Tragedia w Będzinie. Szymusia nikt nie zauważył

Redakcja
Pod bramę kamienicy w Będzinie, gdzie mieszkał Szymek, cały czas podchodzą ludzie. - Dla mnie to szok, mieszkałam tu kiedyś - mówi Barbara Drozdowska.
Pod bramę kamienicy w Będzinie, gdzie mieszkał Szymek, cały czas podchodzą ludzie. - Dla mnie to szok, mieszkałam tu kiedyś - mówi Barbara Drozdowska. Sławomir Mielnik
Przez dwa lata Szymek leżał w grobie jako nieznany Jaś. Ma piękny grób, z marmurowym sercem i półką z zabawkami. Gdy jego ciało przed dwoma laty wyłowiono ze stawu w Cieszynie, rodzice robili wszystko, żeby zmylić śledczych. Wpadli, bo kogoś wreszcie ruszyło sumienie.

- Bestialstwo! Niejedna para stara się o dziecko i nie wychodzi, a ona takie coś zrobiła. Szmacisko! - pokrzykuje pod adresem Beaty Ch. starszy pan, którego spotykam tuż przed metalową bramą prowadzącą na dziedziniec kamienicy, w której mieszkali rodzice i dwie siostrzyczki Szymusia. W Będzinie każdy słyszał o tej tragedii. Ludzie przechodzą obok, pokazują na bramę palcami i szepczą "To tu mieszkają ci, co to synka zabili".

Kojarzę tę kobietę

Sąsiedzi Beaty Ch. i Jarosława R. są mniej kontaktowi. Nawet jeśli ktoś odzywa się przez domofon, to kategorycznie odmawia rozmowy z dziennikarzami. Niektórzy zerkają zza firan, ale jeśli spojrzeć w górę, natychmiast znikają. Bo tych sąsiadów w Będzinie też się już teraz wytyka palcami.

- Im pewnie teraz jest wstyd. Bo jak to: chłopca od dwóch lat na świecie widać nie było i nikt się tym nie zainteresował? - słyszę w jednym ze sklepów nieopodal kamienicy, w której mieszkała rodzina.

W budynku uwagę zwracają zaplombowane drzwi mieszkania na pierwszym piętrze i złowroga cisza, która niesie się po całej klatce. Co się stało za tymi drzwiami? To pytanie zadają sobie dzisiaj nie tylko śledczy, ale również mieszkańcy Będzina.

Tutaj każdy ma swoją teorię. Wielu jest przekonanych, że to niemożliwe, żeby nikt nie zauważył zniknięcia chłopca. - Ale wie pani, jak to jest. Jeden drugiemu nie chce w życie z butami włazić - powtarzają jak mantrę. Im dalej od tych zaplombowanych drzwi, tym zrozumienie ludzi jednak maleje. Bo jak nie dało się nic zauważyć? Jak można było przeoczyć dziecko?

- Kojarzę tę kobietę. Taka niepozorna i bardzo zniszczona. Przemykała tędy czasami do bramy, ale do nikogo się nie odzywała - przypomina sobie pani Małgorzata, sprzedawczyni w jednym ze sklepów odzieżowych przylegających do kamienicy. - Pracuję po sąsiedzku, ale z dziećmi nigdy jej nie widziałam. Ludzie mówili, że ma trójkę, ale ona cały czas musiała je w domu trzymać, to jak ktoś miał się doliczyć, że jednego brakuje? - wzdycha.

Dziecko, czyli liczy się sztuka

Zwłoki około dwuletniego chłopca noszące ślady urazów brzucha znaleziono w marcu 2010 roku w jednym z stawów na obrzeżach Cieszyna, oddalonego o około stu kilometrów od Będzina.

Śledczy przez dwa lata bezskutecznie próbowali ustalić tożsamość dziecka oraz osób, które mogły przyczynić się do jego śmierci, aż w końcu, przed dwoma miesiącami, śledztwo zostało umorzone.

Przełomem w sprawie okazał się anonimowy telefon, do ośrodka pomocy społecznej, w którym kobieta podająca się za sąsiadkę alarmowała, że od dawna nie widziała syna Beaty Ch. i Jarosława R. Rodzice chłopca od razu przyznali, że to ich dziecko wyłowiono ze stawu w Cieszynie.

- Ludzie powinni mieć pretensje nie do sąsiadów, ale do babci. Ja widziałam, że ona przychodziła do nich niemal codziennie opiekować się dzieciakami, więc musiała zauważyć, że Szymuś zniknął - mówi jedna z sąsiadek. - Ja nie wierzę, że to był wypadek. Przez nieuwagę to dziecko może przewrócić się na progu i wybić zęba - kręci głową z niedowierzaniem inna. - Że też oni się nie bali... Ta ich starsza córeczka ma już 6 lat, to pewnie zauważyła, że braciszek zniknął, może nawet pytała, co się z nim stało? Przecież w każdej chwili mogła opowiedzieć o tym w przedszkolu i sprawa by się rypnęła - zastanawia się.

Pani Sylwia, która pracuje w sklepie z drobiazgami, widywała Beatę Ch. z córeczkami, ale nigdy nie było z nią małego chłopca. - Czasami przychodziła kupić im u mnie jakąś tańszą zabawkę albo ciuszki.

Niczym się nie wyróżniała. Ubierała się skromnie, włosy miała w nieładzie - wspomina. - Pamiętam raz, że któraś z dziewczynek poprosiła ją, żeby kupiła jej bańki mydlane, a ona wtedy strasznie na nią na krzyczała. Faktycznie była nerwowa, ale przez myśl mi nawet nie przeszło, że ona taką tajemnicę nosi - zamyśla się.

Rodzice włożyli sporo wysiłku w to, żeby zmylić śledczych. Kiedy policja, próbując ustalić tożsamość chłopca wyłowionego ze stawu, postanowiła sprawdzić rodziny mające dzieci w podobnym do odnalezionego dziecka wieku, Beata Ch., aby nie wzbudzić podejrzeń, pokazała funkcjonariuszowi innego chłopca, prawdopodobnie swojego wnuka.

- W sumie sprawdziliśmy wtedy 40 tys. rodzin z województwa śląskiego - mówi podinspektor Andrzej Gąska, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. - Rodziców chłopca też odwiedził policjant i trójka dzieci była z nimi. Dziś mamy już pewność, że chłopiec, którego widział, to nie był Szymon.

Prokuratura podejrzewa, że rodzina celowo podstawiła inne dziecko, aby zmylić śledczych. Teraz prokuratorzy ustalają, kim był chłopiec w zbliżonym do Szymona wieku, którego pokazali policji rodzice.
Nikt się nie skarżył na tę rodzinę

Innym razem, gdy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zaczął deptać rodzinie po piętach, bo nie zaszczepiła na czas dziecka, kobieta również podstawiła w ośrodku zdrowia inne dziecko. - Pod koniec 2010 roku (czyli w chwili, gdy Szymon już nie żył - red.), pracownik był u nich cztery razy, ale nikt nie otworzył mu drzwi - mówi Agnieszka Siemińska, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Będzinie, któremu podlega MOPS.
- W końcu wysłaliśmy do rodziny pismo informujące, że dziecko nie przeszło obowiązkowych szczepień i po nim, na początku 2011 roku, matka zgłosiła się do ośrodka zdrowia z chłopcem. Nikt nie wiedział, że to nie jej dziecko - relacjonuje.

Rodzina od 2007 roku korzystała ze wsparcia ośrodka pomocy społecznej. Jeszcze wiele miesięcy po śmierci chłopca pobierała na niego i jego siostrzyczki zasiłek. Ostatni w czerwcu. Wywiad środowiskowy w tym czasie był przeprowadzony tylko dwa razy. - Nie było podstaw, żeby robić go częściej. Pracownicy ośrodka muszą przecież działać zgodnie z prawem - tłumaczy rzecznik ratusza. - Wywiad był prowadzony w 2008 roku, kiedy rodzina wnioskowała o pieniądze na zakup węgla, i rok później, gdy wystąpiła o dotację na dożywianie dzieci. Pracownik socjalny rozmawiał z sąsiadami, którzy nie skarżyli się na rodzinę. W jednym i drugim przypadku chłopiec był z rodzicami - wyjaśnia.

Przyznanie świadczeń rodzinnych, z których korzystała Beata Ch., nie wymaga przeprowadzenia wywiadu środowiskowego, dlatego od trzech lat nikt go nie robił. Pracownicy MOPS twierdzą, że nie mieli przesłanek, żeby ponownie skontrolować rodzinę. - Ona nie była objęta nadzorem kuratora, sąsiedzi również nie zgłaszali, że dzieje się tam coś złego, więc kontrola w takim przypadku byłaby nadużyciem. Takie mamy prawo - przekonuje Agnieszka Siemińska.

Na początku tygodnia prezydent Będzina powołał specjalną komisję, która ma sprawdzić, czy MOPS zrobił wszystko, aby zapobiec tragedii. Wcześniej działalność ośrodka była kontrolowana w 2011 roku, po tym jak do ratusza zaczęły docierać sygnały o nieprawidłowościach, i zakończyła się dyscyplinarnym zwolnieniem ówczesnej dyrektorki.

Babcia nie otwiera

Po tym, jak rodzice Szymusia trafili do aresztu, jego siostrzyczkami zajęła się babcia, matka ojca, Jarosława R. Ona nie chce rozmawiać.

- Od kiedy się wszystko wydało, siedzi w mieszkaniu i nawet po zakupy nie wychodzi. Niech pani posłucha…

Dzieci jak trusie siedzą i ani nie pisną - pani Anna (imię zmienione), jedna z najbliższych sąsiadek, pokazuje na zamknięte drzwi.

- Wystraszyłam się, że ona w tym szoku może dziewczynkom coś zrobić, dlatego sama zadzwoniłam dzisiaj do urzędu miasta, żeby się nimi zainteresowali - przyznaje. O Jarosławie R. nie ma najlepszego zdania. - Sąsiadka mordercę wychowała. Ja pani głowę daję, że to on w tym palce maczał - mówi.

- Czego spodziewać się po człowieku, który był w stanie do nieprzytomności pobić 10-letniego synka swojej konkubiny? Ta jego Beata w ciąży już wtedy była, kiedy on tak tego chłopca urządził, że aż w szpitalu wylądował - opowiada. Prokuratura nie udziela informacji na ten temat.

Pani Anna wiedziała, że sąsiadka chodzi do syna opiekować się wnukami, dlatego nie wierzy, że nie zainteresowała się tajemniczym zniknięciem Szymusia. - Nawet jeśli wiedziała, co tam się stało, to syn na pewno ją zastraszył. Raz ją tak pobił, że nawet poszła obdukcję zrobić - mówi sąsiadka. Dzień później sąd odebrał dzieci babci i przeniósł je do rodziny zastępczej.

To nie był wypadek

Zdaniem prokuratury w tej sprawie trudno mówić o nieszczęśliwym wypadku. - Przyczyną śmierci chłopca był tzw. uraz czynny, który nie mógł powstać na przykład w wyniku upadku - mówi prokurator Piotr Borgieł z Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej, która prowadzi sprawę.

- Wszystko wskazuje na to, że było to zamierzone działanie - dodaje. Sekcja wykazała, że Szymek miał pęknięte jelito cienkie, od tego wzięło się zapalenie otrzewnej. Lekarze nie mają wątpliwości: to nie była szybka śmierć, dziecko cierpiało. Bardzo i długo.

Na podstawie zebranego materiału prokurator postawił 40-letniej Beacie Ch. zarzut zabójstwa. Jej 41-letni konkubent Jarosław R. usłyszał zarzut nieudzielenia pomocy dziecku. Prokuratura nie ujawnia, czy rodzice przyznali się do zarzucanych im czynów (nieoficjalnie mówi się, że przyznał się jedynie Jarosław R.).

Rodzice mieli ustaloną swoją wersję wydarzeń, którą ponownie usiłowali zmylić śledczych. Ostatecznie jedno z nich opowiedziało o tym, co się wydarzyło przed śmiercią chłopca, ale prokuratura nie ujawnia szczegółów.

Kobiecie za zabójstwo grozi nawet dożywocie, a jej partnerowi do 5 lat więzienia. Oboje zostali aresztowani na 3 miesiące. Para przyznała, że chłopiec wyłowiony ze stawu to ich syn, ale prokuratura, aby mieć pewność, zleciła badania DNA.

A kto postawi diagnozę nam, społeczeństwu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska