Tradycja i nowoczesność pod jednym dachem. O swoim domu opowiada prezes Radia Opole

fot. Paweł Stauffer
W nogach łóżka po babci stoi malowana śląska skrzynia z 1835 roku.
W nogach łóżka po babci stoi malowana śląska skrzynia z 1835 roku. fot. Paweł Stauffer
Dom Teresy Kudyby zanurzony jest w zieleni. Z drogi wyłania się najpierw ogród, sprawiający wrażenie stworzonego przez samą naturę. Trzeba nieco go obejść, by zobaczyć budynek.

Teresa Kudyba - prezes Radia Opole, wcześniej niezależna producentka filmowa i publicystka propagującą śląskość i jej dorobek - w 1994 roku kupiła ruinę. Bez dachu, podłóg, okien, wody i prądu. Nigdy nie chciała się budować "od nowa". Szukała domu z duszą i taki znalazła w podopolskiej wsi.

Przez długi czas mieszkała na placu budowy, ale szybko chciała być na swoim. Przez lata dom obrastał w pomysły, przedmioty, kolory, klimaty wnoszone zarówno przez stare, jak i współczesne meble, urządzenia, drobiazgi. Dom był typowym opolskim jamnikiem, lecz w trakcie remontu gospodyni musiała wykazać się nie tylko przywiązaniem do tradycji, ale - przede wszystkim - zwykłym życiowym pragmatyzmem.

Dla trójki dzieci trzeba było urządzić na strychu pokoje, a to wiązało się z przebudową dachu. Stąd wykusze - zwane po śląsku forbauami - w których osadzono okna. Białe ściany w wielu miejscach obrosły zielenią - zarówno tradycyjnym dzikim winem, jak i egzotycznym kiwi.

Posadzony 12 lat temu krzew dziś rozrósł się potężnie i w tym roku po raz pierwszy zakwitł i zaowocował. Maleńkie zielone owoce na razie przypominają śliwki. Ogród płożony jest nieco wyżej, niż domostwo. Z drogi oczom przyjezdnych nagle ukazuje się bujność wszelakiej zieleni. Z niej zdaje się wyrastać stareńka chata, która dopiero po zbliżeniu, okazuje się sporą siedzibą.

W nogach łóżka po babci stoi malowana śląska skrzynia z 1835 roku.
W nogach łóżka po babci stoi malowana śląska skrzynia z 1835 roku. fot. Paweł Stauffer

Salon i jadalnia. Ich ozdobą jest kominek z ręcznie wykonanych kafli.
(fot. fot. Paweł Stauffer)

- W śląskim ogrodzie musiał rosnąć orzech włoski i laskowy. Jabłonie, grusze, śliwy. Wszystko to u mnie jest, choć sąsiedzi z początku namawiali, by stare drzewa owocowe wyciąć, by jesienią trawnika nie zaściełały liście. Ślązacy jakby przestali dostrzegać naturalne piękno tradycyjnych ogrodów. Zachwycili się tujami, bawarskimi trawniczkami. Ja tego nie lubię - mówi Teresa Kudyba.

W jej ogrodzie rosną konwalie, róże, ale też efektowne drzewo octowe i czarne sosny. Maleńkie oczko wodne porosło trzciną. Choć wszystko tu zostało zasadzone rękami domowników, ogród sprawia wrażenie stworzonego przez naturę. - Nie trzeba go pielić. Tak posadziłam kwiaty, krzewy, pnącza, by nie było widać, że nie mam czasu - śmieje się gospodyni.

Ale stale coś dokupuje. Na podwórku czeka w doniczce świeżo przywieziona catalpa. Miedzy zielenią błyska białym kamieniem jakiś zabytkowy gzyms, kupiony na giełdzie staroci, pod drzewem wiszą stare latarenki, z jakimi w czasach bez elektryczności wychodzono nocą z domu. Pod ścianą starej szopy ustawiono koła wozów drabiniastych. A obok jeep, bo zimą zwykłym autem trudno przebić się przez wielkie śniegi.

TEN DOM ŁĄCZY W SOBIE TRADYCJĘ I WSPÓŁCZESNOŚĆ

W nogach łóżka po babci stoi malowana śląska skrzynia z 1835 roku.
(fot. fot. Paweł Stauffer)

Gospodyni tego domu nie robi zakupów w modnych galeriach wyposażenia wnętrz. Pomysłów szuka we własnej wyobraźni, a ich realizacji na giełdach staroci i w kufrach przodków. Sercem domu jest oczywiście kuchnia.

Nowoczesne meble sąsiadują z odsłoniętą starą cegłą i wmurowanymi w ścianę elementami z kamienia wapiennego i margla - to ukłon w stronę bogactwa naturalnego opolskiej ziemi. Życie rodzinne koncentruje się przy imponującym stole z czarnego dębu. Płyta o nieregularnym kształcie spoczywa na wapiennej nodze. Ten dąb za 100 zł pani Teresa odkupiła od chłopa z Dębskiej Kuźni. Cenne drzewo leżało sobie setki lat w rzece Jemielnicy.

Stół oświetla przedwojenna śląska porcelanowa lampa. Największe wrażenie robią jednak bielone ściany, przypominające wnętrze jaskini, gdzieniegdzie ustępujące fragmentowi z czerwonej starej cegły. Miękką linią "wykute" w ścianie półki na kubki i otwory kryjące oświetlenie, to dzieło budowlańca, na co dzień pracującego w Wiedniu.

- Wybudowałam też piec węglowy, bo obiad na nim ugotowany ma zupełnie inny smak, niż ten z elektrycznej płyty (ta oczywiście też jest) - mówi Teresa Kudyba. Z kuchni przechodzi się do jadalni i dalej do salonu. W domu prawie nie ma drzwi. Krążąc swobodnie czuje się jego przestrzeń i znakomity klimat, budowany dziesiątkami drobiazgów, obrazków, zegarów, starych żelazek.

Wcale nie kłócą się z nowoczesnym wyposażeniem pracowni filmowca. Pewnie dlatego, że oryginalne płytkie regały na setki kaset i płyt DVD zrobiono ze starych belek, takich jak widoczne na piętrze legary. Ozdobą salonu jest kominek zbudowany z ręcznie robionych kafli. - Trochę mi się już znudził - przyznaje pani Teresa. Jest zbyt tradycyjny. Wobec tego, co za chwilę zobaczymy na piętrze, klasyczny kominek faktycznie wygląda dosyć typowo.

Idąc po starych śląskich schodach, oczyszczonych jedynie z farby olejnej, nikt nie spodziewa się przy efektownie pokrytym wapieniem kominie, gigantycznej peruwiańskiej gruchy. Ten niezwykły kominek zrobili rzemieślnicy spod Otmuchowa. Zimą gliniany piec promieniuje cudownym zdrowym ciepłem.

W części gościnnej stoi 80-letnie drewniane łoże, należące kiedyś do babci pani Teresy. Jego wezgłowie ozdobiono malunkami amorków. W nogach łóżka - oryginalna, barwnie malowana śląska skrzynia z 1835 roku. Kiedyś przechowywano w niej odświętne ubrania, teraz kombinezony narciarskie.

Chlubą pani domu jest niewielka winnica z 6 odmianami winogron na tyłach domu, u stóp tarasu, na którym przyjmuje gości. - Kiedyś w każdej śląskiej zagrodzie uprawiano winorośl. To nie wymaga wielkiej pracy, wystarczy podlewać i w porę przyciąć liście i gałązki, by dojrzewającym owocom nie brakowało słońca. Z winogron robię pyszne soki.

Z tarasu rozciąga się piękny widok na opolskie łąki i pola. Ten sielski obrazek widać też z jadalni i kuchni. Okien nie przesłaniają firanki (rodzina długo pytała gospodynię, kiedy je zawiesi), tak jak przydomowej przestrzeni nie ogranicza ogrodzenie. - Nie lubię płotów, nie lubię odgradzać się od świata.

Płot nie jest mi potrzebny, by hałas, stres, kłopoty i troski zawodowe zostawić za sobą, gdy wchodzę do mojego królestwa. Tu zapomina się o wszystkim, co złe, niedogodne. To taka mała enklawa, w której wspaniale się wypoczywa, ale też twórczo pracuje. Najlepsze pomysły zawsze przychodziły mi do głowy w moim domu - mówi gospodyni.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska