Tomasz Grzyb: "Spór polityczny stał się kwestią życia i śmierci"

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Dr Tomasz Grzyb
Dr Tomasz Grzyb archiwum
Rozmowa z dr Tomaszem Grzybem, psychologiem z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.

Mieliśmy w Polsce odbudowywać wspólnotę, tymczasem jesteśmy podzieleni jak chyba jeszcze nigdy. Co się dzieje?

Po prostu łatwiej jest ludzi dzielić, niż ich łączyć. Psychologowie wiedzą o tym od dawna, a teraz politycy próbują to wykorzystać. Jeszcze dekadę temu narracja partii politycznych była zorientowana na ukazywanie świetlanej przyszłości, której osiągnięcie wymagało wspólnej pracy. Teraz w narracji dominuje dzielenie ludzi na lepszy i gorszy sort czy szukanie wroga. I to się, niestety, o wiele lepiej „sprzedaje”, bo łatwiej trafia do ludzkiej mentalności. Proszę jednak zauważyć, że to nie jest sposób działania tylko obecnej władzy. W końcówce rządów tej poprzedniej też obrzucano przeciwników epitetami - od moherów, oszołomów, po pisuary.

To taka nasza polska specyfika?

To ogólna tendencja. Kilka dni temu rozmawiałem z moimi amerykańskimi przyjaciółmi, którzy w obliczu aktywności Donalda Trumpa mówią o tym samym. Również w Niemczech pojawiają się politycy próbujący swój polityczny kapitał zbijać na podziałach.

Czy nasz opolski konflikt społeczny powstały wokół idei wielkiego Opola ma podobne źródła?

W pewnym sensie tak. Np. granie kartą niemiecką wydaje mi się częścią większej całości. Do pewnego momentu panowała w Polsce zgoda, że pewnych tematów się nie rusza, bo to się nie opłaca w sensie społecznym. Akurat unormowanie relacji polsko-niemieckich na Śląsku Opolskim jest jedną z tych rzeczy, które w ostatnich 25 latach udały się nam najbardziej. Jeśli teraz ktoś usiłuje ten porządek naruszyć, to zachowuje się po prostu nieodpowiedzialnie, a przemawia przez niego dążenie do wyraźnej korzyści politycznej i ekonomicznej.

Agresja werbalna w naszym życiu politycznym rośnie od lat. Teraz wydaje się, że wyzwiska zastąpiły już dialog. Co innego jednak nazwanie kogoś moherem, a co innego przypisanie go do gorszego sortu Polaków.

Nie zapominajmy, że z drugiej strony było „dorzynanie watahy”. Granica przyzwalania na agresję słowną cały czas się przesuwa. To swoiste zaklęte koło. Politycy chcą być widzialni i rozpoznawalni, a osiągają to, odróżniając się poziomem agresji i buty. Niestety politycy poszukujący konsensusu nie są tak promowani w mediach, co stwarza przekonanie, że wszyscy są tacy sami. Postrzegamy ich przez pryzmat liderów partyjnych, a to przecież duże uproszczenie.
Polityczne podziały Polaków to już coś więcej niż granice na mapie pokazującej wyborcze decyzje. Te podziały idą w poprzek rodzinnych stołów, a nawet dzielą małżeńskie łoża. Dlaczego?

Spory polityczne sprzed lat 15 czy 10 dotyczyły życia politycznego i to było naturalne. Niestety u nas spór polityczny stał się kwestią życia i śmierci. Jeśli wyznajesz określone poglądy polityczne, to dla myślącego inaczej stajesz się zdrajcą, tumanem albo produktem kłamstw i manipulacji.

Z ostatniej „Diagnozy społecznej” wynika, że po raz pierwszy w historii Polacy identyfikują się poprzez sympatie polityczne.

To jest nasz wielki problem. Daliśmy sobie wmówić, że można definiować człowieka na podstawie jego poglądów politycznych i tego, co myśli o aktualnej sytuacji w kraju. A przecież ta sytuacja w niewielkim stopniu przenosi się na nasze życie codzienne. Ludzie przy urnie mają bardzo różne motywacje, ale to, że traktujemy ich, jakby wyszli spod jednej sztancy, faktycznie odbija się na naszym życiu.

Co dalej? W mediach mówią o nadchodzącej wojnie domowej.

Moim zdaniem takie straszenie jest skrajnie nieodpowiedzialne. Trzeba się poważnie zastanowić i niech każdy zacznie od siebie. Czy to, co słyszy w mediach, powinien przyjmować bezkrytycznie. Czy to, że sąsiad, brat, kolega głosował na inną partię, ma wpływ na moje z nim relacje? Czy przerzucanie się oskarżeniami naprawdę ma sens? Jeśli uda się pomyśleć o nim jako o współrodaku, po prostu bliźnim, to może da się ten nawał hejtu powstrzymać.

Co musiałoby się stać, żebyśmy szybko stali się znów wspólnotą?

Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg, więc gdyby pojawiło się jakieś poważne zagrożenie zewnętrzne, to pewnie i poczucie wspólnoty by wzrosło. Ja jednak wierzę w coś, co się nazywa samoregulacją w przyrodzie. Tkanka społeczna też dąży do równowagi i za jakiś czas sytuacja pewnie powróci do normy. Pytanie tylko, co do tego czasu jeszcze się w Polsce wydarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska