Od startu minęło kilkadziesiąt godzin, złoty medal już wisi na szyi. Samopoczucie na poziomie mistrza olimpijskiego?
Ciągle jestem bardzo obolały, jeszcze trochę kuleję. Duży ból doskwierał mi już na ostatnich metrach, ale przede wszystkim jestem szczęśliwy. Mam to, co chciałem i na co pracowałem całe życie. Kurde, no radość wielka, teraz świętowanie się zacznie.
Zaskoczył pan wszystkich. Siebie też?
Oczywiście. I to bardzo! Moja wiara w ten sukces była bardzo duża, ale człowiek cały czas ma w głowie, z kim startuje, gdzie się znajduje, jeżeli chodzi o czasy i rekordy życiowe. To była dopiero moja druga ukończona pięćdziesiątka w życiu, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale rywale też nie mieli pojęcia, więc to zadziałało to na moją korzyść. Wykorzystałem to i teraz mam złotą blaszkę.
Eksperci mówią: to szaleństwo, że udało się panu dotrzeć na metę w takim tempie.
Ktoś mi mówił, że w pewnym momencie szedłem tempem na rekord świata. Ja sobie z nie zdawałem sprawy, jak szybko idę. W ogóle była taka sytuacja, że w pewnym momencie patrzę na zegarek i bateria mi pokazuje, że została godzina pracy. Myślę sobie, dobra, ale mi tu przecież jeszcze zostały ze dwie godziny. W ogóle nie widziałem swojego tętna, co jednak – tak myślę teraz - było spoko.
Jak to?!
Bo jeżeli widzisz, że tętno jest za wysokie, działa to na głowę, że trzeba zwolnić albo coś innego. Ja nie miałem takich myśli. Bardzo wiele rzeczy się tutaj złożyło na to, że trzymam teraz ten złoty krążek.
Na trasie nie miał pan obaw, że przy takim tempie w końcówce może przyjść kryzys, który po prostu odetnie prąd?
Kryzys przyszedł w końcówce, gdzie już było mi bardzo trudno. Ostatni kilometr to już naprawdę przeszedłem siłą umysłu. Cały czas przyjmowałem płyny oraz żele, które miały dostarczać energii. Przy dwóch ostatnich punktach odżywczych czułem, że jedząc żel organizm nie chce go za bardzo przyjmować. Musiałem go w siebie po prostu wepchnąć i tej energii brakło. Spodziewałem się, że może nadejść trudniejszy moment. Miałem jednak sporą przewagę i nadzieję, że utrzymam się do końca. Kiedy mijałem 45 kilometr było jeszcze - powiedzmy - znośnie, ale ostatnie trzy kilometry były bardzo ciężkie. A ostatni to już naprawdę, serduchem do końca.
Oglądał pan już fragmenty swojego startu, czy byłoby to, mówiąc żartem, zbyt męczące?
Jeszcze nie oglądałem, ale nie miałem na to wolnej chwili.. Cały czas coś się działo, wywiady zabrały mi zdecydowanie więcej czasu niż sam start. Ale wrócę do tego kiedyś, choć nie wiem, czy ja kiedyś obejrzałem cały chód na 50 km. Wiadomo, sercem byłem przy dwudziestce, ale pomyślałem: na igrzyskach pójdę sobie pięćdziesiątkę, zaskoczę ich. No i zaskoczyłem.
Jakim cudem to w ogóle było możliwe z tak małym doświadczeniem na tym dystansie?
Jak leci w popularnej piosence: jak do tego doszło nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia. Starzy wyjadacze, z którymi trenowałem albo których kiedyś oglądałem, też nie mogą wyjść podziwu, że w drugim starcie mam złoto olimpijskie. A ja zrobiłem swoje i uzyskałem fajny wynik. Jestem z niego bardzo zadowolony. Warunki były ciężkie, ale mimo wszystko były naprawdę szybkie momenty, nawet porównywalne z dwudziestką.
Ten medal zmieni pana życie.
Myślę, że tak, ale na razie tylko tak myślę. Osoby, które zdobyły już medale, powiedziały mi, że ich życie zmieniło się diametralnie. Na razie się nad tym nie zastanawiam. Teraz chcę po prostu wrócić do Polski. Odpocząć i bawić się.
Nie mam na myśli popularności, raczej finansową stronę. Teraz nie będzie musiał pan się martwić o pieniądze na przygotowania, na życie.
Zgadza się, a martwiłem się o to bardzo. Pojawiały się wręcz myśli, czy będę w stanie normalnie żyć. Nie mówię tu o żadnych fajerwerkach, chodziło jedynie o to, żeby starczało na życie i na sport. I to było do tej pory bardzo trudne, musiałem szukać pracy bądź pomocy. A teraz będę miał ten ogromny komfort, którego do tej pory nie doświadczałem. Musiałem walczyć na każdym kroku i to było bardzo męczące. Proszę mi wierzyć, że ten wyjazd na igrzyska to było w pewnym sensie postawienie wszystkiego na jedną kartę. Zastanawiałem się, czy jeżeli tutaj nie wyjdzie, to po prostu nie będzie już koniec. A to jest początek czegoś nowego.
Wcześniej myśli o rzuceniu chodu w kąt też się pojawiały?
Tak, zdecydowanie. Trzy-cztery lata temu po sezonie, w którym byłem w czołówce, po prostu zrezygnowałem, bo nie miałem pieniędzy na życie. Poszedłem do pracy i w ogóle nie trenowałem przez pół roku. Chodziłem sobie tylko na siłkę, przypakowałem. Była to dla mnie też odskocznia. Oczyściłem głowę i po czasie doszedłem do wniosku, że może jeszcze warto spróbować. Dzięki temu, że pracowałem miałem komfort, na którym mi zależało i nie poddałem się. I dzisiaj jestem mistrzem olimpijskim.
A gdzie pan pracował?
Na budowie. W szkole jako wuefista. W fitness klubie jako masażysta i trener przygotowania motorycznego. Były takie dni, że pracowałem po 12 godzin i nie byłem w stanie już wtedy zrobić treningu. W pewnym momencie założyłem sobie, że będę trenował sześć razy w tygodniu, bo musiałem pracować tak, żeby normalnie funkcjonować. Kurczę, kosztowało mnie to wiele psychicznie i fizycznie. Jeżeli pracowałem jako masażysta, to przy kozetce zdarzało się stać osiem godzin. Chcąc nie chcąc, pojawiał się ból pleców i tak dalej. Nie mówiąc o pracy na budowie, tam to już w ogóle było dźwiganie ciężarów. Ogólnie nie wspominam tego źle, bo to było dla mnie doświadczenie i motywacja, żeby jeszcze mocniej walczyć o sukces w sporcie. Ale wiem, ile mnie kosztowało, żeby być w tym miejscu, w którym jestem teraz.
W ostatnich miesiącach przed igrzyskami też pan pracował?
Nie, w grudniu zeszłego roku postanowiłem sobie, że chcę wejść do światowej czołówki. Odłożyłem trochę pieniędzy na przygotowania, wiedziałem, że muszę się temu poświęcić w stu procentach. Nie chciałem się później tłumaczyć, że mogłem zrobić coś lepiej.
Jak zareagowała rodzina na ten sukces? Co powiedział panu tata, a jednocześnie trener, którego w Japonii nie było?
Tata dzwonił do mnie razem z mamą. Byli w szoku. W Polsce już był świt, a oni nie spali. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo późno, bo wywiady i kontrola dopingowa – to wszystko trwało bardzo długo. Widziałem, że byli już strasznie zmęczeni. Cieszyli się jednak ogromnie, cały czas do nich ludzie dzwonią z całej Polski. Z wioski też się schodzą. Dawid, co ty zrobiłeś, ale daj już pospać. A ja mówię: nie ma spania.
Bojszowy, rodzinna miejscowość, świętują.
Ha ha, Bojszowy stały się teraz popularne, cała Polska o nich usłyszała. Bliskie jest mi także Opole, tam jest mój klub, z którego ludzie wyciągnęli w pewnym momencie do mnie pomocną dłoń. Bardzo im za to dziękuję, bo gdyby nie oni, to na pewno nie byłoby mnie tutaj. Ale medal oczywiście dedykuję rodzicom, oni byli zawsze dla mnie największym wsparciem. Tata jest moim trenerem, nie wyobrażam sobie pracy z kimś innym, choć czasami bywam bardzo niemiły. Przepraszam z tego miejsca za to moją rodzinę, że nieraz muszą znosić te wyładowania. Sport to są obciążenia nie tylko fizyczne, ale też psychiczne, chcąc nie chcąc odbija się to na najbliższych.
Złoto zdobył pan w Sapporo, tam gdzie kiedyś mistrzem olimpijskim został Wojciech Fortuna.
Miejsce niespodzianek. Widziałem skocznię z okna hotelu. Codziennie się budziłem i sobie na nią patrzyłem. Zwiedzić nie zwiedziłem, bo ze względu na pandemię nie mogliśmy wyjść z hotelu. W Tokio jest wioska i patrząc z perspektywy Sapporo, to mają tu bajlando. My zamknięci w czterech ścianach 20 godzin na dobę. Choć może to dobrze, poleciał bym w miasto i nie wiadomo, jakby się to skończyło.
Przynajmniej na ceremonię medalową przewieźli was na stadion olimpijski, do serca igrzysk.
To moje drugie igrzyska, pierwsze były w Londynie, a ja pierwszy raz w życiu jestem na stadionie olimpijskim. I od razu zabieram złoto! Ciekawe, co przyniesie przyszłość.
Co pan czuł, gdy wszedł na stadion?
Bałem się, że się roztopię, bo ta wilgotność po prostu niszczy. A co sobie myślałem? Że patrzę teraz na to z tej perspektywy, z której chciałem patrzeć przez całe życie. I że doświadczam czegoś wspaniałego, czego mi nikt nie odbierze. Ponadto zapisuję się w historii jako ostatni mistrz olimpijski na 50 km.
To źle czy dobrze, że ten dystans znika z programu igrzysk?
Trudno mi powiedzieć, przyjmuję to, co jest. Trochę mimo wszystko żal, bo nie dowiem się nigdy, czy utrzymałbym się na szczycie, ale wchodzi 35 km i to będzie kolejne wyzwanie. Nawet mnie to cieszy, bo te obciążenia, jeżeli chodzi o kilometraż nie będą tak duże.
Robert Korzeniowski odezwał się do pana?
Tak, właśnie mam do niego zadzwonić. W ferworze tego wszystkiego nie mieliśmy okazji jeszcze porozmawiać, czekam aż zrobi się trochę spokojniej.
Rozmowa mistrza z mistrzem.
Już jedną miałem, bo rozmawiałem na przykład z Szymonem Ziółkowskim. Siedzieliśmy razem z Pawłem Fajdkiem, fajne, że kilku medalistów sobie siedzi razem i gawędzi. Bardzo mi gratulowali. Zrobiłem niespodziankę wszystkim. Sobie też, jednak że to się odbije tak szerokim echem w całej Polsce, to nie spodziewałbym się w życiu.
W niedzielę wraca pan do Polski i co dalej?
No nic, biba, ha ha. Teraz mam w głowie tylko to, żeby odpocząć. Kosztowało mnie to bardzo dużo zdrowia i jeszcze będę długo odczuwał skutki nie tylko startu, lecz po prostu treningów. Pewne rzeczy ciągną się za mną już długo. Może będą jakieś wakacje, na pewno chcę się spotykać ze znajomymi. Choć czuję, że będzie tam jakaś masakra po powrocie i nie wiem, czego się spodziewać. Spodziewam się niespodziewanego.
Postawił na Rosję, teraz gra za darmo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?