Uciec z domu, zanim mnie zabije. Przemoc w rodzinie

Mirela Kaczmarek
Kobiety w ośrodku nabierają sił do walki o swoje szczęście. Wiedzą, że po tym, co przeżyły nie będzie łatwo, ale próbują. - Na początku budziłam się w nocy z krzykiem, bo wydawało mi się, że mąż chce mnie zabić. Teraz śpię jak niemowlę - mówi pani Ola.
Kobiety w ośrodku nabierają sił do walki o swoje szczęście. Wiedzą, że po tym, co przeżyły nie będzie łatwo, ale próbują. - Na początku budziłam się w nocy z krzykiem, bo wydawało mi się, że mąż chce mnie zabić. Teraz śpię jak niemowlę - mówi pani Ola.
Pani Ola cudem uszła z życiem, kiedy mąż wbił jej w klatkę piersiową nóż, bo nie chciała przynieść wódki. Po powrocie ze szpitala, żeby nie drażnić tyrana, spała w stodole. W końcu uciekła.

Wychodząc chwyciła tylko torebkę z dokumentami i tak jak stała, ruszyła przed siebie. Nie miała ani grosza, więc z jednej z podopolskich wiosek do miasta szła piechotą. 20 kilometrów! Dla drobniutkiej 70-latki sponiewieranej przez życie i męża to nie lada wyczyn. - Do Opola doszłam w środku nocy. Nie miałam się gdzie podziać, to przespałam się na dworcu. Żeby pani wiedziała, jak ja się wtedy bałam - opowiada drżącym głosem starsza kobieta i wyciera wilgotne od łez oczy.

Nie wiedziała, gdzie szukać pomocy, ale jednego była pewna - jeśli chce przeżyć, nie może być dłużej z mężem. - Przez lata bił mnie i kopał tak mocno, że nieraz na oczy nie widziałam, tak mi twarz spuchła. Później to już nawet siekiera szła w ruch. Bałam się, że za którymś razem mnie zabije - wspomina.

Wtedy, jak dźgnął ją nożem, powiedziała lekarzom, że ona sama sobie to zrobiła, że poszła do piwnicy i przewróciła się na szkło, stąd ta rana, która prawie ją zabiła. - Robił mi krzywdę, ale ja dalej go kochałam. Nie chciałam, żeby poszedł siedzieć - opowiada łkając. Najbardziej bolały nie kolejne razy, ale świadomość, że krzywdzi najbliższa osoba.

W Opolu odnalazła koleżankę z dawnych lat. To ona jej powiedziała o Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. I tak tu mieszka już od września. Może luksusów nie ma, ale jak mówi, jej chodzi wyłącznie o święty spokój, którego przez 25 lat małżeństwa nie zaznała.
Kobiet, które uciekły przed tyranem przez ośrodek przewija się każdego roku kilkadziesiąt. W ubiegłym roku było ich 41. Większość z nich ma żal, że musiała uciekać z domu, podczas gdy sprawca przemocy żyje sobie wygodnie i śmieje im się w twarz.

- W Anglii to wygląda zupełnie inaczej, a u nas prawo zamiast chronić ofiarę, chroni kata - mówi smutno 21-letnia Dorota, która od niespełna trzech tygodni mieszka w ośrodku z dwuletnim synkiem. - Moja koleżanka mieszka w Anglii, to wiem, co mówię. Nad nią też znęcał się konkubent. Jak za pierwszym razem wezwała policję, to facet dostał zakaz zbliżania się do niej. Za drugim razem nie było zmiłuj. Poszedł na dwa lata do więzienia i ona nie musiała się martwić, że zrobi jej krzywdę.
Polskie młyny sprawiedliwości mielą jednak dłużej.

- Nasz ośrodek działa już 5 lat, ale w tym czasie w trzech, no, może maksymalnie w czterech przypadkach sąd orzekł wobec sprawcy przemocy zakaz zbliżania się do ofiary - mówi Jolanta Kowalska z ośrodka wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie. - Podobnie jest z eksmisjami. W teorii wygląda to pięknie, bo ustawa mówi o ochronie osób dotkniętych przemocą, ale te wszystkie procedury trwają zdecydowanie za długo. Efekt jest taki, że przez całe 5 lat tylko 3 nasze klientki doczekały się wyroków eksmisyjnych wobec partnerów-tyranów.

- Nie uwierzy mi pani, ale organizm z czasem nawet do bicia się przyzwyczaja - wzdycha Dorota. - Na początku, jak partner mnie bił, wychodziły mi siniaki. Później nawet śladu nie było. Organizm uznał, że tak musi być - uśmiecha się kwaśno. Do policji ma żal, że jej nie pomogła. - Jak partner się awanturował i bił, przyjeżdżali, mówili, żeby się uspokoił i wychodzili. A on dalej robił swoje.
Wytrzymała tak 4 lata, zanim zaczęła szukać pomocy.

W ośrodku spotykam też sympatyczną, filigranową szatynkę o smutnych oczach. 33-letnia Anna od dwóch miesięcy mieszka tu z synami: 14-letnim Adrianem i 3-letnim Tomaszem. Mąż obsesyjnie
twierdził, że Anna go zdradza i w dowód miłości domagał się seksu. Po kilka razy dziennie.

- Jak nie chciałam robić tego, co mi każe, otwierał okno i straszył, że wyskoczy. Później zaczął kłaść siekierkę obok łóżka. Mówił, że jak nie spełnię jego zachcianek, to mnie zabije - opowiada drżącym głosem.

Anna przyjechała do Polski z Ukrainy. Miała za sobą nieudane małżeństwo i myślała, że Krzysztof to książę z bajki, z którym stworzy szczęśliwą rodzinę, o której zawsze marzyła. Ta historia nie miała happy endu, ale... opowiadam o kobietach, które kilka lat temu, tak jak dziś Annę, spotkałam w ośrodku, a którym się udało. - Mówi pani, że takie historie się zdarzają, że i ja mogę jeszcze być szczęśliwa? - dopytuje z nadzieją w głosie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska