Trudno być poważnym muzykiem

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Paulina Lulek, absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu, pracuje nad własną marką. Wzięła udział w programie "Bitwa na głosy”, wystąpiła na festiwalu w Opolu.
Paulina Lulek, absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu, pracuje nad własną marką. Wzięła udział w programie "Bitwa na głosy”, wystąpiła na festiwalu w Opolu. Krzysztof Strauchmann
Z muzyki klasycznej Polakom najbardziej podoba się "Alleluja" ze "Shreka". W takim społeczeństwie trudno być poważnym muzykiem.

Co roku osiem akademii i uniwersytetów muzycznych w Polsce kończy ponad 1,2 tys. magistrów sztuki. Ministerstwo kultury, powołując się na dane GUS, szacuje, że tylko co czwarty nie znajduje zatrudnienia zgodnego z wykształceniem, ale tak naprawdę nikt nie prowadzi badań, ilu absolwentów utrzymuje się z artystycznej profesji.

Dyplomowani muzycy składają swoje podania w filharmoniach, szkołach muzycznych, ale tam miejsca od lat są zajęte, a nowe instytucje publiczne dziś nie powstają. Zresztą nawet etatowi muzycy muszą dorabiać, bo filharmonia płaci minimalnie.

Debiutanci zaczynają więc działać na własną rękę - zakładają zespoły, ćwiczą programy, przygotowują repertuary. Dominują kwartety. Z prostej przyczyny, bo wiolonczela zabiera jedno miejsce w samochodzie. Jeśli zespół jest kwintetem, to trzeba na koncert jechać dwoma samochodami, co oznacza finansową porażkę.

- Skończyłam studia, skończyło się stypendium, trzeba było zacząć się utrzymywać, zarabiać - opowiada Aneta Knopp spod Opola, skrzypaczka. Razem z koleżankami i kolegą założyli własny zespół. - Mamy skrzypce, drugie skrzypce, altówkę i wiolonczelę. To już potrafi dać muzyczny efekt.

Paulina Lulek, prudniczanka, absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu, razem z trzema koleżankami założyła zespół Chilla Quartet. W repertuarze obok siebie proponują muzykę klasyczną, poważną i aranżacje popowych przebojów, melodii z filmów i musicali.

Równocześnie Paulina założyła własny impresariat muzyczny, pracuje nad własną marką. Wzięła udział w programie "Bitwa na głosy", wystąpiła na festiwalu w Opolu.

- Ludzie lubią słuchać tego, co już znają, melodii, które kojarzą. Z Chilla Quartet gramy koncerty głównie z repertuarem rozrywkowym - mówi Paulina Lulek. - Zamówień na muzyków klasycznych nie jest tak wiele jak na muzyków grających i śpiewających muzykę rozrywkową. To przykre, ale prawdziwe. Jednak jeśli tylko mogę zaproponować koncert muzyki klasycznej, to oczywiście to robię. Przecież wywodzę się z tego środowiska.

Kultura? Nie, dziękuję!

W grudniu Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego opublikowało raport diagnozujący potrzeby kulturalne Polaków. Nie wypadł najlepiej.

Tylko czterech Polaków na tysiąc deklaruje, że są bardzo zainteresowani kulturą wyższą. Statystycznie biorąc, w Opolu to niecałe pół tysiąca osób. Natomiast aż 615 ankietowanych na tysiąc twierdzi, że poważna kultura nie obchodzi ich kompletnie.

Nawet jeśli chodzi o tzw. kulturę masową, nie jest dużo lepiej. Niecałe 2 procent Polaków deklaruje duże zainteresowanie. Prawie 40 procent nie obchodzi ona wcale. Badania pokazują, że nasze potrzeby kulturalne systematycznie maleją.

Dochodzi do tego zubożenie części społeczeństwa. 17 procent ankietowanych w badaniach ministerstwa kultury stwierdziło, że w ciągu ostatniego roku zrezygnowało z uczestnictwa w wydarzeniu kulturalnym z powodu braku pieniędzy.

Tylko 3 procent ankietowanych było w ciągu roku na jakimkolwiek koncercie wielokrotnie, 19 procent kilka razy, 15 procent raz, a 63 procent ani razu. Najczęściej przy tym chodzimy na koncerty muzyki popularnej. Tylko 11 procent uczestniczyło w koncercie muzyki poważnej, który zresztą zazwyczaj był darmowy.

Co ciekawe, przy tym wszystkim jesteśmy dość muzykalnym narodem. W 16 procentach gospodarstw domowych jest jakiś instrument. W 72 procentach rodzin przynajmniej jedna osoba gra na instrumencie. Z jeszcze innych badań ministerstwa kultury, przygotowanych w 2010 roku, wynika, że 30 procent szkół o charakterze ogólnokształcącym wcale nie prowadzi zajęć artystycznych, a w kolejnych 30 procentach szkół lekcje sztuki prowadzą nauczyciele innych specjalności, dorabiający do etatu.

Dyrektorowi szkoły łatwiej jest dać dodatkową lekcję chemikowi czy matematykowi, zamiast szukać magistra sztuki. W tej sytuacji coraz więcej muzyków asekuruje się, wybierając dodatkowy zawód kompletnie nie związany ze sztuką.

- Znam muzyków, którzy pracują jako elektrycy, mają firmy elektroniczne, są informatykami. Kobiety są fizjoterapeutkami, ale tu teraz o pracę jest jeszcze trudniej - skarży się Aneta Knopp, która sama ukończyła dodatkowo fizjoterapię na Politechnice Opolskiej. W tym zawodzie też nie może znaleźć zajęcia.

- Dużo moich znajomych już w trakcie studiów zaczęło studiować inny kierunek - dodaje Paulina Lulek. - Każdy ma świadomość, jaki mamy rynek i jak ciężko znaleźć pracę choćby jako nauczyciel muzyki. Każdy radzi sobie jak może. Od narzekania jeszcze nikt nie zarobił.

- Świetni muzycy jadą zarobić tam, gdzie się da. Do klubów za granicę albo na wycieczkowe rejsy statkiem grać do kotleta - komentuje Aneta Knopp. - Łatwiej się odnaleźć dzieciom muzyków. Choćby dlatego, że ktoś kojarzy nazwisko. W moim zespole kolega jest organistą i doktoryzuje się, ale na życie zarabia głównie jako nauczyciel języka w szkole.

Opolskiego zespołu Anety Knopp nie stać na profesjonalny impresariat. Pieniędzy brakuje na wynajęcie studia i nagranie płyty, która dla zespołu jest najlepszą wizytówką. Dla promocji zgadzają się występować za darmo, charytatywnie.

- W Strzelcach Opolskich zapłacono nam za koncert na wernisaż, ale starczyło ledwie na pokrycie kosztów transportu - opowiada Aneta Knopp. - Na jednej z opolskich uczelni poproszono nas o uświetnienie uroczystości. Wydawało nam się, że to będzie oczywiste, że dostaniemy finansowe zadośćuczynienie. Okazało się, że mamy grać za darmo. Za Bóg zapłać graliśmy w kościele i w domu kultury. Środowisko się przyzwyczaja, że gramy za darmo, a przecież ja czasami nie mam nawet na paliwo.

Do ślubu za "Bóg zapłać"

Organizatorom oficjalnych, urzędowych uroczystości rzadko przychodzi do głowy zaproszenie klasycznego kwartetu. Na udział w festiwalach sami nie liczą, bo tam trzeba mieć renomę i uznanie.

Niespodziewaną szansą dla muzyków poważnych okazała się rosnąca moda na muzyczną oprawę mszy ślubnej. Wesela i śluby od lat są żyłą złota dla restauratorów, cukierników, właścicieli sal, fotografów, zespołów muzycznych czy firm oferujących wynajem sprzętu weselnego.

- Muzyka poważna podoba się na mszy ślubnej, bo daje bardzo majestatyczny efekt. Klientów zdobywamy przez reklamę, ale najważniejsza jest poczta pantoflowa - przyznaje Aneta Knopp. - Ludzie nas widzą na uroczystości i pytają, kto grał na tym ślubie. Zazwyczaj gramy na chórze, ale zdarzają się prośby, żebyśmy usiedli koło ołtarza. Jeśli zgodzi się na to proboszcz parafii, jest to możliwe.

Coraz więcej młodych par szuka nietypowych wnętrz na ślubną uroczystość, dba o niebanalną oprawę. Kwartet z Opola grał już na dziedzińcu wrocławskiego Ossolineum, w drewnianym kościółku pod Częstochową, w wiejskim kościółku w Łanach za Kędzierzynem-Koźlem, a nawet pod baldachimem na zamku w Niewodnikach.

- Repertuar musi być dobrany do mszy, to nie powinny być utwory świeckie. Tymczasem klienci najczęściej proszą o wykonywanie "Ave Maria", "Alleluja" ze "Shreka" czy muzyki z filmu "Życie jest piękne" - opowiada Aneta Knopp. - Ludzie nawet nie wiedzą, o jaki utwór chodzi, jak się nazywa i kto go skomponował. A my musimy rozszyfrować ich życzenia. Do tej pory tylko raz mi się zdarzyło, że zamawiający dokładnie wiedział, co ma być grane, ale to była rodzina muzyków. Zamawiali ślub dla córki.

Utwory grane do mszy musi zaakceptować proboszcz parafii, jednak księża też zgadzają się na dalekie ustępstwa, żeby nie zniechęcać młodej pary w tak ważnej chwili. Muzycy kompromisowo starają się łączyć utwory sakralne z dodatkiem świeckich, popowych wtrętów. W końcu klient płaci, to klient wymaga.

Za granie do mszy weselnej biorą 800 złotych dla kwartetu. W tym jest koszt dojazdu. Są przekonani, że to nie jest wygórowana kwota, zwłaszcza gdy zespół weselny bierze za wieczór kilka czy nawet 10 tysięcy. A całe wesele pochłania dziesiątki tysięcy.

- Nie raz zdarzyło mi się, że kiedy podaję cenę, ludzie rezygnują. Dziękują od razu albo mówią, że się zastanowią i odwołują po 2-3 tygodniach. Czasem szukają najtańszego zespołu, bez względu na jakość - opowiada Aneta Knopp. - Gdyby uwzględnić wszystkie koszty, to udaje nam się zarobić 50 zł w ciągu godziny, a ślub trafia się czasem raz w miesiącu. Tymczasem nikt nie zdaje sobie sprawy, ile kosztuje utrzymanie instrumentu. Sama wymiana strun to 150 zł, smyczka - 200 zł, a to się normalnie zużywa i trzeba to wymieniać.

- Ludzie się czasem dziwią, dlaczego godzina oprawy muzycznej choćby na ślubie kosztuje tyle, a nie mniej - mówi Paulina Lulek. - Szkoda tylko, że nikt nie patrzy, ile lat muzyk poświęca na granie, nabieranie doświadczenia i jakie ponosi koszty związane choćby z kupieniem dobrego instrumentu. Ludzie myślą, że chwytamy za instrument i on sam gra.

- Na tym samym weselu zespół muzyczny zarabia 3,5-4 tys. zł, a bardzo często są to ludzie, którzy mają mało wspólnego z wykształceniem muzycznym - mówi skrzypaczka Jadwiga Łyczko. - Dla mnie to niezrozumiałe, że bez gadania płaci się tym, co często sami nauczyli się grać, a od nas się wymaga, żebyśmy grali za "Bóg zapłać".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska