Trup Dimki wypłynął w Turawie. To pierwsza ofiara porachunków ruskiej mafii na Opolszczyźnie

fot. Archiwum
fot. Archiwum
Dimka Sinicyn z Sewastopola zginął 17 lat temu przez "pasztety", trzy brezentowe pasy wypchane złotem z haraczy. Choć policja dowiedziała się, kto go zabił, miała za krótkie ręce, żeby dopaść mordercę.

W niedzielny słoneczny poranek 12 lipca 1992 roku Jerzy D. z Opola siedział na wale po wschodniej części dużego jeziora w Turawie, w pobliżu ujścia Małej Panwi. Ryby nie brały, trochę zniecierpliwiony wpatrywał się w wodę wokół spławika.

- Ki diabeł? - w pewnym momencie wstał zaintrygowany. Kilkadziesiąt centymetrów pod powierzchnią wody coś się unosiło, jakby duży tłumok. Kiedy wytężył wzrok, zobaczył, że tłumok ma ludzkie kształty.

Po wyłowieniu ciała od razu stało się jasne, że to nie topielec. Wygięte w tył nogi i ręce rosłego mężczyzny były skrępowane linką, której koniec przywiązano do metrowego, betonowego słupka o wadze 30 kg. Zwłoki miały nigdy nie wypłynąć.

- Tyle że za życia to był kawał chłopa, miał 190 centymetrów i sto kilogramów - mówi Zygmunt I., emerytowany oficer wydziału kryminalnego opolskiej rejonówki. - Dlatego wypłynął. Przy tej masie proces rozkładu zrobił swoje, ciało nabrzmiało jak balon i uniosło betonowy słupek. Ktoś mniejszy na zawsze pozostałby na dnie…

Sekcja zwłok wykazała, że zginął od trzech uderzeń w tył głowy. W jego krwi wykryto alkohol, pół promila. Biorąc pod uwagę, że ciało przeleżało w wodzie około trzech tygodni, to w chwili śmierci musiał mieć pięć, sześć razy więcej.

- Był mocno pijany - tłumaczy Zygmunt I. - Tyle, że to wszystko nie dawało nam odpowiedzi, kim był. Wiek około 30 lat, twarz nie do rozpoznania, wyłowiono go bez dokumentów, w kolorowych bermudach i bokserskim podkoszulku, które tonami zalegały na targowiskach. Jedyny trop, którego się uczepiliśmy, to nietypowy tatuaż…

Tropem mewy w locie

Mężczyzna miał na lewym przedramieniu wytatuowane stylizowaną wieżę na tle zachodzącego słońca i mewę w locie.

- Ze zdjęciem tego tatuażu obeszliśmy chyba wszystkich wokół Turawy, jednak nikomu on nic nie mówił - wspomina Zygmunt I. - Założyliśmy, że mógł to być ktoś z opolskiego półświatka, dyskretne rozpytywanie bandziorów i złodziei nic jednak nie dało. W naszych więzieniach tylko kręcili głowami: nie, tak się nikt nie dziargał.
W tej sytuacji policjanci chwycili się innych tropów. Oddali do analizy betonowy słupek, który obciążał trupa. Ale badanie wykazało, że słupek jest standardowy, jakich miliony stoją przy polskich drogach.

Stan zwłok nie pozwalał na identyfikację odcisków palców, jednak kryminalistycy podjęli się wyzwania. Zdjęli naskórek z dłoni zamordowanego, wysuszyli i udało się wyodrębnić linie papilarne. Tyle, że nie znajdowały się w żadnej policyjnej kartotece.
Ostatnią nadzieją była tzw. projekcja antropologiczna, wówczas absolutna nowość w polskiej kryminalistyce, która na podstawie budowy czaszki pozwala odtworzyć komputerowo prawdziwy wizerunek twarzy.

Z wizerunku spojrzała na policjantów twarz przystojnego, krótko ostrzyżonego szatyna o wyrazistych rysach i nieufnych oczach. Nikomu nic nie mówiła, nie znajdowała się w spisie zaginionych lub poszukiwanych.

- Śledztwo ugrzęzło w ślepej uliczce, straciliśmy nadzieję - przyznaje Zygmunt I. - Nawet opublikowanie w mediach tatuażu nie przyniosło odzewu.

24 sierpnia 1992 r. mężczyzna jako NN został pochowany na opolskiej Półwsi. A cztery miesiące później śledztwo zostało umorzone. Wydawało się, że już nigdy nie dowiemy się, czyje ciało wyłowiono z Turawy. Nikt wtedy nie przypuszczał, że rozwiązania zagadki trzeba szukać na "ruskim targu" w Opolu.

Ciągnie krymska mafia

Na początku lat 90., jak do wszystkich miast w Polsce, do Opola napłynęła fala handlarzy ze Wschodu. Z tanimi towarami i wszystkimi patologiami, w tym najgorszą - mafią. U nas jako pierwsza pojawiła się krymska.

- Można powiedzieć, że sprowadzili ją opolscy nauczyciele - śmieje się Henryk A., były oficer kryminalny z komendy wojewódzkiej w Opolu. - Na przełomie lat 80. i 90. opolski ZNP nawiązał kontakt z nauczycielami na Krymie, zamieszkałym głównie przez Rosjan. Nasi jeździli tam, gościli się, a potem były rewizyty. I właśnie ci znajomi naszych nauczycieli byli później pierwszymi handlarzami ze Wschodu, którzy zagościli w Opolu. A za nimi nadciągnęli krymscy reketierzy…
Reket, czyli wymuszenia. Zajmowali się nimi zwykli bandyci i "Afgańcy", byli żołnierze radzieckich sił specjalnych walczący z mudżahedinami w afgańskich górach, a dla których zabrakło miejsca w normalnym życiu po rozpadzie ZSRR. W Polsce ściągali od handlarzy haracze za "ochronę" i rabowali na drogach autokary z "turystami" ze Wschodu. Byli bezwzględni, brutalni i zdemoralizowani.

Reketierem i "Afgańcem" był też Dymitr Sinicyn. To właśnie jego ciało z betonowym słupkiem wyłowiono z Turawy. Ale policja doszła do tego jakby przypadkiem, przy okazji specjalnej, supertajnej akcji.

- Mieliśmy duży problem z reketierami - wspomina Henryk A. - Polaków nie ruszali, żeby nie ściągać na siebie policji, grabili tylko swoich, a przerażone ofiary bały się nas informować. Właściwie byli bezkarni. Nie mogliśmy udawać, że nic się nie dzieje, tym bardziej, że chodziły słuchy, że na kontrolowanych przez reketierów "ruskich targowiskach" handluje się bronią, dziełami sztuki i narkotykami. Problem w tym, że nikt nie chciał z nami rozmawiać, środowisko było nadzwyczaj hermetyczne, nie mogliśmy zdobyć tam informatorów.

Aż do policyjnego nalotu na "ruski targ" przy ul. Reymonta w Opolu.

Piękna Swietłana

Podczas obławy zatrzymano kilkanaście osób z nieważnymi zaproszeniami do Polski. Wśród nich była skrzypaczka z filharmonii w Sewastopolu, piękna 30-letnia Rosjanka. Na komisariacie przed przesłuchującym ją policjantem Swietłana nie kryła, że jest załamana tym, iż zostanie wydalona. W handlowy wyjazd do Polski zainwestowała oszczędności całej rodziny i pieniądze pożyczone od znajomych.

Przesłuchaniu przypatrywał się dyskretnie zza uchylonych drzwi Henryk A. On czatował na taką okazję. Podszedł do policjanta z prewencji i poprosił, żeby zostawił go na chwilę z Rosjanką.

- Powiedziałem Swietłanie, że jej pomogę - opowiada Henryk A. - Załatwię jej przedłużenie pobytu, ale ona musi pomóc mnie. Czyli mówić o wszystkim, co dzieje się na "ruskim targu". I nawet nie musiałem jej specjalnie przekonywać, że chodzi o dobro handlarzy i położenie kresu reketowi.

Wtedy wśród handlujących było wielu wykształconych i kulturalnych ludzi, wręcz intelektualne elity dawnego Sojuza. Do wyjazdu zmusiła ich życiowa konieczność, ale to ich nie zdemoralizowało. Byli więc zdumieni i przerażeni tym, co wyprawiają ich pobratymcy reketierzy.

- Swietłana postawiła dwa warunki - mówi były oficer policji. - Absolutną dyskrecję i to, że będzie się spotykać ze mną rano i tylko w jej mieszkaniu, które wynajmowała z trzema koleżankami. Powie im, że źle się czuje i zostanie w domu, kiedy one pójdą handlować.

- Ja się nie boję o siebie, co tam ja… - tłumaczyła Henrykowi A. - Ja się boję o męża i dziecko, oni ich zabiją, jak dowiedzą się, że z tobą współpracuję. Oni tak robią, żeby ludzie milczeli…

Policjant się zgodził, a o tym, że zwerbował informatora, wiedział tylko on i jego partner. Nie zarejestrował jej nigdzie, żeby nie został ślad na papierze. - Była dla mnie bezcenna - tłumaczy Henryk A.

Na pierwsze spotkanie umówił się z nią dwa tygodnie później. Kiedy wszedł do jej mieszkania, z nawyku rozejrzał się dokładnie. Kątem oka zobaczył przy łóżku fotografię Swietłany, jej męża i synka pod jakimś pomnikiem. To było jak eureka. Pomnik, pomnik… pomnik!

- Zaraz, to taki sam, jak na tatuażu u mężczyzny, którego w lipcu wyłowiliśmy z Turawy! - krzyknął.

- O Boże, to może być Dimka… - jęknęła Swietłana.

Najpierw go spili, a potem zabili

Dymitr Sinicyn był jednym z reketierów z grupy Griszy, innego "Afgańca" z Sewastopola. Dimka zniknął w połowie czerwca, a potem zniknęła reszta grupy Griszy.

- Znałam Dimkę - powiedziała Swietłana. - Kilkanaście dni przed zniknięciem prosił mnie, żebym mu przechowała trzy "pasztety", tak nazywamy brezentowe pasy do przechowywania pieniędzy. Z tym, że Dimka miał je wypchane złotem, monetami i biżuterią. To był jego udział z haraczy. Mówił, że to wszystko warte jest kilkaset tysięcy dolarów. Obawiał się, że kumple z bandy go okradną. Ale ja zgodziłam się mu przechować "pasztety" tylko przez kilka dni, za bardzo bałam się Griszy…

Dimka z grupą reketierów wynajmowali jedno z mieszkań w budynku przy ul. Cementowej. Jak podczas dyskretnej obserwacji zauważył Henryk A., przed domem brakowało betonowego słupka. Tego, z którym wyłowiono Dimkę.

Tymczasem Swietłana zbierała wśród swoich informacje. Wkrótce Henryk A. wiedział wszystko. Dimka, absolwent szkoły morskiej w Sewastopolu (stąd ten tatuaż, taki pomnik stoi przed szkołą), był bardzo ostrożny i nie dowierzał pozostałym reketierom. Był też potężnie zbudowany i sprawny w sztukach walki. Pozostali reketierzy wiedzieli, że nie sprostają mu twarzą w twarz. Dlatego spili Dimkę, pretekstem były imieniny jednego z nich. A potem wyciągnęli łom… W nocy ciało wsadzili do samochodu, zawieźli do Turawy, zrzucili z wału i wyjechali z Polski.

- Brakowało nam jeszcze paru rzeczy, które można było ustalić tylko w Sewastopolu - mówi były policjant. - Zapytałem Swietłanę, czy pojedzie z tajną misją, choć ryzykuje życiem. Zgodziła się.

Swietłana trzy razy jeździła na Krym. Przywiozła stamtąd zdjęcie Dimki oraz fotografię Griszy i jego wizytówkę. Bo Grisza nie był już hersztem reketierów, ale szanowanym dyrektorem banku w Sewastopolu, w którym wykupił udziały.

Policja tłucze głową w ścianę

Na Ukrainę - bo jej po rozpadzie ZSRR przypadł Krym - władza polskiej policji nie sięgała. W tej sytuacji trzeba się było zwrócić o pomoc prawną do Kijowa - żeby ukraińska policja zatrzymała Griszę i członków jego bandy, przesłuchała ich i zebrała dowody.

- Ale nic nie wskóraliśmy - wspomina Henryk A. - Jakby grochem o ścianę. Pamiętam jak dziś, że siedzieliśmy przy stole bezradnie wpatrzeni w zdjęcie i wizytówkę Griszy. Wiedzieliśmy już, że jest nie do ruszenia. Wtedy to był dziki kraj, dopiero tworzyło się państwo, tam za kilkaset dolarów można było kupić policjantów, prokuratorów i sędziów. A Grisza był bogaty. No i kto przejmowałby się losem jakiegoś zabitego reketiera, tam życie takiego kogoś było warte tyle co nic.
Swietłana handlowała jeszcze w Opolu przez pół roku. I była nieocenionym źródłem informacji dla Henryka A. - Ale w końcu powiedziała, że musi wracać - opowiada policjant. - Ale nie na Krym, tylko setki kilometrów od półwyspu. I od Griszy z jego kumplami.

Po kilku latach Henryk A. przeszedł na emeryturę. Zapomniał o sprawie Dimki, a akta jego umorzonej sprawy wylądowały w archiwum. Gdzie inni o niej zapomnieli.
Nie wiadomo, co się stało z Griszą. Czy zrobił jeszcze większą karierę, czy może zginął w jakichś gangsterskich porachunkach. Teraz, kiedy sprawą Dimki zajęli się policjanci z opolskiego Archiwum X, może się to uda ustalić. W końcu Ukraina to już trochę inny kraj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska