Tylko frajerzy muszą pracować. Mariusz B. ma 36 lat, z tego kilka przeżył na cudzy koszt

fot. policja
fot. policja
Nie oddawał pożyczek, nie płacił rachunków, zaciągał kredyty na podstawione osoby. Wszyscy zastanawiają się, jak to możliwe, że przez tyle lat mógł naciągać bezkarnie. Jego ofiary przyznają: pozbawiony skrupułów oszust ma dar przekonywania.

Gdy wreszcie w ubiegłym tygodniu zatrzymali go funkcjonariusze Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą KM Policji w Opolu, okazało się, że poszkodowanych przez niego są dziesiątki. Usłyszał zarzuty popełnienia 14 oszustw na szkodę instytucji finansowych, firm i osób prywatnych. Sąd aresztował go na 3 miesiące.

- Nareszcie! Ale tylko 14 zarzutów? - dziwi się pan Karol, właściciel mieszkania w centrum Opola. - Przypuszczam, że naciągniętych przez tego pana jest dużo więcej.
Rok bez płacenia

Pan Karol miał pecha i wynajął mieszkanie Mariuszowi B. i jego konkubinie w 2000 roku. Czynsz ustalono na 600 zł miesięcznie. Sporządzono nawet stosowną umowę, którą nowi lokatorzy obiecali wkrótce podpisać. Po miesiącu zniknęli, zostawiając właściciela z nie zapłaconym czynszem i rachunkiem za telefon na 1200 zł. - Dzwonili głównie, jak wynikało z billingów, na sekstelefony i inne numery zaczynające się na 700 - wspomina pan Karol.

- Pod adresem, który podali w umowie, zastałem rodziców tej kobiety. Kazali mi się wynosić, bo inaczej naślą na mnie Ukraińców. Spotkałem później kilka razy Mariusza B. na mieście. Zawsze obiecywał, że odda pieniądze i jednocześnie po każdym spotkaniu zawiadamiał policję, że go nękam. Nie dość, że straciłem pieniądze, to narobiłem sobie kłopotów. Za każdym razem byłem przesłuchiwany i musiałem udowadniać, że nie jestem wielbłądem.
Pan Karol nie chce się ujawnić. Ze wstydu. - Nie, nie piszcie, jak się nazywam i gdzie jest to mieszkanie. Żona by mnie zabiła za to, że tak się dałem zrobić!

Dużo więcej, bo 26 tysięcy złotych, stracił na wynajęciu Mariuszowi B. mieszkania w Chmielowcach Marcin Szemainda z Polskiej Nowej Wsi. - Od roku ten człowiek mieszka z konkubiną i trójką dzieci w moim domu, nie płacąc czynszu i za gaz - mówi pan Marcin. - Gdy ich poznałem, w październiku ubiegłego roku, przedstawili się jako właściciele sieci sklepów dla dzieci w południowej Polsce. Podawali się za małżeństwo, sprawiali wrażenie ludzi godnych zaufania. Nawet bez umowy bym im to mieszkanie wynajął. Teraz wiem, że to był największy błąd w moim życiu. Wpłacili tylko dwie raty czynszu, nie płacą ani złotówki za media, a życie mojej rodziny zmienili w koszmar.

Zamiast pieniędzy państwo Szemaindowie zaczęli dostawać esemesy i telefony pełne obelg i pogróżek. Po odebraniu jednego z nich żona pana Marcina trafiła do szpitala w stanie zagrożenia ciąży. - To trwało miesiącami - mówi pan Szemainda. - Wydzwaniali do nas wieczorami, z pięciu różnych telefonów komórkowych. Zawiadomiłem policję i prokuraturę o groźbach karalnych, ale postępowanie zostało umorzone. Nie rozumiem, dlaczego nasz wymiar sprawiedliwości chroni takich ludzi.
W czerwcu pan Szemainda wypowiedział umowę nie chcianym lokatorom.

- Wystąpiłem także do sądu o nakaz eksmisyjny, ale rozprawa nie odbyła się do tej pory - mówi.
Przed wprowadzeniem się do Chmielowic Mariusz B. przez prawie 5 lat mieszkał przy ul. Okrzei w Opolu. - Bardzo uprzejmy, kulturalny, wzbudzał zaufanie - opowiada pan Marek G., właściciel lokalu. - Nawet inwestował, zmienił wykładzinę. Po jakichś dwóch latach zaczął się ociągać z czynszem. Obszernie i przekonująco wyjaśniał, że ma chwilowe kłopoty w interesach i ureguluje zaległości, jak wszystko wróci do normy. Czekałem. Przez ostatnie dwa lata nie płacił wcale. Udało mi się uzyskać sądowy nakaz zwrotu długu, ale wtedy ten pan powiedział mi prosto w oczy, że nie odda grosza i nadal nie będzie płacił czynszu. Nie mogłem wyrzucić go na bruk, więc wystąpiłem do sądu o nakaz eksmisji. W kwietniu tego roku, gdy zorientowałem się, że mój lokator po cichu wywozi z mieszkania swoje rzeczy, w nadziei, że rzeczywiście się wyprowadzi, postanowiłem mu w tym pomóc i komisyjnie wszedłem do mieszkania. Oczywiście zawiadomiłem policję, że zamierzam to zrobić, a w komisji byli przedstawiciel administracji, prawnik i gospodarz budynku. Okazało się, że Mariusz B. też zawiadomił policję, że go okradam. Na szczęście nie potrafił udowodnić, że coś zginęło. Nie musiałem udowadniać, że nie jestem złodziejem.

Brał wszystko z najwyższej półki
Mariusz B. bez skrupułów ponaciągał ludzi, którzy wyposażali obecnie zajmowane przez niego mieszkanie. Panu Sebastianowi, rzemieślnikowi z Łubnian, jest winien od stycznia 23 tysiące. - Wymalowałem mu ściany, położyłem kafelki - mówi fachowiec. - Kupowałem materiały za własne pieniądze. Mariusz B. zapewniał, że jak tylko skończę, przyjdzie ktoś z banku, w którym dostał kredyt, zrobi zdjęcia na dowód, co zrobiono, i za 7 dni będą pieniądze. 8 stycznia odebrał robotę. Przy świadkach podpisał fakturę. Kończąc poprawki, czekałem na kogoś z banku, ale nikt się nie zjawił. Zadzwoniłem do Mariusza B. Obiecał, że kasa będzie po południu. A potem odbierałem już tylko telefony i esemesy z obelgami i pogróżkami. Po miesiącu oddałem sprawę do windykacji, mam nakaz sądowy, ale temu człowiekowi nie ma co zabrać, bo on nie ma nic - mówi pan Sebastian.
Firma państwa Gregów z Tuł zbudowała Mariuszowi B. kominek.

- Zamówiło go takie fajne, młode, kochające się małżeństwo - opowiada Dorota Grega. - Nie targowali się, zmienili nawet obudowę na droższą, marmurową. Nie wiedzieli nawet, jak się rozpala, więc przywiozłam kosz drewna ze sobą. Obiecali, że zapłacą przelewem, ale już po uruchomieniu kominka zaczęli narzekać, że nie został dobrze wykonany i nie zapłacą, dopóki nie zrobimy poprawek. Ale to był tylko pretekst, by nie zapłacić. Nie mogąc doczekać się zapłaty 12,5 tysiąca, poszkodowani rzemieślnicy wymontowali drzwiczki z wkładu kominkowego, by uniemożliwić korzystanie z nie zapłaconej instalacji. - I teraz męża czeka sprawa, bo ten człowiek wezwał na budowę policję i oskarżył go o naruszenie mienia - mówi Dorota Grega.

Robert Bloszczyk z Opola dostarczał Mariuszowi B. meble na zamówienie, nie byle jakie, za 68 tysięcy. - Przyjechał ze swoją kobietą, brał wszystko z najwyższej półki. Zaliczki nie dał, ale pokazał umowę o kredytowaniu z banku. Jednak gdy przyszło do płacenia, poprosił o wystawienie faktury na swoją matkę, bo "postanowiła mu zrobić prezent" - wspomina Robert Bloszczyk. - Po jakimś czasie poprosił o nową fakturę, na siebie, bo "mama się rozmyśliła". Pieniędzy nie zobaczyliśmy do dziś, ale za to Mariusz B. przyjechał kiedyś do naszej firmy, porozglądał się, powiedział: "Ale by się tu fajnie paliło" i odjechał.
Adam Joszko z Kolonowskiego zbudował w Chmielowicach na zamówienie Mariusza B. plac zabaw z huśtawką. - Zrobiliśmy to w ekspresowym tempie, bo to miał być prezent na urodziny dziecka - opowiada pan Joszko. - Klient opowiadał, że zajmuje się importem samochodów i proponował, że sprowadzi nam za 30 tysięcy wartą dużo więcej ciężarówkę. Cieszę się teraz, że nie zgodziłem się na ten interes, bo straciłbym dużo więcej niż 4 tysiące, których do dziś nie zapłacił. Wystawiłem imienną fakturę z terminem płatności 7 dni. Mariusz B. najpierw upierał się, że już wysłał przelew, obiecywał, że pokaże potwierdzenie , a w końcu zniknął.
Gdy pan Joszko próbował odzyskać zamontowane elementy placu zabaw i przyjechał z ekipą do Chmielowic, Mariusz B. wezwał policję. - Funkcjonariusze wyjaśnili mi, że jeśli coś zabiorę, to Mariusz B. będzie mógł zgłosić naruszenie mienia - mówi poszkodowany przedsiębiorca.

Warto mieć zasady
Mariusz B. nie gardził żadną kwotą. Od urzędniczki jednego z opolskich banków pożyczył 200 zł na zdjęcie blokady koła samochodu. Żadnej blokady w rzeczywistości nie było, a pieniędzy nigdy nie oddał. W podobny sposób naciągnął znanego opolskiego dilera samochodów Andrzeja Szica. - Zaczepił mnie na ulicy - potwierdza Andrzej Szic. - Najpierw zdziwił się: Jak to, nie zna mnie pan? Przecież kupiłem u pana dwa auta i przymierzam się do trzeciego. Poprosił o pożyczenie 400 złotych na zdjęcie blokady, mówił, że musi szybko odjechać, bo dziecko płacze, a akurat nie ma przy sobie gotówki. Tłumaczyłem, że z zasady nie pożyczam pieniędzy. - To świetnie, trzeba mieć zasady - odpowiedział i zapewnił że odda następnego dnia. Myślałem, że pomagam mu w potrzebie. Pożyczki nie oddał, o wszystkim zawiadomiłem policję.

Przyjmował mandaty, śmiejąc się w twarz
Wystawieni przez Mariusza B. ludzie nie pojmują, dlaczego oszust tak długo funkcjonował bezkarnie, drwiąc sobie nie tylko z tych, których ponaciągał, ale i z wymiaru sprawiedliwości.
- Mariusz B. jest w orbicie naszych zainteresowań od 2003 roku - wyjaśnia Maciej Milewski, rzecznik KW Policji w Opolu. - Przez te lata prowadziliśmy szereg postępowań dotyczących oszustw, których się dopuścił. Między innymi od grudnia ubiegłego roku wystawiał tzw. słupom fikcyjne zaświadczenia o zatrudnieniu i wysokości zarobków. Wyłudzał w ten sposób kredyty gotówkowe na zakupy ratalne albo usługi telefoniczne. W zaświadczeniach występował jako pracodawca, dzięki czemu banki sprawdzające potencjalnych kredytobiorców sam zapewniał o ich wiarygodności.
- Robiliśmy co w naszej mocy. To trudne sprawy, wymagające skrupulatnego, nieraz długotrwałego gromadzenia materiałów dowodowych. Sprawy kierowano do sądu, zapadały wyroki z zawieszeniem. Raz trafił do kryminału, ale został zwolniony ze względu na sytuację rodzinną. On sam natomiast trzykrotnie składał zawiadomienia o przekroczeniu uprawnień przez zajmujących się nim policjantów.

Wszyscy zostali oczyszczeni z podejrzeń.
- Policjanci boją się tego człowieka - mówi funkcjonariusz opolskiej policji. - Na interwencje do niego jeździli przynajmniej w czterech, by uniknąć pomówień o nadużycie uprawnień i nękanie. Doskonale ich rozumiem, bo sam tego doświadczyłem. Zatrzymywałem wielokrotnie Mariusza B. za prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. Przyjmował mandaty, śmiejąc się wszystkim w twarz, i dalej jeździł. I skarżył się na mnie w prokuraturze, że przekroczyłem uprawnienia podczas kontroli drogowej. Tłumaczyłem się w Biurze Spraw Wewnętrznych z tego, czego nigdy nie zrobiłem. Któregoś dnia, gdy stałem w korku, z rodziną w samochodzie, podjechał ze swoją kobietą autem. Pokazali mi po wskazującym palcu i odjechali. Karze się rowerzystów za jedno piwo, a facet, który nigdy nie miał prawa jazdy, całymi latami bezkarnie jeździł samochodem.

Policjanci zatrzymali Mariusza B. celowo na jednej z głównych ulic Opola, w miejscu publicznym, na oczach przechodniów, by uniknąć kolejnych oskarżeń o nadużycie uprawnień.

Trzeba mieć bajer
- Tacy ludzie jak Mariusz B. żyją we własnym świecie wartości, w którym nie ma miejsca na uczciwą pracę. "Bo tylko frajerzy pracują" - wyjaśnia dr Agnieszka Gawor, psycholog. - Oszuści zazwyczaj są inteligentni, mają pełną świadomość swoich czynów, ale w swej moralności nie mają sobie nic do zarzucenia. A ci, których naciągają, kierują się w życiu zasadą współdziałania. Jesteśmy skłonni pomagać innym, licząc na wzajemność. Nikt nie lubi być oszukiwany, ale też trudno z absolutną nieufnością podchodzić do każdego poznanego człowieka. Oszuści znają i bezwzględnie wykorzystują ten mechanizm.

- Z oszustwem jest jak z podrywaniem dziewczyny. Trzeba mieć bajer i Mariusz B. najwyraźniej go miał - mówi dr Tadeusz Cielecki, kryminolog, dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Opolskiego. - Sprytnie trafiał do podświadomości swoich ofiar. Ta smutna historia ukazuje także dysfunkcjonalność naszego systemu sprawiedliwości, policji. Wszyscy narobili się

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska