Tomasz Iwan: Piłkarze powinni współpracować, futbol to biznes, w swojej firmie musiałem podjąć drastyczne kroki [WYWIAD]

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Tomasz Iwan: Pandemia obnażyła polski system klubowy
Tomasz Iwan: Pandemia obnażyła polski system klubowy Bartek Syta / Polska Press
- Piłka nożna to biznes, a kluby znalazły się w trudnej sytuacji. Piłkarze powinni współpracować, a nie tylko dbać o swój interes - uważa były pomocnik reprezentacji Polski i kierownik drużyny narodowej Tomasz Iwan, który odczuł już skutki koronawirusa w swojej firmie eventowej.

Nie daje się pan koronawirusowi?
Jestem zdrowy, moja rodzina też, ale zagrożenie jest ogromne. Zwykle z dystansem podchodzę do wirusów powodujących przeziębienie, bo wierzę, że zdrowy, wysportowany organizm wszystkiemu się przeciwstawi. Jednak w tym przypadku od samego początku narzuciłem w domu rygor. Starając się zobrazować, jak poważna jest obecna sytuacja. Widzimy już - choć jeszcze niektórzy nie widzą, co widać po wielu spacerujących ludziach, grillujących, na placach zabaw itp. - co dzieje się wokół nas i na świecie. W krajach, gdzie problemy z koronawirusem rozpoczęły się wcześniej, statystyki są przerażające. Nie wierzę, jak jeszcze komuś nie wpłynęło to na wyobraźnię. Jeśli tacy są, to mam nadzieję, że zmienią swoje nastawienie natychmiast, bo chodzi o nasze życie.

Koronawirus uderzył też w gospodarkę, a pan działa w branży hotelarsko-turystycznej. Liczy pan już straty?
Liczę, żeby móc przetrwać. Mam dużą firmę eventową, więc jestem wśród tych, którzy odczuwają wirusa od samego początku. Zatrudniam kilkadziesiąt osób, więc mam duże koszty, którym muszę się przeciwstawić w momencie, gdy na rynku nic się nie dzieje. Wydarzenia są odwoływane lub przekładane na nieznany termin. Na razie mówi się o kilku tygodniach, może miesiącach, ale tak naprawdę nie wiemy ile to wszystko potrwa. Jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale też za pracowników i ich rodziny. Niestety, musiałem już podjąć radykalne kroki, by ratować biznes. Pierwsze zwolnienia mam za sobą. To trudne, ale koniecznie. Koronawirus dotyka nas we wszystkich aspektach. Dziś przyszedł do mnie do domu pracownik Polskiej Grupy Energetycznej, by odczytać liczniki. Nie mając żadnych środków ochronnych, poruszał się po posesji, a na koniec dał mi dokument, bym go podpisał jego długopisem... Postanowiłem zainterweniować w trosce o zdrowie społeczne, zadzwoniłem do PGE, żeby zadbali o bezpieczeństwo swoich pracowników i klientów. Co prawda po którymś z kolei przełączaniu mnie od dyrektora do dyrektora straciłem cierpliwość, ale mam nadzieję, że sprawa została odnotowana. W każdej sytuacji trzeba myśleć z wyobraźnią. To nie jest tak, że nam nic nie może się zdarzyć, bo jesteśmy w domu. Ktoś łapie za klamkę czy za przekazany dokument i wirus może się rozprzestrzenić. Żadna ostrożność nie jest przesadna.

Tomasz Iwan to 40-krotny reprezentant Polski. W drużynie narodowej zadebiutował w 1995 r. w meczu Francja - Polska w Paryżu. Ostatni raz w kadrze zagrał w 2002 r. W 2013 r. wrócił do niej jako dyrektor do spraw organizacyjnych ekipy Adama Nawałki. W tej roli był z drużyną na mistrzostwach Europy w 2016 r. i mistrzostwach świata w 2018 r. Po mundialu zakończyła pracę, jak większość sztabu.

Widzi pan wyjście z sytuacji?
Staram się być optymistą, ale jestem też realistą. Nie będzie tak, że mamy obostrzenia do świąt i po nich wrócimy do normalności.
Myślę, że pandemia będzie trwała jeszcze wiele tygodni, jeśli nie miesięcy. Konsekwencje w gospodarce będziemy odczuwali przez lata. Wiele firm poupada, wielu ludzi straci pracę. Nie będę zagłębiał się w temat, ale przyglądam się, co dzieje się na rynku, rozmawiam z innymi biznesmenami. Na szczęście w Polsce sytuacja nie jest tragiczna, dlatego to dobra okazja, by słuchać co się do nas mówi, bo to może kształtować naszą przyszłość. Jednostki nie dają sobie sprawy, ale każda może dołożyć cegiełkę do tego, by szybciej wyjść z kryzysu. Patrząc na inne kraje, moim zdaniem obostrzenia powinny być ostrzejsze. Tylko i wyłącznie w ten sposób możemy zdyscyplinować większość. To bardzo ważne. Jako sportowiec miałem z dyscypliną do czynienia codziennie, więc dziś nie mam z nią problemu i rozumiem ludzi, którzy jej nie mieli i w weekend chodzili po parkach, ale stosowanie się do zasad jest konieczne. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej.

Sport wyczynowy zszedł na dalszy plan.
Inaczej - dzisiaj sportu nie ma. Jedyny plus, to dostrzeżenie, jak tego sportu nam brakuje i docenienie go. Widziałem memy internautów, że z chęcią obejrzeliby sobie mecz zespołów z dalszych miejsc, na który kiedyś zwracali uwagę tylko koneserzy. To dotyczy nie tylko piłki nożnej. Jednak w tym momencie sport jest najmniej ważny, bo walczymy o nasze zdrowie i przyszłość. Musimy zdać sobie sprawę, że musimy przemęczyć się przez jakiś czas, by móc normalnie funkcjonować.

Wyobraża pan sobie, że gdziekolwiek uda się dograć sezony?
Oj bardzo ciężko. Słyszałem o zwariowanym pomyśle właściciela Rakowa Częstochowa, by skoszarować wszystkie zespoły na małym obszarze, przebadać i dograć sezon bez udziału publiczności. Jak w takiej rzeczywistości on to sobie wyobraża? Mamy stan wyjątkowy na całym świecie. Gdyby można było przemieszczać się między krajami, to zaproponowałbym jednemu czy drugiemu właścicielowi wizytę we Włoszech, żeby zobaczył, co tam się dzieje. Ciężarówki nie nadążają wywozić ciał, a my mamy oglądać mecze? OK, każdemu z nas brakuje rozrywki, sportu, ale miejmy w sobie trochę empatii. Na dziś takie propozycje są nie na miejscu.

Tomasz Iwan urodził się w 1971 r. i jest wychowankiem Jantaru Ustka. Były pomocnik grał też m.in. w Olimpii Poznań, ŁKS Łódź i Warcie Poznań. W 1993 r. wyjechał do ligi holenderskiej, występując w Feyenoordzie Rotterdam, Rodzie Kerkrade i PSV Eindhoven. Z tym ostatnim zespołem dwukrotnie został mistrzem Holandii. Później grał także w tureckim Trabzonsporze i klubach austriackich. Do Polski w sezonie 2005/06, wiążąc się z Lechem Poznań. Po roku zakończył karierę.

Zwolennicy pomysłu przedstawiają argumenty gospodarcze. Transmisje pewnie by oglądało więcej osób, bo siedzimy w domach.
Gdyby koronawirus dotyczył jakieś małego regionu, to OK, nie dajmy się zwariować. Ale sprawa jest poważna, bo dotyczy całego świata. Nawet mecze bez publiczności źle się skończyły, bo okazało się, że piłkarze byli zakażeni. Nie wyobrażam sobie kombinacji, by dograć sezon za wszelką cenę. Jeśli ktoś jeszcze nie dostrzega skali problemu, to niech da mu do myślenia fakt, że przełożone zostały mistrzostwa Europy i igrzyska olimpijskie. To nie tak, że nic się nie dzieje, dzieje się bardzo dużo i ludzie umierają. Na ten moment priorytety się zmieniły. Być może za miesiąc czy dwa życie napisze inny scenariusz, ale w tej chwili nie ma o czym gadać.

Cierpią też kluby, które wnioskowały do Ekstraklasy SA o możliwość obniżenia kontraktów piłkarzy nawet o 50 proc. Prawnie nie mogą tego zrobić, ale władze ligi zwróciły się w tej sprawie do PZPN. Jaka pan patrzy na ten pomysł?
Z dwóch stron - jako byłego piłkarza i człowieka prowadzącego firmę. Obniżenie zarobków ludziom, którzy nie pracują, bo taka jest sytuacja, jest naturalne. Każdy musi dać coś od siebie, zawodnicy też. Sytuacja jest nadzwyczajna, a nie czyjeś widzimisię. Zawodnicy powinni wyrazić chęć współpracy, a nie tylko dbać o swój interes. Ale jak zwykle u nas brakuje dialogu. Osobiście myślę, że piłkarzy trzeba potraktować jak każdego innego pracownika. Piłka nożna to też biznes. Kluby znalazły się w trudnej sytuacji, jak inne firmy. Też musiałem kogoś zwolnić, choć nie chciałem i w normalnej sytuacji bym tego nie zrobił. Słyszymy o obniżeniu pensji o 50 proc., ale maksymalnie do 10 tys. zł. To nie są małe pieniądze, za które nie da się przeżyć. Nawet gdyby niektórym zabrano 70 proc., to nic by się im nie stało. Rozumiem, że to są profesjonalni sportowcy, który muszą zachować formę, dlatego ich standard jest inny i nie można go porównywać do pracownika fabryki. Ale należy wypracować minimum do funkcjonowania, który pozwoli mu wypełnić obowiązki. A jak za chwilę kluby zbankrutują, zrobi się zamieszanie na rynku, to wtedy wszyscy stracą.

Plan pomocy dla klubów na wszystkich szczeblach opracował PZPN, ale z zaznaczeniem, że pieniądze nie mogą być przeznaczone na kontrakty piłkarzy. Ponadto Zbigniew Boniek skrytykował Ekstraklasę, że przez lata wpływy przeznaczała na kluby zamiast odkładać na czarną godzinę.
Klub sportowy to biznes jak każdy inny. Jeśli jest dobrze zarządzany, powinien mieć gwarancję budżetową. Nie wydawać większości budżetu na pensje zawodników, bo jeśli tak robi, to nic dziwnego, że w razie jakiegoś problemu nagle mu brakuje. To dotyczy portfela w każdej branży. Swoją drogą, to wprawdzie inna sprawa, ale piłkarze w Polsce są przepłacani. Nie dziwię się, że PZPN chce pomagać klubom, ale nie chce, żeby z tych pieniędzy były opłacane horrendalne do warunków kontrakty. Fajnie, że prezes Boniek chce pomagać, co zresztą może robić, dzięki dobremu zarządzaniu i poduszce finansowej. Choć pamiętajmy, że to nie jest studnia bez dna. Dziwię się za to, że w naszej lidze nie ma wspólnego głosu prezesów, co do ustalenia pensji. W Holandii są widełki, w zależności od aspiracji klubu. U nas proporcje zostały pogubione. Pandemia obnaża klubowy system w Polsce.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

ZOBACZ TEŻ:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska