Tygrys łagodniejszy niż kobieta

Redakcja
Z Markiem Jamą, treserem tygrysów z cyrku Zalewski, rozmawia Ewa Bilicka

- Wkłada pan tygrysowi głowę do pyska?
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Ani nie każę też skakać przez ogień. Moje zwierzęta wykonują sztuczki mniej skomplikowane - skaczą ze stołka na stołek, robią stójki.
- Robią to z ochotą?
- Zaskakuje mnie podejście tygrysów do sprawy tresury oraz występów. To są zwierzęta myślące logicznie. Porównuję je do koni i wielbłądów, z którymi wcześniej pracowałem. Tygrysy - w przeciwieństwie do tamtych prostolinijnych zwierząt - potrafią kalkulować. Widać to z ich ruchów i wyrazu twarzy... to znaczy pyska. Na początku naszej znajomości one mnie po prostu olewały. Nie wykonywały komend, które doskonale znały, tylko dlatego, że ja je wypowiadałem. Okazywały mi to w sposób jednoznaczny. Gdy tylko się do nich zbliżałem, ostentacyjnie odwracały głowę, nie byłem wart nawet ich spojrzenia. Teraz są uważne, patrzą na mnie. Nie wiedzą, czego się spodziewać.
- Jak pan to osiągnął?
- Z tymi zwierzętami przyjechała niemiecka treserka. Były wcześniej tresowane, pochodziły z niemieckiego cyrku, którego właściciel wycofywał się z branży i sprzedał stado swych tygrysów. Kombinowałem wcześniej, że w stosunku do tych zwierząt trzeba używać siły, dźgać żelaznymi prętami. Tymczasem to nie tak.
- Nigdy ich pan nie uderzył?
- Nie mówię, że nigdy nie uderzyłem zwierzęcia. To tak jak z dzieciakami, czasami trzeba dać im klapsa. Ale przecież nie mogę tygrysa zbić, bo on natychmiast by mi "oddał", to znaczy zaatakował. I nie miałbym szans. Po prostu mam rzemyk, którym strzelam tygrysowi przed nosem. To dla niego negatywny bodziec.
- Strzelanie rzemykiem ma wystarczyć, aby czuły respekt?
- Samo wywijanie rzemykiem nie wystarczy, trzeba jeszcze zamanifestować wewnętrzną siłę. Treserka niemiecka przekonywała mnie, że w pewnym momencie poczuję w piersi coś na kształt motorka, który będzie mnie nakręcał do pracy z kotami. Poczuję wówczas siłę i władzę nad zwierzętami. Tygrysy też ją wyczują. Wtedy przestaną mnie olewać. Tak też się stało - ze mnie epatuje siła, zwierzęta ją czują.
- Skąd bierze się ta siła?
- Powiem szczerze - muszę przed wyjściem na arenę trochę się zezłościć, nakręcić. Tak, aby moje ruchy były szybkie, stanowcze, bez chwili zawahania. Wtedy zwierzęta czują, że lepiej mi się nie narażać.
- A więc mają się pana bać?
- One się nie boją, raczej kalkulują, że bardziej opłaca się wykonać sztuczkę i mieć szybko występ z głowy, niż mnie jeszcze bardziej drażnić. Tygrysów jest siedem, każdy ma swoje miejsce w stadnej hierarchii. Długo byłem w niej ostatni. Teraz nawet Macho, czyli najważniejszy tygrys w towarzystwie, czuje respekt.
- Co takiego się stało?
- Przełamałem się. Po wyjeździe treserki straciłem poczucie bezpieczeństwa. Sam o sobie myślałem, że jestem mniej ważny niż Macho i tak też byłem traktowany przez tygrysa. Potem zmieniłem tok myślenia. Czasami pomocne są zbiegi okoliczności, na przykład nagły błysk światła, którego zwierzę się przestraszy, a zanotuje, że treser się tego nie boi. I już czuje do człowieka respekt.
- Chyba nie każdy pana występ wygląda tak samo?
- Powinienem być na scenie, ze swymi zwierzętami, 7 minut. Czasami dajemy pokaz i kwadrans, bo zwierzęta nie mają ochoty na szybkie wykonywanie trików.
- Zrezygnował pan z jakiegoś numeru?
- Nigdy tego nie zrobiłem, bo to jest grzech śmiertelny tresera tygrysów. Jeśli zwierzę nie ma ochoty czegoś zrobić, to muszę je do tego nakłonić, wielokrotnie powtarzając komendę. Gdybym im raz odpuścił, takie sytuacje mogłyby się powtarzać. Także tygrysy mają swe gorsze dni. Gdy są w czasie rui, szczególnie łatwo je podrażnić. Tak samo jak kobiety... Chociaż kobiety są chyba bardziej niebezpieczne niż moje tygrysy.
- Zdarzyło się, że tygrys chciał pana zaatakować?
- Bywało, że tygrys na mnie szedł. To była typowa próba sił. Tygrys jednak zawsze ostrzega o tym, że chce zaatakować. To widać po jego pysku. Oczy stają się wąskie i małe. Uszy położone. A gdy ogon tygrysa zaczyna coraz szybciej i szybciej pracować, to trzeba uciekać.
- Nie można takiego ataku powstrzymać?
- Można, trzeba narobić szumu, hałasu, rwetesu. Doprowadzić do sytuacji, że tygrys bardziej przestraszy się tego, co ja zrobiłem, niż tego, co sam miał ochotę uczynić. W sytuacji podbramkowej trzeba łapać wszystko, co ma się pod ręką i bronić swego życia. To w końcu one mają pazury i kły. Człowiek musi mieć inne narzędzia do obrony.
- Nie boi się pan, że tygrysy kiedyś uciekną z klatki lub z areny?
- Nie ma takiej możliwości. One są wciąż pod opieką: albo moją albo mojego pomocnika. Swoją przyczepę kempingową stawiam zawsze pod klatkami tygrysów, tak aby niemal czuć ich oddech... Klatki są zawsze zamknięte.
- Ile je taki tygrys?
- Kilo mięsa dziennie plus inne przysmaki. Lubią na przykład jogurty. Jedzą je z łyżeczki. Staję sobie pod klatką, otwieram opakowanie jogurtu i jemy: jedną łyżeczkę jogurtu ja, jedną tygrys.
- Przecież to nie jest zgodne z naturą tygrysa, nie martwi to pana?
- One urodziły się w niewoli i nie znają smaku przestrzeni. Ich świat to świat cyrku, występów i diety, w której skład wchodzi także jogurt. Mają dobre warunki, niczego im nie brakuje z ich świata. Kiedyś oglądałem program telewizyjny o hienie, która od urodzenia żyła w niewoli. Pewnego dnia wypuszczono ją z klatki. Po pięciu sekundach biegania wróciła do klatki, bo to był jej świat.
- Co to za świat...
- Nie taki zły. Moje tygrysy mogą się na przykład wybiegać. Podczas dwudniowych pokazów mam czas, aby ustawić obszerną klatkę, taką do pokazów, na tyłach namiotu cyrkowego i tam je wypuścić na wybieg. Nie są to jakieś hektary, ale zawsze coś. Myślę, że lepiej niż w zoo.
- W jakim języku rozmawia pan z tygrysami?
- We wszystkich językach: angielskim, niemieckim, ostatnio w polskim. Ich imiona już spolszczyłem.
- Zna pan te tygrysy na tyle, aby je krótko scharakteryzować?
- Tak. Macho: imię mówi za siebie. To typ stuprocentowego mężczyzny, przywódcy. Jeszcze czasami na mnie warknie, jednak generalnie mnie szanuje. Rani - to prawdziwa kobieta, jest jak żmija, robi słodkie oczy, ale za plecami pokazuje kły. Drugi samiec to Dejli - kociak do przytulania, można niemal na nim jeździć. Tedi - to kot-cicha woda, zwierzak, który może być groźny, trzeba być z nimi ostrożnym. I są jeszcze trzy dzieciaki, najbardziej rozbestwione. Dopiero zaczynają uczestniczyć w występach.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska