Tradycja czy męska władza?

Fot. Magdalena Pilor
Fot. Magdalena Pilor
Za talibów kobiety nie mogły jeździć autobusami, a na ulicach pojawiały się wyłącznie w asyście męża, brata lub ojca. Po obaleniu ich rządów życie Afganek zmieniło się nieznacznie. Nadal chodzą w burkach i bezwzględnie podlegają mężczyznom.

Park dla kobiet - to miejsce, jak sama nazwa wskazuje, jest zarezerwowane dla pań. Jest tam kilka fontann, alejki, przy których rosną ulubione przez Afgańczyków róże, a teren oddzielony jest ponaddwumetrowym murem. Kobiety w swoim towarzystwie nie muszą nosić burek. Przez siatkę na oczach mało co widać, a materiał, z którego jest uszyta, nie przepuszcza powietrza. Przy wysokich temperaturach to mordęga.

- Chcieliśmy, aby kobiety czuły się w parku swobodnie - mówi Krzysztof Freszel, specjalista do spraw infrastruktury w Zespole Odbudowy Prowincji. - Znajduje się tam również budynek, gdzie będą odbywały się szkolenia, oraz pawilon, w którym będą mogły handlować i robić zakupy.

Część z nich znajdzie także pracę przy utrzymaniu zieleni. Jednak kobiety niechętnie podejmują jakiekolwiek zatrudnienie.

- Nie tyle nie chcą pracować, co nie mają pozwolenia od swoich mężów - mówi Aleksandra Zamojska, kulturoznawca, która obecnie jest w Afganistanie. - Nie godzą się, ponieważ jest to dyshonor dla mężczyzny. W mentalności Afgańczyków to on powinien utrzymywać rodzinę, a kobieta zajmować się domem.

Park jest oddalony od miasta, więc kobiety będą zdane na łaskę mężów, którzy je przywiozą. - Ten teren wyznaczyły władze prowincji, nie możemy i nie chcemy ingerować w ich decyzje - zaznacza Freszel.
Park kobiet, mimo utrudnień, i tak jest krokiem naprzód, aby Afgankom żyło się lepiej, bo nadal dobrze nie jest.

Chociażby dostęp do edukacji - teoretycznie mogą z niej korzystać chłopcy i dziewczyny. Jednak w praktyce wygląda to zupełnie inaczej, zwłaszcza na wsiach. W ławkach siedzą wyłącznie panowie. Jeżeli dziewczyny się uczą, to koniecznie w osobnych salach, lub nawet specjalnych szkołach dla dziewcząt. Jednak i to nie jest mile widziane.

Sytuacja dziewcząt uczących się często zmienia się na gorsze, gdy skończą 14 lat. W tym wieku mogą już wyjść za mąż. Małżeństwo to wciąż nie jest decyzja kobiety, a otaczających ją mężczyzn. A dokładniej zależy od tego, kto ile za nią da. Niestety, w przypadku biednej rodziny odbywa się to na zasadzie zwykłego handlu.

W wykształconych rodzinach dziewczynkom zostawia się względny wybór. Przedstawia się zdjęcia i informacje o wybranku. Same mogą podjąć decyzję, czy chcą wyjść za mąż za wskazanego kandydata.
W sporej części afgańskich rodzin nadal panuje przemoc, na którą jest społeczne przyzwolenie. - Często do końca nie wiadomo, czy kobiety popełniły samobójstwa czy zostały zamordowane - zaznacza Katarzyna Wojtasik, która prowadzi szereg szkoleń dla afgańskich kobiet. - Osobiście trudno mi uwierzyć, że jeżeli ktoś chce się zabić, to zamiast tabletek czy powieszenia się, wybiera samopodpalenie, a takich jest tu najwięcej. Mało Afganek wie, co to prawa człowieka czy prawa kobiet. Nie możemy ich narażać i zbytnio uświadamiać, bo nie wiadomo, co mogłoby się dziać, gdyby nagle w domu zaczęły się domagać respektowania swoich praw.

Kobiety o wszystko muszą pytać mężczyzn. To oni podejmują decyzje nawet o ich czasie wolnym. Ze szkolenia, które ma trwać cztery godziny, wychodzą po dwóch i mówią, że na dłużej nie dostały pozwolenia. Jeżeli pojawiają się na ulicach, starają się być niewidoczne. Schodzą z drogi mężczyznom, przy płotach czekają na nich, aż zrobią zakupy czy załatwią swoje sprawy. Większość czasu spędzają w domach.

Afgańskie rodziny to nawet kilkanaście osób. W największym szpitalu w Ghazni, blisko 150-tysięcznym mieście, jest oddział położniczy, ale może przyjąć wyłącznie 13 kobiet. Brakuje środków opatrunkowych i leków, a warunki sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. W salach operacyjnych i zabiegowych są żarówki używane w... samochodach. Kobiety nie rodzą na łóżkach porodowych, ale na zwykłych stołach.

- Udało się nam przekazać przenośny aparat USG, całą aparaturę do znieczulenia i stół operacyjny, jednak to i tak kropla w morzu potrzeb - mówi Edyta Górlicka z PRT. - Kobiety, które trafiły do szpitala i tak mają szczęście. Większość z nich rodzi w domach. Często w znacznie gorszych warunkach i bez jakiejkolwiek pomocy medycznej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska