Urzędnicy blokują stworzenie rodzinnych domów dziecka

Redakcja
Wojciech i Bożena Łyszkowscy z Ozimka mogą  przyjąć pięcioro dzieci i stworzyć im prawdziwy dom. Obok wychowanka Marzena.
Wojciech i Bożena Łyszkowscy z Ozimka mogą przyjąć pięcioro dzieci i stworzyć im prawdziwy dom. Obok wychowanka Marzena. Paweł Stauffer
Wychowanie przez oszczędzanie to dobra metoda? Rodzinne domy dziecka to piękna idea. Ale rozbija się o pieniądze.

W Ozimku i Domecku żyją dwa małżeństwa, które chciałyby prowadzić rodzinne domy dziecka. Zgodnie z prawem taki dom organizuje powiat i on też finansuje pobyt dzieci. Pod warunkiem, że są to dzieci "własne", czyli mieszkające w tym powiecie. Sęk w tym, że rodziny z Ozimka i Domecka, chcą do swych domów przyjąć dzieci z Opola. Prawo na to zezwala. Powiat może zorganizować dom dziecka na terenie innego powiatu.

- Chcemy utworzyć te domy i umieścić tam nasze sieroty, bo brakuje nam takich placówek - mówi Krzysztof Kawałko, wiceprezydent Opola.

- Osoby, które do nas się o to zwróciły, są sprawdzone i doświadczone. Rodzinne domy dziecka to bardzo dobra forma opieki. Miasto ma pieniądze na ich finansowanie. Szkoda, że wszystko się tak przedłuża - dodaje Małgorzata Kozak, wicedyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu.

Sprawa się przedłuża, bo gospodarze obu powiatów - czyli starosta opolski i prezydent Opola - muszą podpisać porozumienie. Niestety, od trzech miesięcy porozumieć się nie mogą.

- Sprawę blokuje starosta opolski - uważa Wojciech Łyszkowski, który chce z żoną prowadzić rodzinny dom dziecka w Ozimku.

Starostwo Powiatowe w Opolu zażądało od władz miasta 2,5 tys. zł miesięcznie na "obsługę administracyjną" każdego z domów.

- Jesteśmy za tym, aby te domy powstały, ale nie możemy iść na żywioł. Będziemy ponosić koszty związane z wydawaniem decyzji administracyjnych i musimy mieć na to pieniądze - wyjaśnia Henryk Lakwa, starosta opolski.

Jego zdaniem w porozumieniu powinny być też ujęte kwestie remontów, zakupu, energii, opału, kształcenia czy letniego wypoczynku dzieci.

- Będziemy musieli zatrudnić człowieka, który poprowadzi całą dokumentację związaną z rodzinnym domem dziecka - dodaje Marzena Kazin, sekretarz powiatu. - Jeśli np. konieczna będzie wymiana drzwi, to urzędnik musi wziąć delegację, by tam pojechać, sprawdzić zasadność wniosku o remont i zdecydować. Taka decyzja wymaga zwrotnego potwierdzenia odbioru, a znaczek kosztuje 5 zł 60 gr. Obsługa to także koszty energii, papieru, faksu i tego wszystkiego, co składa się na pracę urzędnika. Złamalibyśmy prawo, gdybyśmy to zrobili za darmo - uważa pani sekretarz.

Ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej precyzyjnie mówi, za co płaci powiat prowadzący rodzinny dom dziecka. Remonty, koszty energii, kształcenia i wypoczynku dzieci też są tam ujęte. Dlatego w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Opolu robią wielkie oczy, gdy słyszą, co starostwo chce sobie "zabezpieczyć" w porozumieniu.
- Przecież za wszystko my zapłacimy, bo to z nami te rodziny podpiszą umowę - wyjaśnia Małgorzata Kozak, wicedyrektor MOPR. - Zgodę na ewentualny remont, w miarę naszych możliwości finansowych, też my będziemy wydawać, a nie starostwo. Wszelkie decyzje dotyczące wydawania pieniędzy będzie podejmować ten, kto za utrzymanie domu płaci.

Miasto nie przeczy, że na starostwo pewne obowiązki związane z prowadzeniem obu domów spadną. Starosta będzie musiał rodzinie prowadzącej dom wysłać decyzję, że dziecko zostanie u nich umieszczone. A ponieważ dzieci może być maksymalnie ośmioro, decyzji też będzie osiem. I za to starostwo zapłaci: osiem razy 5,60 zł.

Może się też zdarzyć, że dziecko po jakimś czasie trafi do adopcji, a na jego miejsce przyjdzie kolejne. Kolejna decyzja o umieszczeniu, to kolejne 5,60 zł.

Miejscy urzędnicy przyznają, że trudno im sobie wyobrazić sytuację, by "obsługa administracyjna" kosztowała aż 2,5 tysiąca miesięcznie za każdy dom. Poza tym jeśli do obowiązków urzędu należy wydawanie decyzji administracyjnych w danej sprawie, to ma je po prostu wydać.

- Niezależnie od kwoty tych pieniędzy zapłacić nie możemy, bo nie pozwala na to prawo - wyjaśnia Alina Pawlicka-Mamczura, rzecznik prezydenta Opola. - Wydanie decyzji administracyjnej leży po stronie organu, na terenie którego rodzinny dom dziecka się znajduje. Starostwo nie może oczekiwać od nas wypłaty ekstra na pokrycie tych kosztów.

Na razie sytuacja jest patowa. Między ratuszem a starostwem krążą pisma.
- Końca tej sprawy nie widać - mówi z goryczą Wojciech Łyszkowski. - Chcielibyśmy przyjąć pięcioro dzieci i stworzyć im prawdziwy dom. Mamy bardzo dobre warunki, dużo siły i zapału. Robimy to z żoną od 18 lat.

Łyszkowcy zwrócili się o to do władz Opola, bo ze starostwem mają niedobre doświadczenia.

- Starostwo nie chce mieć u siebie rodzinnych domów dziecka i dlatego mnoży przeszkody prawne - uważa pan Wojciech.

- Nie potrzebujemy rodzinnych domów dziecka - przyznaje sekretarz powiatu, Marzena Kazin. - Mamy trzy państwowe domy dziecka i ponad 160 rodzin zastępczych. Staramy się, by dzieci trafiały do adopcji, bo to najlepsza forma - uważa.

Na razie rodziny w Ozimku i Domecku funkcjonują jako rodziny zastępcze. Łącznie mają u siebie czworo dzieci. Na dogadanie się urzędów czeka co najmniej kilkoro następnych.

O rodzinnych domach dziecka czytaj też w sobotę w "Nowej Trybunie Opolskiej"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska