Tragedia na Dniach Korfantowa. Tłum krzyczał: Mordercy!

E_RA
Blisko godzinna reanimacja na nic się zdała.
Blisko godzinna reanimacja na nic się zdała. E_RA
Po prezesie OSP, ojcu pięciorga dzieci, płacze cała wieś. Święty nie był, ale przecież to jeszcze nie powód, by umierać.

Budzieszowice. Niewielka wioska w gminie Łambinowice, nieco zapomniana przez Boga i ludzi - pracy jak na lekarstwo, u niektórych bieda piszczy. W dodatku można trafić tam z zawiązanymi oczami. Czemu? Ano zwyczajnie - bo śmierdzi. Ktoś świnie hoduje i obornikiem zajeżdża już od samych peryferii. Ale za to swojsko jest. A ludzie prawdziwi i szczerzy.

W dzień pogrzebu unosi się jednak głównie duszący zapach żałobnych wieńców, smętnie opasanych czarną wstęgą bukietów sąsiedzkich wspomnień. Wspomnień o 37-letnim Romku, strażaku, który przecież jeszcze wczoraj pomagał komuś w ogródku, napił się z sąsiadem, przywoływał dzieciaki do porządku, głaskał po policzku żonę.

Chciał wygrać lodówkę

Na festyn do Korfantowa pojechał zagrać na loterii. Miała być nowa lodówka dla żony, trafił się bilet na tamten świat.
- Ubili go jak psa! Banda osiłków. Ciekawe, czy ktoś im badania psychiatryczne robił, sprawdzał poczytalność - piekli się Andrzej Łacny, sąsiad i dobry znajomy nieboszczyka. - Ja wszystko rozumiem. Jak ktoś się stawia i robi porutę, to można mu rękę połamać, palce. Ale żeby od razu zabijać?! Inna sprawa, że Romek rozpierduchy nie zrobił tam żadnej, nie zdążył.

Andrzej i cała reszta wioski wciąż nie może pojąć, jak to wszystko się stało. No bo żeby chociaż Romek w wypadku samochodowym zginął albo chory był i umarł. Ale na festynie w Korfantowie? W biały dzień? Na oczach setek ludzi, bity pałami przez funkcjonariuszy firmy ochraniającej imprezę…?! Wersji zdarzeń minionej niedzieli jest kilka. Jedni - a tych jest zdecydowana większość - mówią, że Romek spokojnie siedział na ławce. Że przyszli po niego ochroniarze, wyciągnęli i zaczęli okładać, kopać. Najpierw po plecach, później już było tylko gorzej.

- Byłem trzy metry od niego, bo też mnie spałowali. Prosiłem, żeby puścili, chciałem mu pomóc, ale nie dałem rady - wspomina Paweł Łacny, kolega, z którym Romek wybrał się na Dni Korfantowa. - Ale oni tylko patrzyli, nikt się nie ruszył, nikt nie udzielił mu ratunku. Paweł też jest ochotnikiem w budzieszowickiej OSP, wiceprezesem, zastępcą Romka, który szefował tutaj ochotnikom od ponad dwóch lat. Niewysoki brunet, może trochę młodszy od kolegi.

Opowiada o feralnej niedzieli ze smutkiem, żałuje, że tam pojechali, robi sobie wyrzuty. Jak by to było fajnie, jak bardzo inaczej, gdyby zostali w domu. - Romek się uparł, chociaż pierwsze plany były, żeby pojechać wspólnie do Opola. Odwiedzić Damiana w areszcie - wtrąca Izabela Olijnik, siostra Pawła. - Romek jeszcze jakiś rosół w domu kończył, to mu powiedziałam, żeby wziął na wynos i po drodze zjadł. Że będzie szybciej. Ale on się rozmyślił i pojechali z bratem do Korfantowa. Powiedział, że lodówkę na loterii chce wygrać.

Zabili go, za niewinność

Na miejscu byli między 13.00 a 14.00. Tak wynika z relacji Pawła. Wypili po piwie, może po półtora. Na pewno nie byli pijani w sztok. Dosiedli się do grupy miejscowych, którzy - jak się w trakcie rozmowy okazało - brali już od piątku udział w regularnej zadymie z policją i ochroną. Jeden z funkcjonariuszy trafił poobijany do szpitala. - Chłopaki powiedzieli nam, co się święci. Że będzie zemsta za wcześniejsze zadymy, że ochroniarze się szykują do odwetu. Zreszta było widać, bo wezwali posiłki z Opola i kilka radiowozów z policji.

- Padły już pierwsze bluzgi, wyzwiska - opowiada Paweł. - Chcieliśmy uniknąć burdy i w zasadzie już szykowaliśmy się z Romkiem do wyjścia. Ale nie zdążyliśmy. Okrążyli nas, podeszli, zakuli w kajdanki, a później zmasakrowali.- Jeden z ochroniarzy przydusił Romka pałką. Ten zsiniał i przestał dawać oznaki życia. Blisko godzinna reanimacja na nic się zdała. Lekarz, który przyjechał na miejsce tragedii około godz. 16.30, stwierdził zgon.

Z tłumu poleciały obelgi i wyzwiska pod adresem ochroniarzy. Uczestnicy festynu krzyczeli: Mordercy! Zabójcy! Mięśniaki! - O mało nie doszło do linczu - wspominają świadkowie. O śmierci przyjaciela Paweł dowiedział się na posterunku w Korfantowie, gdzie policja przesłuchiwała go wraz z innymi na okoliczność burd z ochroną.

- Jak przyjechałem, to już nie żył - mówi cicho. - Zabili go. Na śmierć… - Co my, k…, na Sycylii jesteśmy? Mafia jakaś, żeby wymierzać samemu sprawiedliwość? - piekli się dalej Łacny. - Ubili niewinnego chłopaka i jedyne, co któremuś z ochroniarzy wyleciało z ust, to: "sorry...".

Blisko godzinna reanimacja na nic się zdała.
(fot. E_RA)

Podejrzani są w szoku

To wersja Budzieszowic i całej rzeszy mieszkańców innych miejscowości, w tym świadków zdarzenia.
Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że Romanowi K. manto się należało. Że awanturował się od piątku, że pobił ochroniarzy, że był pijany w sztok, a do tego po dwóch zawałach i z rozrusznikiem serca, który nawalił. - Szukał guza, to i go znalazł - kwituje jakaś kobieta z Korfantowa, która w dzień pogrzebu przypadkiem przejeżdża przez wioskę. - Nie trza było bić ochroniarza, to i ten by mu się nie odwdzięczył.

Kobieta nie wie jednak, że Romek - chociaż rosły i krzepki był facet - nikogo nie zbił. A już na pewno nie podczas tego festynu. W piątek w Budzieszowicach napili się ze szwagrem: - Pani pójdzie ze mną do domu, to pokażę, że jeszcze pół butelki zostało - zachęca Andrzej. - Powiedział, że resztę skończą innym razem. W sobotę był na dożynkach w Drogoszowie: - Faktycznie spotkałem go - wtrąca jakiś strażak z sąsiedniej wioski. - Z żoną ładnie się bawili, spokojnie, elegancko.

- A koło 22.00 byli już w domu, bo go pod sklepem widziałem we wsi - dodaje stojący obok mężczyzna. W niedzielę do południa Romek jadł rosół w Budzieszowicach, co może poświadczyć zapewne przynajmniej kilka osób. A po południu konał na murawie korfantowskiego stadionu. Tutaj świadków są już tysiące… - Chory na serce? Pierwsze słyszę. Że sodę jakąś na wątrobę łykał, to wiem, ale serce, rozrusznik? To jakieś bzdury, wymówki i usprawiedliwienia - twierdzi Paweł.

Paweł, Andrzej, Iza i kilkanaście innych osób kręci się pod strażacką remizą. Szykują stoły, krzesła, napoje, bo kilkanaście okolicznych jednostek OSP zapowiedziało się na pogrzeb. Wóz strażacki też muszą odpicować, bo za półtorej godziny powiozą nim Romka w ostatnią drogę - z kościoła na cmentarz. W końcu prezesowi honor się należy.
W czasie gdy wioska stroi się, by towarzyszyć Romkowi w ostatniej drodze, dwaj zatrzymani przez prokuraturę ochroniarze szykują się do pierwszej sprawy na wokandzie.

Miny mają nietęgie, rozbiegane oczy: - Jestem w szoku - powtarza w kółko 37-letni Mariusz K., pracownik firmy ochroniarskiej Agar z Opola, któremu prokurator postawił zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym i wnioskował o tymczasowy areszt. Teraz wespół ze swoim kolegą z pracy, 21-letnim Tomaszem B., czekają na werdykt sędziego.
- Po rozpatrzeniu wniosku i przesłuchaniu podejrzanych wobec Mariusza K. zostaje zastosowany trzymiesięczny tymczasowy areszt, a wobec Tomasza B. - dozór policyjny - informuje sędzia Mariusz Ulman.

Jeden ochroniarz trafia zatem do aresztu, drugi wychodzi na wolność. Jednak nie może wyjeżdżać z kraju, oddał paszport, dwa razy w tygodniu musi meldować się opolskiej policji i wpłacić cztery tysiące poręczenia majątkowego.
- Niby na nic to wszystko, bo przecież Romkowi życia nie wróci - smuci się mężczyzna pod budzieszowicką remizą.

- No, ale może przynajmniej sprawiedliwości stanie się zadość. Może skontrolują tę firmę, zamkną na cztery spusty, rozgonią. Żeby już więcej nieszczęścia nikomu nie napytali… Póki co agencja Agar jednak działa. Na stronie internetowej widnieje hasło reklamowe: "Agar. Z nami bezpiecznie"… Jeszcze tego samego dnia prokurator rejonowy w Nysie Anna Kawecka zapewnia, że po zbadaniu wątku głównego sprawy, czyli okoliczności śmierci Romka, prokuratura będzie chciała również odpowiedzieć na pytanie, czy opolska agencja ochrony działa i funkcjonuje legalnie, na wszelkich licencjach i zgodnie z przepisami.

Szefostwo firmy Agar niewiele ma w tej sprawie do powiedzenia poza tym, że ubolewa. Oraz że ma już dosyć setek pytań zadawanych przez dziennikarzy oraz poprzekręcanych wypowiedzi. Z obiecanego we wtorek oficjalnego oświadczenia w sprawie niedzielnego zajścia w Korfantowie nic nie wychodzi. W środę nikt w firmie nie odbiera telefonów. Komórki milczą jak zaklęte.

Komentarza nie można również doczekać się od organizatora korfantowskiego festynu, czyli samego burmistrza Zdzisława Martyny, który od niedzieli komórki w ogóle już chyba nie odbiera, a w czasie pracy jest ciągle zajęty. Bąknął gdzieś tylko, na łamach prasy zresztą, że wyjść z podziwu nie może, co 37-letni mieszkaniec Budzieszowic, ojciec piątki dzieci, robił w niedzielę na festynie. Jak to co? Przyszedł i usiłował się bawić. Tak samo albo podobnie jak tysiące innych osób…

Powoli wychodził na prostą

W mediach ludzie patologię z Romka i jego rodziny robią, a on porządny chłop. Prezesem OSP był od dwóch lat, a działaczem to za gówniarza jeszcze - wspomina Andrzej Łacny. - Mieszkanie wyremontował, do Irlandii do pracy jeździł. - A niedawno jako woźny na podwórku szkolnym dorabiał. Powoli wychodzili na prostą - dodaje córka sołtysa. - I odzyskał prawo jazdy wreszcie - dodaje Paweł. - W przyszłym roku mieliśmy wspólnie własną firmę otworzyć…

- Tak jak każdy normalny człowiek - denerwuje się Iza. - A ostatnio ograniczył fajki i piwo, bo zbierał pieniądze dla żony na operację na serce. Dobry z niego był facet, mąż, ojciec i sąsiad. Jak trza było pomóc, to nigdy się nie krzywił, nie odmawiał. Zostawiał nawet swoją robotę i leciał, gdzie go potrzebowali.

Złego słowa o Romku w wiosce nikt dzisiaj nie powie. Zwłaszcza że już dzwony biją na mszę. Proboszcz z sąsiedniego Wierzbia, pod które należą Budzieszowice, stara się być sprawiedliwy. - Żona pobożna bardzo, a dzieci nawet do mszy służyły - mówi ksiądz Jerzy Józef Jarczak. - A on sam, cóż…, tak może na czwórkę. Czasem do kościoła zajrzał. Wypić lubił. Zresztą nie on jeden.

W dzień pogrzebu wszyscy trzeźwi. Odświętnie ubrani, z wieńcami i wiązankami kwiatów całymi rodzinami zmierzają do kościoła. Jakaś pani pcha wózek z dziećmi, ktoś jedzie na rowerze, inni autem albo na piechotę. Staruszka, co spóźniła się trochę na mszę świętą, pomalowała różem policzki. Pan starszy w poplamionych, ale na kancik odprasowanych spodniach człapie, podpierając się laseczką.

Nawet ci, co zwykle o tej porze pod sklepem żłopią piwo, włożyli odświętne sweterki i stanęli wśród żałobników. Kto żyw, podrywa się na dźwięk dzwonów. Tylko Romek leży spokojnie w trumnie. Wokół najbliżsi - żona skrywająca łzy za ciemnymi okularami, załamane, zdezorientowane dzieciaki, przyjaciele, koledzy, strażacy ze sztandarem.

Tłum wylewa się z kościoła, stoi na schodach, przy krawężnikach, na ulicy, gdzie popadnie. Na oko będzie jakieś pięćset osób. Oraz piętnaście jednostek OSP z całej gminy.

Biją dzwony, wyją syreny

Za chwilę kondukt przejdzie ulicą na cmentarz. Ksiądz Jerzy wygłosi mowę, żałobnicy sypną piachem na trumnę i zaczną odmawiać "Wieczny odpoczynek…". Później Pawłowi spłynie łza po policzku, Andrzej zaklnie siarczyście, żona sięgnie po nerwosol, ktoś zaszlocha. Być może odezwie się czyjeś sumienie...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska