Tymon Tymański: Moje przekleństwa to forma ekspresji

Redakcja
Tymon Tymański
Tymon Tymański Paweł Stauffer
Rozmowa z Tymonem Tymańskim, artystą.

- Musiałeś tak rzucać mięsem podczas spotkania z opolanami w Miejskiej Bibliotece Publicznej? Odsłuchałem taśmę. Słowo "gówno" padło osiemdziesiąt cztery razy. Teraz trzeba dezynfekować salę. A jedna pani wyraziła nawet swoje zgorszenie i wyszła.
- Ale przyznasz, że dopiero na sam koniec. Bo wcześniej wytrzymała całe spotkanie.

- Dwie i pół godziny. Potrafisz zaczarować salę.
- Ja po prostu taki jestem, tak mówię, tak się zachowuję. Ale przecież używając tego "gówna" i innych ciężkich słów, nie przekroczyłem granicy obelżywości, nie kierowałem przekleństw pod niczyim adresem, nie używałem ich, aby kogoś poniżyć albo żeby nazwać za ich pomocą na przykład stosunek miłosny. Nie są one moją bronią przeciwko światu. Raczej formą ekspresji.

- Ale swojemu filmowi dałeś tytuł "Polskie gówno". Widzisz billboardy z takim tytułem na ulicach polskich miast?
- Raczej nie bardzo. Tu się chyba nie obejdzie bez wykropkowań lub gwiazdek. Gie… gwiazdka… wno. To pomysł mojej żony. Byłem kiedyś w domu Andrzeja Żuławskiego. Ja wiem, że on się splamił "Nocnikiem", czyli tą nieco parszywą książką o Weronice Rosati. Starszy zakochany facet zwariował na punkcie małolaty. Ja też byłem zakochany w młodszej, sam to przeżyłem, miałem wielkie rogi, trochę go rozumiem. Ale to, co o niej napisał, nie zmienia faktu, że Żuławski wielkim reżyserem jest. I on mnie pyta: polskie gówno bez kropek? Tak - odpowiadam - bez kropek. - No to szacunek - on na to. - Tu jest Polska, tu trzeba mocnym językiem przemawiać.

- O czym będzie ten film?
- Ogólnie to jest moja rozprawa z polskim show-biznesem. Taki film o zespole nieudaczników, którzy ruszają w trasę i mają kretyna za menedżera, a w tyle gra i trąbi zespół Kombi jako esencja polskiego muzycznego kiczu dla ludożerki. Plus kasa jako bożek szołbizu, który stoi na ołtarzu i któremu trzeba robić fellatio. To będzie musical.

- Musical? W Polsce?
- To samo powiedziałem Grzesiowi Jankowskiemu, który to "Gówno" wyreżyseruje. Musical, Grzesiu, pogięło cię? A on: a dlaczego nie? No i tak się biłem trzy dni z tymi myślami. I przypomniało mi się wtedy, jak przed laty wymyślałem nazwę dla swojego nowego zespołu, głowiłem się, kombinowałem, aż moja pierwsza żona powiedziała: a może "Kury"? "Kury"?! Jako nazwa zespołu rockowego? Nie ma już chyba głupszej nazwy. No i ona oczywiście została, ta nazwa. Tak samo było z tym filmem. OK, niech będzie musical.

- A skąd pieniądze na ten film?
- Z mojej gaży w programie "Łossskot". To był program w telewizji publicznej poświęcony kulturze. Robiłem go z wybitnym pisarzem Jackiem Dehnelem i producentem Maciejem Chmielem. Wielka improwizacja.

- I wielki sukces. Uwielbiałem was. Pamiętam, jak przed kamerami na połoninie ciągnęliście z gwinta whisky z Andrzejem Stasiukiem.
- Trzy lata trwał program, dobrze płacili, mogłem inwestować w film. Ale się skończyło. Potem znaleźliśmy warszawskiego inwestora. Bibosz, bywalec klubów. Tyle że nie znał się na szołbizu. Trochę to wszystko trwało, ale się wszystko podopinało i wyszło tak, że w "Polskim gównie" zagrała u nas plejada gwiazd: Jan Peszek, Marian Dziędziel, Arek Jakubik, Grzesiu Halama i Sonia Bohosiewicz. Film jest na etapie udźwiękowienia.

- Po "Łossskocie" miałeś jeszcze wiele propozycji z telewizji. Nie skorzystałeś.
- Ale co to za propozycje?! "The voice of Poland"? "Must be the music"? Bez żartów!

- Nie kryjesz odrazy, mówiąc o fuchach, za jakie wielu muzyków dałoby się pokroić.
- No właśnie, fuchach… Kiedyś graliśmy gdzieś razem z Maćkiem Maleńczukiem na imprezie zamkniętej, czyli dobrze płatnej. Wchodzę za scenę, siedzi Maleńczuk. Jak meksykański mafioso. Na kolanach dwudziestoletnia panienka, spod nogawek wystają buty z węża. Za jakieś trzy koła: zakręcone noski, obcasy, wyszywanki. Celuje we mnie paluchem, który ugina się pod ciężarem sygnetu, i mówi: Ty, Tymon, ty nie możesz nosić sprzętu sam. Lutosławski wynajmował specjalnych tragarzy, żeby mu nieśli instrumenty. A tak w ogóle, to wreszcie dorośnij i daj dupy raz, a dobrze. Będziesz miał kasę na wszystko.

- I co? Poszedłeś po rozum do głowy i po wazelinę do apteki?
- Powiedziałem mu tak: ja nie lubię szansonistyki, Maciek, sorry. Dla mnie idolem polskiej muzyki jest Niemen, Klenczon, Janerka, Ciechowski, a nie Wodecki czy Kombi… Potem jednak popatrzyłem na swoje buty, które, owszem, są firmy Eco, ale tylko za trzy stówy, i pomyślałem: a może Maciek ma rację? A może warto czekać, aż zadzwoni Nina Terentiew z Polsatu, zaproponuje sylwestra, będzie kasa i wszystko się będzie zgadzało. Zasiał we mnie wątpliwość. Zresztą nie tylko on. Żona, syn, taksówkarz, znajoma mistrzyni karate… Oni wszyscy mówią: dlaczego się tak krygujesz?

- No właśnie, dlaczego?
- Może dlatego, że gdy przyszedł do mnie menedżer i powiedział: dają ci 180 tysięcy za talent show, to czytałem sobie akurat "Mój wiek" Wata. A może to był Miłosz. To są dla mnie wartości. Mówię menedżerowi: nie. On prosi: to daj chociaż ponegocjować. Wraca i mówi: 250 tysięcy! Odrzuciłem, ale bez przekonania. Bo jest jak? Wchodzisz za jakiś czas na scenę i widzisz na swoim koncercie zaledwie 80 osób. I myślisz sobie: a może jednak to wezmę, podkręcę swoją sławę, swoje osobiste interesy? I znów pieczenie w ustach. Nienawidzę takich sytuacji! Bo dla mnie kultura to kultura. Ale czasy się zmieniają. Dziś rodzina siada wieczorem przed telewizorem i mówi: a teraz zafundujemy sobie odrobinę kultury. I włączają "The voice of Poland". Ja tam wolę jeść małą łyżką w swoim Roxy FM, gdzie mam audycję "Ranne kakao", i słuchać sobie wieczorami Coltraine'a, którego muza przenosi góry. Jak iść na kompromis, to malutki, taki, jaki popełniam dziś z radiem. Bo muszę popłacić rachunki i mieć czas na sztukę, na komponowanie. I na rodzinę. To jest trudne, czuję się wyczerpany, ale daję radę.

- Ale jest chyba jakaś kwota, którą by cię skuszono do talent show.
- Duża bańka. Czemu? Bo byłoby tak: mam milion, spłacam mieszkanie, które kupiłem na kredyt, potem je sprzedaję i kupuję dom, który teraz wynajmuję. I jakby jeszcze synom starczyło po kawalerce, to byłoby super. Jeśli pójdę do tiwi, to tylko raz i tylko za milion.
Ale może to i lepiej, że nie mam kasy? Człowiek powinien być głodny i wkurwiony. Wtedy dobrze pisze, komponuje, tworzy. Chociaż ja i tak mam ADHD, to tytułowe, z książki. Mam ADHD, mimo że jadam sałatę, wodę, z kawy zrezygnowałem… Powinienem więcej medytować. Sztuka jest demonem. Czasem, gdy obcuję z rodziną, uświadamiam sobie, że to jest prawdziwe życie, że w tym jest sens. Wtedy dopada mnie myśl, że może lepiej byłoby zasiać trawę w ogrodzie, niż pompować to polskie gówno. Niż próbować dowalić Skawińskiemu z Kombi albo Kaczyńskiemu z PiS. Bo ja nie lubię dowalać personalnie. Jak dowalam, to ideowo, a nie osobiście.

- Ale Kombii i tak chodzi na ciebie obrażone.
- Ja ich w "Polskim gównie" ukrzyżowałem. Trochę są za to obrażeni. Spotkałem ostatnio Waldka Tkaczyka w Sopocie, tego, co w Kombi gra na basie. Nachyla się do mnie: trzeba chyba pogadać, co? Kupiłem whisky. Siadamy. I on wtedy, że sobie z nich jaja robię. Tłumaczę, że mi nie chodzi o nich personalnie. Jako ludzi ich szanuję, ale ideowo już nie, bo ich muza to jest taki agrorock. Ale się jakoś pogodziliśmy. Ściskaliśmy się nawet nad ranem. Wydałem 300 złotych. Jak ma się rodzinę, to jest niebagatelna kwota.

- Czy w filmie dostanie się mafii muzycznej, którą tak ostro skrytykowałeś pod koniec lat 90. podczas gali Fryderyków? Wtedy, gdy wyłączono ci mikrofon?
- Owszem, ale ta mafia nie jest już taka mocna. Można powiedzieć, że dziś jest to mafijka. Im też się posypały interesy. Internet pozbawił ich hegemonii. I bardzo dobrze, to medium jest naprawdę demokratyczne, daje ludziom szansę i na zaistnienie w kulturze, i na obcowanie z nią. Bez pośrednictwa wytwórni płytowych. A co do filmu, to ja najchętniej bym udawał, że on nie powstał. Zastanawiałem się, czy nie pójść w taką mańkę, żeby udawać, że go nie ma.

- Dlaczego? Taki chwyt marketingowy?
- Nie, chodzi raczej o moje zdrowie psychiczne. Bo od kiedy zacząłem go robić, towarzyszy mi lęk. Lęk przed kompromitacją artystyczną, przed mankiem, przed plajtą. Przed zawałem i udarem. Zacząłem z tą nadzieją, że uda mi się powiedzieć coś więcej o muzyce, niż mogę powiedzieć samą muzyką. Która, jak wiadomo, albo się w Polsce hermetyzuje, albo schodzi na psy. W Polsce mamy takie czasy, że muzyka w ogóle przestaje być potrzebna.

- Mimo że co drugi Polak chodzi ze słuchawkami na uszach?
- Ale tej muzyce w słuchawkach o nic już nie chodzi. Z tych słuchawek sączą się popłuczyny. Bo właściwie wszystko już było. Rock and roll pierwszą młodość przeżywał w latach pięćdziesiątych, a drugą w dziewięćdziesiątych. Potem już tylko kicha. Ale czuję, że to się jakoś wkrótce zmieni, coś się stanie, coś pęknie. Poza głównym gównianym nurtem istnieje świetna muzyka. Jakbyś posłuchał tego, co nam ludzie znoszą do radia! Zespoły z prowincji, ograni, świetnie śpiewają po angielsku. Bajka. Ale ci młodzi trafili na fatalne czasy. Wszystko jest sformatowane jak w supermarkecie. Ciężko gdzieś wcisnąć swój towar. Sowieckie gówno zamieniliśmy na amerykańskie gówno: szarą bylejakość zastąpił kult kasy, wyścig szczurów, pochód celebrytów. Z drugiej strony - mamy wolność. Wszystko i tak zmieniło się na lepsze. I to jest wartość. Nie oczekujmy też, że będzie lepiej. Bo niby dlaczego nam się coś należy? Może zamiast czekać, aż TVP wróci do swojej kulturowej misji, bo nigdy nie wróci, zrobić coś samemu? W końcu wszystko zależy od nas. Kultura to w największej mierze obowiązek twórcy, a nie państwa. Państwo to urzędnicy. Łakomi, zachłanni, podnoszący podatki. Wymyśl swój osobny świat, powtarzam synowi. Pasja - to coś, co powoduje, że czujemy się wolni! A ludzie niebawem zaczną potrzebować solidniejszej strawy duchowej.

- Po czym tak sądzisz?
- Bo we wszystkim brakuje esencji. Weźmy takiego Kubę Wojewódzkiego. Niby wielkie talk-show, ale w istocie puste, powierzchowne. Fajny gościu, błyskotliwy dziennikarz. Ale jego czas już mija i nie chodzi o wiek. Mnie by dziś zaintrygował talk-show, w którym bohater mówiłby więcej niż trzy zdania, a zamiast się lansować, poruszałby tematy poważne. Że się rozpiłem, że kogoś straciłem, że modlę się rano… Głęboko. Długo. Do wygadania się.

- A nie kręci cię sława, jaką dają występy u Wojewódzkiego?
- Będę szczery: tak. Ja oglądam nawet "Superaka" i "Fakt" i jak nie ma nic o mnie, to sobie myślę: pismaki lekceważą muzyków. Ale z drugiej strony, gdyby za dużo o mnie pisali, to by znaczyło, że się zniżam. I chciałbym zaznaczyć, że moim zdaniem szmatławce, ale nie są takie złe. One udają głupotę i agresję, ale często stają w obronie prostych ludzi. W zdecydowany, jasny sposób… Tak, sława mnie kręci, choć nienawidzę siebie w telewizji, bo nienawidzę swojej dykcji i bzdur, które opowiadam. Na razie balansuję: jestem ćwierćgwiazdą muzyki i pseudocelebrytą.

- Może film cię wyniesie? Mimo kontrowersyjnego tytułu.
- Faktem jest, że dziś film to jest sztuka, za pomocą której można jeszcze coś powiedzieć. Uderz w film, powiedział mój wewnętrzny głos. A namaścił mnie Wojtek Smarzowski, trochę nieświadomie.

- Ten od "Drogówki" i "Domu złego"?
- Tak, spotkaliśmy się na planie jego "Wesela", do którego napisałem muzykę. Odniosłem wrażenie, że trafiłem na bardzo precyzyjnego myśliciela, który potrafi opisać dokładnie to, co chce wyrazić, a potem potrafi to zrealizować. Te dwa tygodnie na planie to była intelektualna przygoda życia. Taki totart po latach, ale w dojrzałej formie. Więc nie bałem się pokazać mu scenariusza "Polskiego gówna". Przeczytał i powiedział: dobre, ale to jest raczej słuchowisko radiowe, a nie film. Przerobiłem. On mi pomógł podkręcić po amerykańsku akcję. Zrobiliśmy demo. Zaniosłem to do telewizyjnej "Dwójki". Odrzucił ich już sam tytuł. "Polskie gówno". Ale w końcu film i tak będzie w kinach. Już jesienią.

- Jesteś czuły na tematy polskie.
- Bardzo. Stąd między innymi ten przymiotnik w tytule mego filmu. Można powiedzieć, że ja umieram w każdej minucie za Polskę. Jestem buddystą, ale takim, który potrafi przywalić, jak mu ktoś rodzinę zaatakuje. Bardzo szanuję naszą polską wolność, to wysiłek wielu ludzi, szanuję tych, którzy dali nam wolność. Szanuję nawet Piłsudskiego, mimo że jestem lewakiem, ale w sumie to on też był. Mamy wolność, choć nie ma jeszcze bogactwa, bo w latach 90. budowaliśmy dobrobyt, który się skończył, zanim się zaczął. W książce powiedziałem CHWDP i jej oślizłym giermkom, przy czym litera P oznacza politykę. Ale w sumie i tak powiem za Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem, że wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu…

Tymon Tymański był w Opolu gościem Fabryki Inspiracji i promował swoją książkę "ADHD".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska