Tysiąc twarzy Głogówka. Miasto na starych zdjęciach

Zdjęcie z albumu "Głogówek w obiektywie. Ludzie i
Tenisistki, członkinie Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. Od lewej: Krystyna Uncner, Helena Sznajder, Barbara Pałubiak, Renata Głowala.
Tenisistki, członkinie Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. Od lewej: Krystyna Uncner, Helena Sznajder, Barbara Pałubiak, Renata Głowala. Zdjęcie z albumu "Głogówek w obiektywie. Ludzie i
Zwykli ludzie wyciągali z piwnic czy strychów prywatne zdjęcia. Nikt się nie bronił przed ich publikacją. Tak powstał ten niezwykły album.

- Byłem upierdliwy, ale teraz czuję satysfakcję - przyznaje Jarosław Kłuskiewicz, lekarz, kolekcjoner zdjęć i pocztówek z Głogówka. Autor albumu "Głogówek w obiektywie. Ludzie i wydarzenia". Przygotowanie książki kosztowało go 3 lata benedyktyńskiej pracy. Dziesiątki spotkań, rozmów, próśb o pomoc.

Z 370 opublikowanych fotografii najstarszą jest widok Rynku z 1870 roku, z mieszkańcami ustawionymi grzecznie pod witrynami sklepów i ścianami kamienic. Najnowszą fotografię wykonano przed miesiącem, w czasie otwarcia obserwatorium astronomicznego przy klasztorze franciszkanów. Jarosław Kłuskiewicz wybrał je spośród 5 tysięcy zdjęć przejrzanych w prywatnych kolekcjach. 2,5 tysiąca zeskanował do własnych zbiorów, wstępnie typując do książki. W albumie można rozpoznać bez trudu 2,5 tysiąca twarzy mieszkańców miasta, zmarłych i żyjących. Prawie 1800 nazwisk udało się zidentyfikować. To właściwie wielki, zbiorowy portret głogówczan na przestrzeni stu ostatnich lat.

- Wydałem prawie 150 albumów starych fotografii, w większości z Opolszczyzny - przyznaje Bogusław Szybkowski, właściciel opolskiego wydawnictwa MS, które wydrukowało album. - Opisy publikowanych zdjęć zazwyczaj zawierają datę, miejsce zdarzenia, czasem nazwisko kogoś ważnego na zdjęciu. To pierwsza publikacja, w której podawane są tak licznie nazwiska zwykłych ludzi, uwiecznionych na zdjęciach.

Na tropie "Kowalskiego"

- Stare pocztówki zacząłem zbierać w 1990 roku, jeszcze w czasie studiów medycznych w Poznaniu - opowiada o sobie Jarosław Kłuskiewicz. - Pamiętam, że na pierwsze egzemplarze z Głogówka trafiłem na pchlich targach w Poznaniu. Tam nikt nawet nie kojarzył takiego miasteczka jak Oberglogau.

W 2008 roku, bazując na własnej, dużej kolekcji starych pocztówek, Kłuskiewicz wydał album "Głogówek na starej pocztówce". Po nim wpadł na pomysł, aby zrobić drugie wydanie i "złapać" na zdjęciach historię mieszkańców.

- Zacząłem od przejrzenia własnej kolekcji rodzinnej - opowiada kolekcjoner. - Potem zacząłem dzwonić do znajomych, chodzić po mieście i opowiadać o swoim pomyśle. Wpraszałem się do domów na kawę. W czasie takich spotkań gospodarze przynosili z piwnic czy strychów zakurzone albumy rodzinne. Razem przeglądaliśmy zdjęcia, wybieraliśmy najciekawsze. Po tych trzech latach pracy najbardziej jestem zaskoczony bezinteresowną pomocą wszystkich, których odwiedziłem. Nikt mi nie odmówił. Nikt nie wzbraniał się przed udostępnieniem zdjęć. Nikt nie zastrzegał praw autorskich. Nie miało znaczenia pochodzenie, narodowość. Tak samo życzliwi byli autochtoni z mniejszości niemieckiej i ci, którzy przyjechali tu po wojnie z Kresów czy centralnej Polski.

Lekarz-kolekcjoner dotarł do prawie 90 osób - autorów fotografii, właścicieli prywatnych, rodzinnych kolekcji. Amatorów i zawodowców. Przejrzał szkolne i zakładowe kroniki. Dotarł nawet do rodziny pierwszego zawodowego powojennego fotografa w miasteczku, Mieczysława Nowaka, który później przeniósł się do Krapkowic. Pod koniec przygotowań mieszkańcy sami przynosili mu odnalezione fotografie. Z prośbą, żeby je umieścił w książce.

- Oj, nasłuchałem się przy okazji zbierania tych zdjęć - przyznaje Jarosław Kłuskiewicz. - Kiedy już odwiedzani wyciągali stare albumy, to przeglądając fotografie, opowiadali o dawno zmarłych znajomych: Patrz, ten to był wyjątkowy drań! A ten, pamiętasz, jaki był z niego porządny człowiek?

W Głogówku na 6 tysięcy mieszkańców mniej więcej po połowie wymieszała się ludność autochtoniczna i napływowa. Wojna nie przerwała tu naturalnego trwania miasteczka. Tu funkcjonuje chyba jedyna w województwie prywatna galeria sztuki, jest miejskie muzeum i klasztorne obserwatorium astronomiczne. Od 300 lat co roku w Wielki Piątek mężczyźni i chłopcy idą w procesji ulicami miasta. Miejscowi wiedzą, co się gdzie dawniej mieściło, jak się nazywał sklepikarz, nauczyciel czy rzemieślnik. Jarosław Kłuskiewicz pomyślał więc, że zbierane fotografie trzeba opisać, przypomnieć tych, którzy zostali na nich uwiecznieni. I tak zaczął się drugi, wręcz detektywistyczny wątek przygotowań do publikacji. Bez żmudnego dochodzenia nie udałoby się ustalić nazwisk dzieci ze szkoły w Oraczach, sfotografowanych w 1949 roku. Albo składu ekipy, która remontowała miejski ratusz w 1956 roku. Albo członków chóru szkolnego w 1951 czy uczestników szachowego turnieju w 1957.

- Każde zdjęcie drukowałem w czterech dużych kopiach i przekazywałem ludziom, którzy mogli mi pomóc w identyfikacji - opowiada Kłuskiewicz. Pierwszymi konsultantami byli dwaj fryzjerzy, którzy od lat prowadzą swoje zakłady na rynku. Były przewodniczący głogóweckiego koła mniejszości niemieckiej wraz z żoną brał zdjęcia i chodził dalej pomiędzy znajomych: pytać, rozmawiać, rozpoznawać. Ktoś wsiadł na rower i objechał znajomych na wioskach pod miastem. Po tygodniu przyszedł do doktora i mówi: Panie Jarku, udało się rozpoznać wszystkich! Rozszyfrowywanie fotografii było okazją do wspólnych spotkań, wieczornego picia kawy, na którym zbierali się wszyscy mieszkańcy kamienicy albo dawni znajomi.

- Czasem miałem problem z nadmiarem zidentyfikowanych - opowiada ze śmiechem autor książki. - Na jednym zbiorowym zdjęciu naliczyłem 76 osób. Tymczasem z dwóch różnych źródeł miałem nazwiska 84 rozpoznanych osób. Dopiero dzięki dodatkowemu sprawdzaniu udało się np. połączyć kobiety występujące raz pod nazwiskiem panieńskim, a w drugim opisie pod nazwiskiem męża. Albo ludzi, którzy w latach 50. zmienili nazwisko na brzmiące po polsku.

Rekordzistką jest fotografia czterech tenisistek, która w ciągu trzech lat objechała pół Europy. Rozszyfrowała ją dopiero jedna z bohaterek - Helena Sznajder, którą zresztą odnalazł na miejscu, w Głogówku.

Książka pisana nocą

Znaczna część fotografii, zwłaszcza tych starszych, pojechała do identyfikacji do Niemiec. Ogromną pomocą był w tym przypadku Günter Haupstock, były mieszkaniec Głogówka, historyk amator tego regionu i autor kilku publikacji o dziejach miasteczka. Haupstock jest synem Josefa Haupstocka, piekarza z ul. Głubczyckiej. Siedząc przy komputerze, między Polską a Niemcami, niejedną noc przegadali z Kłuskiewiczem o historii i ludziach.

- To była ogromna, mrówcza praca Jarka Kłuskiewicza - przyznaje Piotr Kulczyk, fotograf i kolekcjoner z Prudnika, współautor albumowego wydawnictwa "Prudnik na dawnej pocztówce". - Zastanawiałem się nad podobnym przedsięwzięciem dla Prudnika. Teoretycznie dla każdej fotografii można ustalić datę powstania, zdarzenie, które przedstawia, nawet ludzi widocznych na zdjęciu, ale w przypadku Prudnika nakład pracy byłby chyba zbyt duży.

- Do pełnej identyfikacji wszystkich obecnych na zdjęciach zabrakło mi ok. tysiąca nazwisk - mówi Jarosław Kłuskiewicz. - Uzupełnienie wszystkiego potrwałoby jeszcze z rok, ale z drugiej strony może trzeba coś zostawić do rozwiązania? Może ktoś się jeszcze odnajdzie na nie podpisanym zdjęciu?

Rodzina doktora Kłuskiewicza nie pochodzi stąd. Jego dziadek przed wojną pracował w Zakładach im. Mościckiego w Tarnowie, drugi mieszkał w Kieleckiem, był legionistą. Rodzice lekarza w 1963 roku przyjechali do Głogówka i od tego czasu nieprzerwanie prowadzą tu aptekę w Rynku. Kłuskiewicz junior tu kończył edukację. Jak sam powiada, w Głogówku wszyscy znają wszystkich. Mniej lub bardziej. Bycie synem miejscowego aptekarza otwierało mu drzwi do wielu domów. Wielu ludzi z fotografii kojarzy z własnych wspomnień. Na przykład dr. Antoniego Pałasza, wieloletniego dyrektora miejscowego szpitala, fotograf uwiecznił przy stole operacyjnym, jak nacina choremu ropień, a pielęgniarka podaje mu eter do narkozy. Pan Jarosław jako kilkuletni chłopak nosił dr. Pałaszowi na tacce kawę zaparzoną przez mamę, gdy lekarz odwiedzał jego ojca w aptece.

- Największym moim problemem przy zbieraniu materiałów był brak czasu - opowiada autor. - Jednocześnie pracowałem zawodowo w szpitalu, prowadziłem prywatny gabinet. Ta książka powstała nocą. Wieczorami jeździłem do ludzi, nocami porządkowałem zgromadzony materiał. Nie robiłem tego dla pieniędzy i nie zarobię na tym wydawnictwie. Dziś największą satysfakcję mam, gdy widzę radość na twarzach ludzi z fotografii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska