Tragiczny pożar w Kamieniu Pomorskim. W budynku socjalnym zginęło 21 osób

fot. Agnieszka Grabarska
fot. Agnieszka Grabarska
W nocy z niedzieli na poniedziałek spłonął budynek z mieszkaniami socjalnymi przy ul. Wolińskiej w Kamieniu Pomorskim. Nie żyje 21 osób, w tym 6 dzieci.15 osób jest rannych. Prezydent Lech Kaczyński ogłosił trzydniową żałobę narodową.
[polecany]13714582[/polecany]

Brakuje 11 osób

Brakuje 11 osób


W pożarze zginęło 21 osób. Wśród nich jest prawdopodobnie sześcioro dzieci. W hotelu było zameldowanych 77 osób. Policja nie może się doliczyć jeszcze 11. Prawdopodobnie to osoby, których w nocy nie było w domu, ale na razie mają status zaginionych. - Meldunek nie oznacza, że faktycznie tam przebywali - tłumaczy prok. Beata Nowakowska, szefowa prokuratury apelacyjnej w Szczecinie. 21 jeden osób udało się odnaleźć. Są całe i zdrowe. 15 osób jest rannych, w tym jeden strażak. Dwie z poważnymi oparzeniami trafiły do szpitala w Gryficach. Wśród rannych jest 8-miesięczne dziecko. Pozostali leżą w szpitalu w Kamieniu i Szczecinie. Niektórzy wyszli już do domów na własną rękę. Najczęstsze urazy to złamania kończyn, a nawet kręgosłupa.



- Kiedy okazało się, że ludzie nie mogą się wydostać z płomieni, z budynku dochodził jeden wielki lament. To nie był krzyk, ale skowyt ludzi, którzy wiedzieli, że za moment mogą zginać - opowiada Gabriela Jankowska, która mieszka w pobliżu hotelu.

Pożar w hotelu z mieszkaniami socjalnymi wybuchł w nocy między północą a 1.00. Gryzący dym i ogień odcięły mieszkańcom drogę ucieczki przez klatkę schodową. Ludzie tłukli szyby i wyskakiwali przez okna.

Zbigniew Śmigielski, mieszkaniec hotelu mówi, że jak usłyszał krzyki, myślał, że ktoś się bije.

- Wybiegłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad szafą. Nie pamiętam, jakim cudem udało mi się wydostać na zewnątrz. Później już tylko było słychać krzyki matek, które wyrzucały swoje dzieci przez okna. Na dole w ręce łapali je obcy ludzie -wspomina Śmigielski.

Troje dzieci Emilii Staniszewskiej przeżyło, bo ojciec wystawił je na znajdujący się nad drzwiami daszek budynku.

- Stamtąd w samych piżamkach zostały zabrane - mówi ze łzami w oczach kobieta.

Przeżyli ci, co skoczyli

Przeżyli ci, co skoczyli


Rozmowa ze st. kpt. Danielem Kowalińskim, strażakiem z Kamienia.
- Pojawiają się głosy, że początek akcji ratowniczej był mało profesjonalny. Tak było?
- Według mnie akcja była dobrze zorganizowana. Ratowaliśmy ludzi. Specjalna komisja ma zbadać, czy doszło jakiś zaniedbań. Moim zdaniem nie.

- Jak wyglądał początek akcji ratunkowej?
- Otrzymaliśmy sygnał o zadymieniu w hotelu socjalnym. Pierwsi strażacy byli na miejscu już po dwóch minutach. Budynek płonął. Był w takim stanie, że nie było czasu na gaszenia ognia. Zaczęliśmy ratować ludzi. Mieszkańcy skakali z okien. Zawijali dzieci w koce i zrzucali. Tam na dole łapaliśmy je. Jeden ze strażaków mówił, że nie może sobie wybaczyć, że nie uratował więcej ludzi.


- Prawdopodobnie dlatego, że za późno zauważono zadymienie. Ludzie spali w pokojach. Gdy usłyszeli, że mają się ewakuować, droga na korytarz była już zamknięta. Mogli tylko skakać z okien. Ci, którzy się odważyli skoczyć, przeżyli. Niektórzy prawdopodobnie umarli w śnie zatruci oparami.

- Czemu budynek tak szybko spłonął? Świadkowie mówi, że ogień pojawił się w ciągu minut.
- Ściany pierwszego i drugiego piętra były wykonane z łatwopalnych materiałów. W takich przypadkach ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie. Może gdybyśmy otrzymali zgłoszenie wcześniej, nie byłoby tylu ofiar.



Tuż po wybuchu pożaru ocaleni lokatorzy, ale i tłumy ludzi, próbowali szukać swoich bliskich. Ewelina Pasiuk, która tę tragiczną noc spędziła poza domem, szukała swojej matki.

- Sprawdzałam w szpitalu, ale jej nie ma - martwi się dziewczyna. - Mój brat jest na oparzeniówce w Gryficach. Mama jednak nie mogła samodzielnie wydostać się przez okno. Zaledwie tydzień temu przeszła operację. Miała ranę na brzuchu i nie mogła chodzić.

- Próbowałem pomóc sąsiadce, ale w końcu sam wskoczyłem na drzewo i zsunąłem się na dół - opowiada Remigiusz Rymarski.

- Szukam mojego męża i znajomych. Spałam na działce. A teraz nie wiem, co się z nimi dzieje - mówi zdezorientowana Wanda Górecka.

Zgłoszenie o pożarze strażacy odebrali czterdzieści minut po północy. Kiedy okazało się, że ogień obejmuje większą część budynku, na pomoc przyjechało 14 strażackich jednostek.

Mieszkańcy, którzy przyglądali się akcji ratowniczo-gaśniczej twierdzą, że prowadzona była chaotycznie, a w pobliskich hydrantach brakowało wody.

- Jak przyjechali, to ze wszystkich stron buchał już ogień. Ich drabina sięgała zaledwie do pierwszego piętra. Ludzie przynosili swoje drabiny, aby ratować tych, co stali w oknach i błagali o pomoc - opowiada Stanisław Borzymowski.

- Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad stojącą w korytarzu szafą. Próbowaliśmy gasić sami, ale hydrant, który był na korytarzu, był nieczynny - opowiada Wiesław Staniszewski, mieszkaniec budynku.

- Kiedy przyjechaliśmy na miejsce ogień był już na dwóch kondygnacjach. Trudno było ratować wszystkich na raz - tłumaczy kpt. Daniel Kowaliński.

Lista hospitalizowanych osób pojawiła się około 3.00 w nocy. Wtedy koczujące na szpitalnych korytarzach rodziny dowiedziały się, gdzie leczeni są ich bliscy. Rano utworzono specjalny telefon i punkt kontaktowy, gdzie ocaleni z pożaru zgłaszali swoje miejsce pobytu.

Z godziny na godzinę z miejsca akcji docierały jednak zatrważające informacje.
O pierwszych ofiarach śmiertelnych było wiadomo już około godz. 7.00 rano. Później, co kilkanaście minut, tragiczny bilans się zwiększał.

Tuż przed godz. 16.00 strażacy zakończyli przeszukiwanie budynku.

- Możemy potwierdzić, że w pożarze zginęło dwadzieścia jeden osób, w tym sześcioro dzieci - poinformował kpt. Daniel Kowaliński.

Kiedy pod budynek podjeżdżały kolejne karawany, mieszkańcy nie kryli łez.

- Boże, jaka to straszna tragedia. I to w same święta. Będę modlić się za tych ludzi - płakała Maria Kaczmarska. - Nikt z moich znajomych tu nie zginął, ale wyobrażam sobie jak straszna była to śmierć.

W intencji ofiar i poszkodowanych w kamieńskiej katedrze mszę świętą odprawił abp. Andrzej Dzięga. Na miejsce tragedii przybyli premier Donald Tusk i prezydent Lech Kaczyński, który wprowadził trzydniową żałobę narodową. Zapewnili też, że poszkodowani dostaną wszelką potrzebną pomoc.

Budynek, który płonął jak pochodnia, okazał się jedną wielką pułapką. Mieszkańcy, którzy przeżyli pożar twierdzą, że nie mieli dostępu do wyjścia ewakuacyjnego. Prowadzące na zewnątrz ewakuacyjnych schodów drzwi były zamknięte na kłódkę.

- Wbiegłem po tych schodach i próbowałem nogą wyważyć drzwi. Nie dało się - wspomina Dariusz Janoszko, który z pożaru próbował ratować swoją siostrę.

Pojawiła się pogłoska, że hotel nie miał wszystkich dokumentów na oddanie do użytku. Prokuratura tego nie potwierdza. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego Józef Palusiński podkreśla, że w znacznej części hotel był zbudowany z łatwopalnych materiałów i oparty na konstrukcji szkieletowej. Pierwsze i drugie piętro budynku składało się częściowo z adaptowanych kontenerów. To one bardzo szybko zajęły się ogniem.

Potwierdza to Krzysztof Gawroński, szef Przedsiębiorstwa Gospodarki Miejskiej w Kamieniu. - Ściany tego budynku były łatwopalne - przyznaje.

Czy doszło do zaniedbań ze strony urzędników, wyjaśni prokuratura, która wszczęła już śledztwo w sprawie spowodowania pożaru ogromnych rozmiarów.

- Nie wykluczamy żadnej wersji - mówi prokurator Jarosław Przewoźny, szef kamieńskiej prokuratury.

Według bardzo wstępnych ustaleń ogień pojawił się na klatce schodowej. Ma o tym świadczyć najbardziej zniszczona w tym miejscu konstrukcja budynku. Według świadków na kilkadziesiąt minut przed wybuchem ognia na klatce trwała impreza grupki mieszkańców hotelu. Czy przez nieuwagę mogli zaprószyć ogień? Na razie nie wiadomo.

- Mieliśmy tu takiego pana, który już dwa razy zasnął z papierosem i musiała interweniować straż. Boję się, że to był trzeci raz - relacjonował młody chłopak, który wyskoczył z okna na drzewo i dzięki temu uratował się.

We wtorek ma zapaść decyzja o powołaniu biegłych z zakresu pożarnictwa oraz o sekcji zwłok ofiar. Według prokuratury na wyniki poczekamy nawet trzy miesiące. Ze względów bezpieczeństwa zapadła decyzja o rozbiórce spalonych pięter. Potrwa to co najmniej kilka dni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska