Trener z Opolszczyzny Radosław Rusin o życiu i nauczaniu piłki nożnej w Indiach. "Ten kraj się kocha albo nienawidzi" [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Zajęcia piłkarskie prowadzone w Indiach przez Radosława Rusina cieszyły się niezwykle dużym zainteresowaniem. Młodzi Hindusi bardzo lubili też oglądać, jak szkoleniowiec kręci piłką na palcu.
Zajęcia piłkarskie prowadzone w Indiach przez Radosława Rusina cieszyły się niezwykle dużym zainteresowaniem. Młodzi Hindusi bardzo lubili też oglądać, jak szkoleniowiec kręci piłką na palcu. archiwum prywatne
Pochodzący z Brzegu trener Radosław Rusin poznał realia pracy w takich azjatyckich krajach jak Malediwy, Korea Południowa czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Najwięcej czasu w roli szkoleniowca spędził jednak w Indiach. O barwnych, ale czasami i szokujących realiach życia w tym państwie opowiada nam w obszernej rozmowie.

Rusin przebywał w Indiach łącznie siedem miesięcy. Za pierwszym razem pracował tam przez pół roku z młodzieżą w stanie Kerala, położonym w południowo-zachodniej części kraju. Podczas drugiej, miesięcznej wyprawy prowadził natomiast treningi w innym południowym stanie Indii - Karnatace. Jego głównymi bazami były odpowiednio miasta Trivandrum oraz Bengaluru.

Kto by pomyślał, że kręcenie piłki na palcu stanie się jednym z hitów pańskiego pobytu w Indiach.
Nie widziałem w tym nic niezwykłego, ponieważ często robię to dla zabawy w wolnej chwili. W Indiach jednak podczas któregoś wydarzenia ktoś to podłapał i później za każdym razem proszono mnie, bym właśnie zakręcił piłką na palcu. Dla nich to było coś niezwykłego i zawsze przyciągało uwagę wielu osób.

Na tym jednak nie kończyły się niezwykłe sposoby traktowania, z którymi się pan tam zetknął. Jakie były pozostałe?
Jako trener z Europy byłem szczególnie traktowany praktycznie wszędzie. W wielu szkołach z okazji mojego przyjazdu organizowano przemarsze, zwoływano orkiestrę dętą czy wygłaszano oficjalne przemówienia. Takie sytuacje były dla mnie niezwykłe do tego stopnia, że czułem się wręcz skrępowany. A później w ciągu trwających kilka godzin sesji treningowych potrafiliśmy przetestować setki dzieci. Przy takiej liczebności, oceniając według standardów europejskich, oczywiście nie dało się zrobić tego porządnie.

To ile osób przeciętnie brało udział w pańskich treningach?
Mówiłem organizatorom, że chcę mieć maksymalnie 20 osób, bo wtedy jestem w stanie przeprowadzić zajęcia zgodnie z planem. Do Hindusów jednak to nie docierało. Zaczynałem na przykład trening mając 15 dzieci, a po kilkunastu minutach było ich już 40. Co więcej, w różnym wieku, o różnych umiejętnościach, a nawet różnej płci. A zdarzały się sytuacje, że miałem przeprowadzić nawet pokazowe zajęcia, w których brało udział 100 uczestników. Z kolei po treningach często czekały mnie długie sesje zdjęciowe.

Mógł się pan poczuć jak gwiazda rocka?
Niejednokrotnie bywało tak, że rozdawanie autografów i robienie wspólnych zdjęć trwało dłużej niż sam trening. Prosiło o to naprawdę mnóstwo dzieci, które jeszcze dodatkowo na okrągło pytały np. czy mam żonę albo dzieci. Wypytywały mnie również o Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, bo wydawało im się, że skoro jestem z Europy to ich znam. Ale to wszystko wynikało głównie z tego, iż docierałem do miejsc, w których stopa Europejczyka prawdopodobnie nigdy wcześniej nie stanęła.

Na tak dużą popularność cały czas reagował pan entuzjastycznie?
Naprawdę przyjemne było to przez pierwsze dwa lub trzy tygodnie, jako że była to dla mnie absolutna nowość. Potem stało się trochę męczące, ale mimo wszystko zawsze starałem się sprawić radość jak największej liczbie osób.

Zajęcia podobno rzadko odbywały się na trawie.
W Indiach są dobre boiska i ładne stadiony, ale rzeczywiście swoje zajęcia prowadziłem w zdecydowanie innych warunkach. Zazwyczaj na nawierzchni glinianej, która generowała mnóstwo pyłu. Miło się to wspomina, ale tak naprawdę było to duże wyzwanie.

Czyli bez odpowiedniej psychiki nie sposób wytrzymać tam kilka miesięcy?
Zależy od celu, w jakim się tam jedzie. Ale jeżeli miałby to być wyjazd o charakterze podobnym do mojego, to rzeczywiście nie każdy mógłby mu podołać. Dużo podróżowałem, co wiązało się choćby z koniecznością spania w różnych warunkach. Zdarzało się, że całą noc musiałem walczyć z karaluchami bądź z pająkiem. Bez wątpienia nie był więc to łatwy wjazd pod względem psychicznym. Ale zarazem stanowił idealną okazję do tego, by się sprawdzić, poznać samego siebie i zobaczyć, ile jest się wartym, kiedy trzeba pracować w specyficznym otoczeniu.

Po treningach miał pan czasami poczucie niezadowolenia?
Nie, nie miałem. Na początku próbowałem co prawda wprowadzać standardy europejskie, ale szybko przekonałem się, że nie ma sensu robić tego na siłę. Chodziło mi o takie aspekty jak punktualne przychodzenie na trening, założenie podobnych strojów czy obuwia sportowego. Mimo to niektórzy przychodzili na zajęcia w klapkach bądź sandałach. Nie miałem więc wyrzutów sumienia, tylko dostosowywałem się do hinduskich obyczajów i starałem się pracować z młodzieżą najlepiej jak umiałem.

Doświadczył pan jednak w Indiach skrajnych emocji.
Rzeczywiście, bo widziałem zarówno luksusową stronę tego kraju, jak i skrajną nędzę. Co więcej, by zobaczyć oba te obrazy zazwyczaj nie trzeba wychodzić nawet poza dzielnicę. Podczas drugiego pobytu mieszkałem na strzeżonym osiedlu, gdzie miałem dostęp do takich udogodnień jak sauna, siłownia czy korty tenisowe. A kiedy tylko wyjeżdżałem za szlaban był już kompletnie inny świat. Jego obraz tworzyły m.in. wałęsające się psy czy lepianki, w których mieszkają ludzie niemający dostępu do prądu i zmuszeni do spania na ziemi.

Trwa głosowanie...

Czy zaskoczyły cię realia, w jakich przyszło pracować Radosławowi Rusinowo w Indiach?

Co było najbardziej przyjemną, a co najbardziej męczącą cechą u Hindusów, z którymi miał pan do czynienia?
Urzekła mnie przede wszystkim ich niesamowita gościnność. Nigdy nie chodziłem głodny i nie mogłem narzekać na złe, niemiłe traktowanie. Trochę męcząca była natomiast ich niesłowność. Potrafili np. o godz. 8 rano zadzwonić, że za parę godzin mam poprowadzić trening kilkaset kilometrów dalej bądź w ostatniej chwili zmieniać wcześniej ustalone plany. Tacy jednak już po prostu są z natury i w ich kraju trzeba umieć się do tego przyzwyczaić.

Czego zatem nauczył pana pobyt w Indiach?
Przede wszystkim pokory oraz szacunku do tego, co się ma w życiu codziennym. Naprawdę podziwiam tamtejszą młodzież za to, w jakich warunkach trenuje i czasami również po prostu funkcjonuje. Dla mnie to był szok, a dla nich to jest codzienność. Mówili mi po prostu: „w takim otoczeniu urodziłem, innego nie znam”. Uważam, że jak ktoś „przeżył Indie”, poradzi sobie również w każdym innym kraju.

Szykuje się więc kolejna wyprawa do Indii?
Obiecałem, że tam wrócę, ale sprecyzowanego terminu wyjazdu obecnie nie mam. Indie to kraj, który albo się kocha, albo nienawidzi. Na początku byłem bliższy tego drugiego uczucia, ale z czasem je pokochałem i już mi ich brakuje. Dlatego wszystko wskazuje na to, że jeszcze kiedyś się tam wybiorę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska