dziećmi, ale sam był zbyt stremowany i nie chciał się dać zaprosić na scenę. My z żoną przyprowadzaliśmy i odbieraliśmy dzieciaki, chodziliśmy na próby, obserwowaliśmy - opowiada Marcin Raczek. - Kiedyś pani Krysia zaproponowała mi, żebym sam zagrał w sztuce „Tajemnice Nyskiego Trytona” o naszej nyskiej legendzie. Nigdy wcześniej nie występowałem, no, może poza przedstawieniami szkolnymi. W pierwszej chwili odpowiedziałem, że się nie nadaję. Pani Krysia przekonała mnie, że kiedy młodszy syn zobaczy mnie na scenie, to sam przełamie swoje obawy przed występowaniem. I tak się stało. Zresztą mnie też ciągnęło, żeby spróbować.

Teatr na terapii

Osiem lat temu Krystyna Wroniewicz zaczęła chorować. Pierwszy rzut choroby nowotworowej uniemożliwił jej na jakiś czas prowadzenie grupy dziecięcej. Wydobrzała i znów powołała dziecięcy teatr - Fantazja.

- W Fantazji nad jednym przedstawieniem pracowała nawet pół roku z 30-osobową grupą dzieci - opowiada Marian Kowalski. - To wymaga sporej odporności fizycznej i psychicznej, żeby ich wszystkich ogarnąć na scenie. Kiedy trzy lata temu znów zabrakło jej sił, wycofała się ze spektakli dla młodych, ale zaczęła pracować z dorosłymi, których poznała przez kontakt z ich dziećmi.

- Powiedziała nam na spotkaniu, że zawsze marzyła, aby stworzyć teatr rodzinny. Że ma gotowych kilka projektów przedstawień, których wcześniej nie robiła, zajęta czymś innym. Po prostu zapytała nas, co my na to - wspomina Monika Raczek.

Aktorzy teatru Bajadera w strojach z przedstawienia o Marii Luizie Merkert w towarzystwie dyrektor NDK Marty Klubowicz i siostry Margerity Cebuli.
Aktorzy teatru Bajadera w strojach z przedstawienia o Marii Luizie Merkert w towarzystwie dyrektor NDK Marty Klubowicz i siostry Margerity Cebuli.
archiwum prywatne

W nieformalnej grupie Bajadera znalazło się 11 osób. Rodzice małych aktorów, katechetka, kilka osób związanych z parafią św. Jakuba i Agnieszki w Nysie. Zaczęli pracować w 2012 roku. Zbierali się, czytali przygotowane teksty, modlili się razem.

- Początkowo przychodziliśmy tylko „na poczytanie” tekstów - wspomina pani Monika. - Po kilku takich spotkaniach pani Krysia zaproponowała - zróbmy z tego mały spektakl, przedstawienie, przygotujmy jakieś rekwizyty.

- Nas nikt nie wspomagał finansowo. Pomieszczenia na próby udostępniał NDK albo parafia, ale o scenografię, stroje musieliśmy zadbać sami - dodaje Marian Kowalski. - Krystyna, jak jeszcze mogła się poruszać, znajdowała różne materiały, szyła stroje, dekoracje robiła sama, przepięknie malowała. My też szukaliśmy kostiumów w szmateksach, za parę złotych kupowaliśmy buty i ciuchy, każdy stosownie do granej postaci.
W 2012 wystawili „Śladami Małego Księcia”. Premiera była połączona z wystawą obrazów Krystyny Wroniewicz i wydaniem jej tomiku poezji „Słowem i pędzlem”. Potem było przedstawienie „Korowód Wilibalda”, opracowane razem z Kazimierzem Staszkowem, który Krystynę Wroniewicz także poznał za pośrednictwem swoich dzieci tańczących w Stokrotce.

- Bliżej poznałem Krystynę, gdy zaczęła publikować swoją poezję - opowiada Kazimierz Staszków, regionalista, historyk. - Kiedyś zwróciła się do mnie, że chce jedną z moich nyskich legend o korowodzie śmierci adaptować na przedstawienie. Już na pierwszej próbie zdębiałem, że można tak pięknie przedstawić na scenie legendę. Finał wypadł znakomicie. W ciągu kilku dni spektakl obejrzało tysiąc osób. Na widowni widziałem dzieci, rodziców, babcie.

W lutym 2014 roku w nyskim muzeum odbył się benefis Krystyny Wroniewicz i promocja kolejnego tomiku wierszy „Falbankowe chmurki”.

- Czytaliśmy tam wiersze, a ona bardzo słaba siedziała na widowni - wspomina Marian Kowalski. - Do muzeum trzeba ją było prowadzić po schodach, ale jak zobaczyła widownię, to odmieniła się. Rozkwitła.

„Małego Księcia” pojechali zagrać między innymi do Centrum Onkologii w Opolu. Pani Krysia była tam pacjentką.

W październiku ubiegłego roku zaczęli pracę nad kolejną, trzecią sztuką do scenariusza Krystyny Wroniewicz, pt. „Nieugięta w przeciwnościach”. To historia życia błogosławionej Marii Luizy Merkert, założycielki zakonu elżbietanek, opiekunki chorych, bezdomnych, porzuconych, która żyła w Nysie w XIX wieku. Przygotowania i próby prowadzone były już tylko albo w domu pani Krystyny, albo u jakiegoś innego członka grupy.

Krystyna Wroniewicz (w środku) ze swoją grupą teatralną. Z prawej Monika Raczek i Marian Kowalski. Z lewej Kazimierz Staszków.
Krystyna Wroniewicz (w środku) ze swoją grupą teatralną. Z prawej Monika Raczek i Marian Kowalski. Z lewej Kazimierz Staszków. archiwum rodzinne

- Miała świadomość, że może nie doczekać premiery - opowiada Marian Kowalski. - Widzieliśmy, że bardzo cierpi. Żal nam było ją męczyć. Ale chcieliśmy zrobić z nią jak najwięcej. Sama nam kiedyś powiedziała: Wszystko, co miałam wam przekazać, to już powiedziałam. Doprowadźcie to do końca, sami, gdyby mnie już zabrakło.

- Nie musiała nam mówić, że to dla niej ważne. Wyczuwaliśmy to w jej gestach, w jej podejściu do sprawy - wspomina Monika Raczek.

- Kiedyś pani Krysia przyszła na próbę tydzień po operacji w Opolu - wspomina Marcin Raczek. - Właściwie mąż ją wprowadził. Sama nie była w stanie iść. Ale chciała przyjechać choć na pięć minut. W jej chorobie nasze próby to był czas terapii. Widzieliśmy, że jej to daje kilka minut uśmiechu i energię na potem. To chyba ważne dla każdego chorego, żeby nie został sam z chorobą. Trzeba razem z nim dalej pracować nad tym, czym się interesował, zajmował.

- Ona nawet przede mną ukrywała swoje cierpienie. Wobec ludzi zawsze była uśmiechnięta, ale ból czasami ją przerastał - opowiada Leopold Wroniewicz, mąż pani Krystyny.

- Mam 62 lata i nie wiedziałem wcześniej takiej charyzmy w walce z chorobą - wzdycha Marian Kowalski. - Drobna, krucha kobieta, a jednak do końca nie chciała się poddać.
Premiera po śmierci reżysera

Po pogrzebie zebrali się wszyscy i postanowili dokończyć przedstawienie o Marii Luizie Merkert. Byli jej to winni. Nagle wokół teatru Bajadera pojawili się ludzie, którzy na swojej drodze spotkali kiedyś Krystynę Wroniewicz i też postanowili oddać jej dobro za dobro. Siostra Margerita Cebula, nyska elżbietanka, która współpracowała z Krystyną Wroniewicz jako konsultant historyczny na etapie pisania scenariusza, ofiarowała się, że przygotuje historyczne kostiumy. Uszyła je na podstawie oryginalnych wzorów, zachowanych w zbiorach zakonu.

- Pokazała naszemu zespołowi, jaką drogą mamy iść, żeby spektakl był zgodny z historyczną prawdą - mówi Monika Raczek.

Aranżację muzyczną opracowała rodzina Weznerów, muzyków z Nysy. Mateusz Dźwigała zrealizował nagranie studyjne spektaklu. Całość sfilmował Paweł Maluśki. Premierę na scenie Nyskiego Domu Kultury mieli 27 września, osiem miesięcy po śmierci reżysera. W styczniu mają wystawić dwa spektakle dla nyskich szkół. Planują wystąpić w przyszłym roku na diecezjalnej części Światowych Dni Młodzieży.

- Była człowiekiem renesansu. Pisała teksty, komponowała, opracowywała scenografie - mówi Kazimierz Staszków. - Miałem nadzieję, że jeszcze pokaże na scenie historię Nysy w ten swój bajkowy, wspaniały sposób. Jestem pewien, że gdyby była wśród nas, to jeszcze wiele razy zaskoczyłaby nas kolejnym przedstawieniem. Praca z teatrem pozwoliła jej przeżyć, mimo ciężkiej choroby, kilka dodatkowych lat.

- Możemy pojechać z występami wszędzie tam, gdzie nas zaproszą, udostępnią scenę z zapleczem - zapowiada Marian Kowalski. - Ale czy będziemy w stanie opracować razem jeszcze jakieś kolejne przedstawienie? Raczej nie. Nie jesteśmy zawodowcami. Nikt z nas nie napisze scenariusza, nie wyreżyseruje przedstawienia. Nie widzę osoby, która mogłaby zastąpić Krystynę. Ona była niepowtarzalna. Każdy z nas będzie o niej pamiętał do końca swoich dni.
Krystyna Wroniewicz
Pracę artystyczną zaczęła w 1976 roku z zespołem Zielona Myszka przy Domu Młodego Robotnika w Zakładzie Urządzeń Przemysłowych w Nysie. Od 1984 roku prowadziła dziecięcy zespół Stokrotki w Nyskim Domu Kultury, potem Dziecięce Ognisko Artystyczne Bąbel, a od 1994 roku Młodzieżowy Teatr Muzyczny Fantazja. Cały czas hobbystycznie zajmowała się malowaniem, tworzyła także rękodzieło dla Cepelii. Wydała dwa tomiki wierszy dla dzieci i dorosłych. W 2013 roku odebrała nagrodę Nyskiego Trytona za zasługi dla miasta. W czasie gali powiedziała wtedy: Robię to, co kocham i co daje minajwiększą radość. Zmarła 28 stycznia 2015 roku.

Teatr towarzyszący

Amatorski teatr Bajadera w Nysie tworzą:

Rodzina Janików - Tadeusz, Beata, Laura i Klaudiusz.

Rodzina Raczków - Marcin, Monika, Mateusz i Michał.

Leopold Wroniewicz

Marian Kowalski

Marzena Fortuna

Wiktoria Czerpak.

Przygotowane przez nich przedstawienia to:

Korowód Wilibalda (2012)

Śladami Małego Księcia (2014)

Nieugięta w przeciwnościach (2015) w reżyserii śp. Krystyny Wroniewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska