Tomasz Gabor. Sołtys celebryta

Redakcja
Sołtysa niedługo znów mamy zobaczyć w telewizji. Na razie nie może zdradzać szczegółów. Mówi tylko, że odgrywa pozytywną postać w jednym z odcinków pewnego programu.
Sołtysa niedługo znów mamy zobaczyć w telewizji. Na razie nie może zdradzać szczegółów. Mówi tylko, że odgrywa pozytywną postać w jednym z odcinków pewnego programu. Paweł Stauffer
Sołtysuje w wiosce położonej u stóp Elektrowni Opole. Zasiada w radzie powiatu opolskiego. Prowadzi blog, zasłynął z udziału w telewizyjnym programie kulinarnym. Korzysta z zaproszeń na kolejne castingi. Lanser - mówi opozycja. A on się na to szeroko uśmiecha.

Właściwie to określenie "opozycja" nie jest trafne. Znajduje się raptem paru czepialskich i to na wyraźne życzenie reporterki, która pyta o Gaborowe wady.
- Lanser - mówi jeden.

Bo jak organizował akcję wydawania widokówek wsi, to swe nazwisko wprowadził na odwrocie karty. Ale ludzie znają go nie z widokówek, ale z telewizji.

Wieś cała jest zaś "gaborowa", złego słowa nie powiedzą. Do czego się tu przyczepić? Jest! Piwa nie pije!
- No, nie lubię piwa, wypiję jak trzeba - przyznaje Gabor.

Gdy się wprowadził na wioskę, to do tutejszej knajpy, zamiast "na browar", chodził na lody.

A wprowadził się w 1995. Miastowy, urodzony w Opolu, ale zatrudniony w Elektrowni Opole. Domu do kupienia szukał wcześniej - "na piechotę", chodząc od zagrody do zagrody i pytając o ziemię lub gospodarstwo do sprzedania. To lepsza metoda niż śledzenie ogłoszeń u agentów nieruchomości. Tyle że trzeba mieć anielską cierpliwość i pancerną odporność na mylne informacje. Obcym, szczególnie niemal 20 lat temu, tak łatwo cennych wiadomości nie przekazywano.

- Z tego domu właśnie wyprowadzili się mieszkańcy - pokazuje domek przy ul. Wiejskiej, zwany teraz sołtysówką. - Starsi ludzie, nie mieli tu żadnych wygód, a dzieci się nieopodal pobudowały, potem wyjechały za pracą, więc starszyzna przeprowadziła się na nowe.
Do dziś jest w sołtycówce coś do roboty. Wówczas trzeba było zrobić wszystko, na przykład wodę dociągnąć, bo czerpało się ją ze studni.

Nie był tutejszy

Rok 1995. Wieś: śląska, ale i zamieszkana przez repatriantów ze Wschodu, którzy - przyjechawszy po wojnie - przede wszystkim z podziwem obserwowali tutejsze zmechanizowane rolnictwo. Ślązacy zaś ze śmiechem patrzyli na ich kosy. Wzajemne zaskoczenia i zdziwienia minęły. - Mieszkali obok siebie i naturalną koleją rzeczy stali się jedną społecznością, żenili się między sobą, uczyli od siebie nawzajem - mówi sołtys.
Wieś położna u stóp elektrowni, ale mimo industrialnego otoczenia była jeszcze w latach 90. zacofana pod względem - jak się to teraz modnie mówi w urzędach - infrastruktury technicznej. Czyli: droga dziurawa niczym dojazdówka na poligon, bez chodników, wodociągów i kanalizacji.

Ludzie byli w stosunku do władzy skromni i cisi. Wioska miała raptem 200 mieszkańców, podczas gdy w sąsiednim Dobrzeniu - parę tysięcy. Zero siły przebicia.
- Pierwszy miałem tu dostęp do internetu - mówi Tomasz Gabor. - No i zaczęło się. Dzieciaki, jak miały zadanie do zrobienia, to do mnie przychodziły po informacje z netu. Pomagałem, doradzałem.
- Panie Tomku, zadanie mam do zrobienia!
- A na kiedy?
- Na już!
- To dawaj!
Miejscowi zauważyli, że mają takiego świeżego, młodego, którego można wykorzystać z pożytkiem. Zaproponowali mu sołtysowanie.

Dla ludzi

Gdy pierwszy raz startował, przyznaje, bał się: - Czego? Że przepadnę z kretesem, że ludzie przypomną sobie, żem przecież nie jest miejscowy.

Zebranie wiejskie mogło sobie przypomnieć przecież dawne podziały na obcych i swoich…
Ale sala wiejska nie podzieliła się.

Przy drugich wyborach młodemu sołtysowi było już łatwiej. Miał przecież sprawozdanie z pierwszej kadencji, a w nim - czego dokonał, punkt po punkcie. Dostał 90 proc. poparcia. Podobnie w kolejnych wyborach na sołtysa, była już droga, później następna nowa, uregulowano cieki wodne z okolicznych pól, kanalizację we wsi położono, a co ważne dla bezpieczeństwa najmłodszych - chodnik, teren rekreacyjny, doświetlono ulice. Dziś - obok sołtysa w Świerklach - jest najdłużej urzędującym na tym stanowisku w gminie. Dwukrotnie startował w wyborach na wójta i przegrał, choć przegraną taką należy jednak uznać za sukces. Przy każdych wyborach zdobywał wprawdzie dwa razy mniej głosów niż zwycięzca, ale było to około 1200 osób. To spory sukces, jak na "obcego" z wioski położonej w cieniu stolicy gminy.

Jest natomiast radnym powiatowym: - To doskonałe doświadczenie pozwalające spojrzeć na całokształt samorządu - mówi z pasją, wydaje się, że niekłamaną. Sołtysowanie zaczął od współpracy z młodymi - stworzył jako jeden z pierwszych w gminie młodzieżową radę sołecką. Tomasz Gabor wyciąga dokumenty z tamtych lat, patrzy na nazwiska młodzieżówki i uśmiecha się zadowolony. - O proszę: ten, ten i tamten, dalej działają w samorządzie, są w radzie sołeckiej!

- Jak mnie już gdzieś wybiorą, to robię wszystko, aby udowodnić, że warto było - mówi. - A siłę czerpię także z tego, że moja praca jest doceniana, i coraz więcej osób chce pomagać. Bez takiego sygnału zwrotnego każdy społecznik się wypali.

Mieszkańcom wsi najbardziej zapadła w pamięć akcja sprzątania cmentarza w lesie, zainicjowana przez świeżo upieczonego wówczas sołtysa. Nieopodal wioski, między drzewami, znajduje się stary ewangelicko-katolicki cmentarz. Poszedł tam z dziećmi z przedszkola zapalać znicze, potem dzieci zabrały tam rodziców. I tak cmentarz odżył w pamięci brzezian i okolicznych sołectw. Zorganizowali mszę ewangelicko-katolicką, prowadzoną przez księży: Jana Poloka (katolicki) i Mariana Niemca (ewangelicki). Ufundowali i postawili na cmentarzu wysoki krzyż.

- Pokazywałem też ludziom, że trzeba upominać się swoje - mówi Gabor. Upomnieli się i znalazły się pieniądze na odnowienie drogi, budowę chodników, boisko (to z inicjatywy młodzieżówki), wreszcie pojawiły się wodociągi i kanalizacja.

Kiedyś we wsi była akcja odkomarzania. Sołtys siedział w domu, akurat po nocce (wciąż pracuje w elektrowni, parę razy podkreśla, że "kocha" tę pracę) i patrzył przez okno. A tu widzi zjawisko: jedzie na skuterku pan w kufajce i z wierzchu "spsikuje" rowy - psik! psik.
Sołtys wstał z miejsca, wsiadł w auto i pojechał (a lubi nacisnąć pedał gazu) za skuterkiem odkomarzającym. Dopadł go już na skraju wsi i kazał robotę powtórzyć, ale tak, aby komar został naprawdę wykurzony. Fachowiec tak się przyjął, że zaczął odkomarzać trawę na sołtysówce. I znów się mu oberwało. - Idź do ludzi! - wyganiał go Gabor.
Jak asfalt wylewali na drodze biegnącej przez wieś i zostało nieco masy asfaltowej, robotnicy podjechali pod dom sołtysa - w dobrej wierze chcieli władzy zrobić piękny wjazd na podwórze. Wskazał im wjazdy innych mieszkańców.

Nie chciał, by mu na wsi wypominali, że coś dla siebie załatwił przy okazji gminnych inwestycji.

Pan z telewizji

Czy jest inny sołtys, którego proszą o autografy, a na każdej imprezie, nawet na krańcu województwa, bawiący przyglądają się i uważnie dopytują: Skąd go znam? A, z telewizji!
Który sołtys poprowadzi brawurowo imprezy masowe, łącznie z Festiwalem Smaków czy wyborami Miss Polski, jak Gabor?

Który serwuje na swym blogu kulinarnym przepisy na potrawy upichcone we własnej kuchni? No i który dał się ugotować przed kamerami?

- Byłem po nocce w elektrowni, oglądałem TV, leciała właśnie reklama programu "Ugotowani". Ja zaś, po rozwodzie, prowadziłem dom sam, mieszkając z córką, więc siłą rzeczy musiałem się nauczyć gotować. I w gotowaniu odkryłem swoje kolejne - po pracy zawodowej i działalności samorządowej - hobby. Pichciłem z pasją, w kuchni odpoczywałem, relaksowałem się. Pomyślałem: - To może być program dla mnie. Dam radę!
Nie wiedział, co czyni.

Zapowiadało się świetnie. Podczas castingu wygrał rywalizację z kilkoma tysiącami innych Opolan, zapewne bardziej utalentowanych i doświadczonych kulinarnie niż on sam. Producenci wyczuli, że samotny tato, na dodatek sołtys gotujący - to może być hit programu. I był. Choć z innego powodu.
To, co widzowie zapamiętali z programu - to obiad w sołtysówce, na którym zabrakło... keczupu. Było go wprawdzie trochę na dnie plastikowej buteleczki, ale nawet energicznym potrząsaniem trudno było zmusić ową resztkę do wyskoczenia z butelki. Gabor wówczas sięgnął po - jak twierdzi - babcine rozwiązanie i rozcieńczył keczup wodą. Dla kulinarnych znawców (czy chcących za takich uchodzić) to był szok.
- Nic nie było tu wyreżyserowane - zapewnia sołtys gotujący.

Sołtysówka czeka!

Dzień po emisji poszedł do pracy. - Kogo mijałem, ten śmiał się: - Tomek, keczup masz? Każdy w elektrowni tym żył, a pracowało tam ponad tysiąc osób.

Wkrótce zorganizował przyjęcie urodzinowe. Ktokolwiek przyszedł, to z keczupem. Na stronie internetowej sołtysa aż wrzało od ugotowanych komentarzy:

- Poszedłem więc z córką do sklepu i ona zrobiła mi fotkę pod półkami z keczupem. Opublikowałem ją na stronie internetowej jako dowód, że teraz keczupów już nakupiłem tyle, ile trzeba - mówi.

Nieważne jak mówią, byle mówili - to stara marketingowa zasada. Tomek Gabor "Keczup masz?" zna ją, choć zapewnia, że do programu zgłosił się nie dla sławy i "otrzaskania twarzy oraz nazwiska" wśród ewentualnych wyborców: - Gdybym kwestię zgłoszenia dłużej przemyślał, właśnie z takiego marketingowego punktu widzenia, to zapewne nigdy bym się nie zdecydował, bojąc się ośmieszenia, być może szykan, tak jak się przytrafiło mieszkance Bydgoszczy - mówi.

Kobiecie występującej w bydgoskim odcinku "Ugotowanych" wymknęło się parę gorzkich słów na temat okolicy, w której mieszka. Na portalach internetowych dosłownie ją zlinczowano.

- Ale zgłaszając się do programu, nie myślałem tymi kategoriami - dodaje Gabor. - Gdybym jeszcze raz miał podjąć decyzję, podjąłbym taką samą. Zobaczyłem "od kuchni" i we własnej kuchni, jak się kręci takie programy.

To producenci programu kazali się mu zarejestrować na serwisie randkowym, który należał do tej samej grupy medialnej, co stacja telewizyjna - chodziło o reklamę. Więc się zapisał: samotny pan na sołtysówce, z dobrą pracą - był nawet łakomym kąskiem dla randkujących pań. Ale sołtys jakoś właściwej kobiety nie znalazł. - Może jestem zbyt wybredny - mówi kokieteryjnie.

I dodaje, że chce w przyszłości zostać nie tylko dziadkiem, ale i ponownie mężem.

A wiec, drogie panie - sołtysówka czeka na gospodynię!

Niczego nie wyklucza

Telewizyjni producenci nieraz jeszcze zaangażowaliby sołtysa. Dostał propozycję wzięcia udziału w castingu programu "Master Chef", lecz zrezygnował:

- Temu programowi trzeba by było poświęcić o wiele więcej czasu. Prowadzę dom, mam pracę zawodową na zmiany, jestem radnym i sołtysem - mówi. - Nie dałbym rady.

Plan dnia sołtysa: praca (zmianowa), rano zakupy na obiad, potem pichcenie, wizyta w urzędzie jednym i drugim, odebranie córki ze szkoły, powrót do domu, znów pichcenie, fotografowanie potraw, wrzucanie ich na kulinarny blog, przeglądanie uchwał, projektów, budżetów...

Wkrótce jednak sołtys ma pojawić się w innym telewizyjnym przedsięwzięciu. Na razie nie można zdradzać tajemnic tej produkcji.

- Zgodziłem się, bo to będzie odcinek serialu, w którym będę grał pozytywną rolę - mówi sołtys. - I nie wymagało to poświęcenia ogromu czasu.

Pytany o bilans życiowych strat i zysków po stronie minusów wymienia: rozwód i rezygnację ze studiów doktoranckich na Uniwersytecie Opolskim (interesował się samorządnością, studia magisterskie skończył z wyróżnieniem). - Dużo czasu poświęcałem pracy społecznej i to zapewne źle wpłynęło na rodzinę - mówi. - Zaś praca społeczna, w radzie powiatu, oraz zawodowa za bardzo mnie absorbują, aby jeszcze znaleźć miejsce i czas na pracę naukową.

Planując przyszłość bierze jednak pod uwagę kilka wariantów:

- Niczego nie skreślam: może jednak wrócę na uczelnię, a może poprowadzę restaurację? - mówi sołtys celebryta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska