'The Economist': Polska nigdy nie była bezpieczniejsza i zamożniejsza niż teraz

The Economist
Mapa Europy według "The Economist”. Zdaniem dziennika dla Polski najlepiej by było, gdybyśmy na trochę oderwali się od sąsiadów: Rosji i Niemiec.
Mapa Europy według "The Economist”. Zdaniem dziennika dla Polski najlepiej by było, gdybyśmy na trochę oderwali się od sąsiadów: Rosji i Niemiec. The Economist
Polska nigdy nie była bezpieczniejsza, zamożniejsza i lepiej zarządzana - ocenia prestiżowy "The Economist" i umieszcza nasz kraj na mapie Europy w miejscu Wielkiej Brytanii.

Brytyjski tygodnik pisze w ostatnich tygodniach o Polsce dużo i dobrze. Chwali nas za dynamiczne przejście "od konia zaprzęgowego do konia mechanicznego", 6-procentowy wzrost średniego przychodu na głowę mieszkańca rocznie i sprawne poradzenie sobie ze skutkami światowego kryzysu. Gazeta ocenia, że polska gospodarka jest obecnie na dziewiątym miejscu w Unii, a po stronie naszych sukcesów zapisuje nawet to, czego sami Polacy raczej za osiągnięcia nie uważają: modernizację dróg, walkę z biurokracją czy reformę emerytalną.

To nie propaganda
Kto pamięta czasy Edwarda Gierka i ówczesne zachwyty z powodu bycia dziesiątą potęgą przemysłową świata, gotów dopatrywać się w tych pochwałach propagandy sukcesu. Niesłusznie. Oceny te pochodzą przecież z boku i z całkowicie niezależnego źródła. Zresztą "The Economist" poszedł w ostatnich dniach kwietnia jeszcze dalej. Opublikował "przemeblowaną" mapę Europy. Wielką Brytanię przesunął na niej w stronę krajów południowych, bo zmaga się z podobnymi jak one kłopotami z finansami publicznymi. Miejsce Wielkiej Brytanii zajęła Polska. Niestety, jeszcze nie dlatego, że osiągnęliśmy już angielski poziom życia.

"Polska, która cierpiała z powodu swego położenia między Rosją i Niemcami, zasługuje na szansę nacieszenia się orzeźwiającymi wiatrami Północnego Atlantyku i poczuciem bezpieczeństwa, które dałyby jej otaczające ją wody morskie" - pisze pół żartem, pół serio brytyjski tygodnik. W jego nowej Europie Belgia zamienia się miejscami z Czechami, bo ci łatwiej dogadają się z Holendrami, a Belgowie przy swoich wewnętrznych sporach mogliby skorzystać z doświadczeń równie podzielonej Słowacji. Białoruś uwolniona od rosyjskiej przewagi zajmuje miejsce Litwy, Łotwy i Estonii, a przesunięcie Ukrainy bliżej Niemców miałoby pomóc tym ostatnim w zaakceptowaniu wejścia Kijowa do zjednoczonej Europy.

Ważniejsze od żartobliwej mapy wydaje się to, że dostrzeżono postęp, jakiego Polska dokonała, nie ruszając się ze swego miejsca na kontynencie. Diagnozę angielskiej gazety potwierdzają także polscy ekonomiści. Marek Zuber, główny ekonomista Internetowego Domu Maklerskiego, wykładowca w Akademii Toyoty i były szef doradców gospodarczych premiera Marcinkiewicza, uważa, że z kryzysem Polska poradziła sobie bardzo dobrze.

Rząd nie poddał się presji, by wydawać pieniądze bez opamiętania, dzięki czemu uniknęliśmy losu europejskiego bankruta - Grecji. Obywatele - choćby werbalnie zaprzeczali temu na potęgę - pokazali zaufanie do państwa, bo mimo kryzysu wciąż kupowali, podtrzymując koniunkturę na rynku wewnętrznym. Rozsądnie osłabiony złoty poprawił opłacalność eksportu i przyciągnął inwestycje, bo potaniała u nas siła robocza.

Tak pokonaliśmy kryzys
- Efekt jest taki - uważa Marek Zuber - że gonimy i będziemy gonić kraje Unii. I możemy być skuteczni, bo na tle reszty kontynentu mamy społeczeństwo młode i dobrze wykształcone. Polacy w minionym dwudziestoleciu pokazali, że są aktywni i zdolni do walki biznesowej. Polska w XXI wieku może odegrać gospodarczo całkiem inną rolę niż w poprzednim stuleciu. A jeśli potwierdzą się informacje o potężnych złożach łupkowego gazu, możemy stać się w Europie nawet taką potęgą, jaką ostatnio byliśmy bodaj w XVI wieku.

Do takiego stanu jest oczywiście jeszcze daleko. Pochlebne oceny dostaliśmy przede wszystkim za skuteczne oparcie się kryzysowi. Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, wymienia kilka powodów tego sukcesu. Polskie firmy w dużo mniejszym stopniu niż biznesmeni zachodni korzystali z kredytów, więc słabiej uderzyła w nie zapaść systemu bankowego. W dodatku polskie banki okazały się bardziej konserwatywne, rzadziej korzystały z ryzykownych pomysłów, więc mniej straciły.

Mieliśmy też trochę szczęścia, bo w atut udało się przekuć także to, co jest naszą słabością. - W Czechach, na Węgrzech i Słowacji wartość eksportu wynosiła aż 80 procent PKB - wyjaśnia Jeremi Mordasewicz. - Kiedy z powodu kryzysu na Zachodzie spadł popyt, straty tych krajów były ogromne. W Polsce eksport stanowi tylko 40 procent PKB i to oczywiście źle, bo jesteśmy mało konkurencyjni, ale w kryzysie straciliśmy mniej. Dodatkowo na naszą korzyść zadziałało to, że eksportujemy bardzo różne towary. Słowacja, która skupiła się przede wszystkim na przemyśle samochodowym, zapłaciła za zapaść tej branży.

Wreszcie Polska utrzymała wysoki poziom konsumpcji. Nie tylko dlatego, że jesteśmy stosunkowo dużym społeczeństwem i na dorobku, więc kupujemy więcej i chętniej niż np. "najedzeni" i oszczędni Niemcy. Wzrostowi konsumpcji pomogła też polityka. Dzięki obniżeniu składki emerytalnej i likwidacji najwyższego progu podatkowego w kieszeniach konsumentów zostało 30 mld zł i suma ta mocno nakręciła koniunkturę.

Bo nam się jeszcze chce
Polska się rozwija, bo Polacy szybko nauczyli się funkcjonować na europejskim rynku. - Naszym wielkim atutem jest dynamizm ludzi przedsiębiorczych - uważa dr Witold Potwora, prorektor Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji - nam się zwyczajnie jeszcze chce. Widać to także po opolskich firmach. Ovita Nutricia jest okrętem flagowym firmy Danone, a cementownia Górażdże - koncernu Heidelberg Cement. Nasze firmy ekspansywnie wchodzą na europejskie rynki, i to nie tylko finansowi potentaci typu Kulczyk, ale setki małych i średnich przedsiębiorstw. A młodzi Polacy - pokolenie naszych dzieci - jest jeszcze odważniejsze. Jeśli dojdą do wniosku, że wyjazd jest szansą, w pół godziny podejmują decyzję o wyjeździe, ale równie szybko decydują się na powrót.

Zdaniem prorektora postęp gospodarczy Polski został dostrzeżony także dlatego, że raptem 20 lat temu państwo było kompletnym bankrutem. Inflacja sięgała 3 tysięcy procent, a dekapitalizacja majątku sięgała 85 proc. - Ale ludzie tego nie pamiętają - przyznaje prof. Witold Orłowski, były doradca ekonomiczny Leszka Balcerowicza, szef doradców Aleksandra Kwaśniewskiego - inflacja 5-procentowa to już dla nas drożyzna. Tymczasem z boku widać często więcej niż ze środka. Polacy uważają, że buduje się u nas za mało dróg i pewnie mogłoby być więcej. A "The Economist" chwali nas za niezwykłe przyspieszenie, bo były lata, gdy powstawały u nas 3 km autostrad rocznie, dziś 200 km.

Ponadto - zauważa prof. Orłowski - jesteśmy społeczeństwem, które niechętnie przyjmuje do wiadomości, że jest dobrze. Nie porównujemy swojej sytuacji ekonomicznej do tej sprzed dwudziestu lat ani naszej gospodarki do greckiej. Skoro płace rosną wolniej niż kilka lat temu, wzrosło bezrobocie, część osób jest niezadowolona. Zresztą przy wszystkich pochwałach pod naszym adresem musimy jednak pamiętać, że Europa nie stoi w miejscu i jej doganianie zajmie nam jeszcze jakieś 20-30 lat. Szybciej się po prostu nie da.

Polskie narzekanie nie jest zresztą tylko skutkiem naszego trudnego charakteru narodowego. - Szybki rozwój jest faktem, ale faktem jest też wielkie rozwarstwienie dochodów i to, że wielu ludzi z trudem wiąże koniec z końcem - mówi dr Potwora. - Znaczny procent społeczeństwa - by przypomnieć choćby pracowników PGR-ów - został wykluczony jeszcze na początku lat 90. Oni są często bezrobotni już w drugim pokoleniu.

Co przed nami
Czeka nas w pościgu za Europą jeszcze mnóstwo wysiłku. Przede wszystkim trzeba naprawić finanse publiczne.
- Czyli zlikwidować liczne koncesje i licencje, bo to hamuje wzrost - uważa Marek Zuber. - No i musimy przestać być społeczeństwem ludzi uprzywilejowanych. Skoro KRUS-u nie da się zreformować w ciągu roku, to róbmy to przez 10 lat, ale zacznijmy wreszcie.

Jeremi Mordasewicz przypomina, że do emerytur górniczych dopłacamy rocznie 4,5 mld. Tyle samo wydajemy na badania naukowe. - Gdybyśmy, rezygnując z tych dotacji, podwoili wydatki na naukę, to dopiero mielibyśmy postęp techniczny - mówi. - A rozwijać się szybciej musimy. Skoro wydajność pracy rośnie w Polsce o 4 procent rocznie, to dopiero wzrost 5-, 6-procentowy pozwoli nam zwiększyć zatrudnienie. A na pracę czeka jeszcze około 3 mln Polaków Ale rząd musi się odważyć na obniżenie długu publicznego, no i mieć zgodę społeczeństwa.

Tyle że społeczeństwo niechętnie rezygnuje z praw raz nabytych. Grecy przechodzili na emeryturę w wieku 53 lat i nie widzieli powodu, by z tego rezygnować. My, by się rozwijać, musimy przesunąć wiek emerytalny. - A pieniądze zaoszczędzone na emeryturach dla 50-latków wydawać na ciężarówki, betoniarki itp., bo wtedy będzie praca dla ludzi młodych - uważa Jeremi Mordasewicz. - Więcej godzin na dobę już chyba pracować nie możemy, ale możemy pracować wydajniej. Potrzeba tylko lepszej organizacji i inwestycji w nowoczesny park maszynowy. I wtedy tygrys znów skoczy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska