Ustawa o zgromadzeniach psuje państwo prawa

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Fot. Archiwum Prywatne
Marcin Matczak, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Katedrze Filozofii Prawa i Nauki o Państwie.

Po uchwaleniu nowego prawa o zgromadzeniach z jednej strony podnoszą się bardzo alarmistyczne głosy, w których nie brak nawet takich ostrych słów jak totalitaryzm czy faszyzm, które zarzuca się rządowi PiS. A jednocześnie rządzący zapewniają, że przecież nic strasznego się nie dzieje, a na dowód przytaczają choćby niezakłócane przez kogokolwiek marsze KOD-u. Co ma o tym myśleć zwykły człowiek?

Ta ostatnia argumentacja jest wyjątkowo pokrętna. Można było manifestować podczas „czarnego marszu” czy chodzić po ulicach podczas protestów KOD-u, ale działo się to w sytuacji, gdy nie było takiego prawa, jakie jest obecnie uchwalane. To była inna sytuacja prawna. Majstrowanie przy ustawie o zgromadzeniach grozi obywatelom odebraniem prawa do sprzeciwu.

Przeciwnicy nowelizacji ustawy podkreślają, że owo prawo do sprzeciwu, do demonstracji, do protestu jest jedną z głównych swobód obywatelskich.

Tymczasem słyszymy, że ograniczenie wolności zgromadzeń ma pomóc tym, którzy się chcą gromadzić. Przecież to jest jakiś absurd. To jest złe prawo zarówno gdy chodzi o treść, jak i o formę. Nic dziwnego, że Sąd Najwyższy uznał, iż opiniowany projekt ma wszelkie cechy prawa stanu wyjątkowego, którego, o ile wiadomo, nikt w Polsce dotąd nie wprowadził. Wreszcie pytam, co się takiego strasznego dzieje, że wszystkie ustawy muszą w u nas od jakiegoś czasu wchodzić w życie w trybie natychmiastowym.

Jedna z poprawek Senatu polega na tym, że ustawa wejdzie w życie po czternastu dniach. Niektórzy pewnie odetchnęli z ulgą, bo 13 grudnia nowa ustawa nie będzie jeszcze obowiązywać.

Nie chodzi o liczbę dni, bardziej o zasadę. Powtarzam: Co się takiego w Polsce dzieje, że wszystkie ustawy muszą obowiązywać natychmiast, jakby trwał stan wyjątkowy? Rozumiałbym takie działania, gdyby do Warszawy wczoraj przyjechało protestować 50 tysięcy górników i sparaliżowaliby miasto, a dziś przeszłoby przez stolicę kolejne 50 tysięcy rolników. I władza mówi wtedy: coś z tym musimy zrobić, tak przecież być nie może. Ale właśnie jadę przez Warszawę i zapewniam, że na ulicach mamy spokój i nikt się z nikim nie bije. Przez takie prawo rządzący demonstrują obywatelom swoją wyniosłość.

Wyobraźmy sobie, że prawo o zgromadzeniach zostanie rzeczywiście szybko uchwalone. Co to może w praktyce oznaczać dla obywateli?

Nie wiadomo, czy Sejm ostatecznie zaakceptuje poprawki Senatu, zwłaszcza tę, która wykreśla przepisy dające organom władzy publicznej, Kościołom i związkom wyznaniowym pierwszeństwo w wyborze miejsca i czasu zgromadzenia przed innymi organizatorami. Wtedy może się zdarzyć tak, iż - przykładowo - kobiety skrzykną się pod Kolumną Zygmunta na demonstrację w sprawie aborcji. A któryś z biskupów albo ktoś z przedstawicieli państwa zechce w tym samym czasie i miejscu zorganizować marsz Pro Life albo inne zgromadzenie. Wtedy odbędzie się ta druga demonstracja. Oczywiście, nie jest tak, że ustawa zabroni w ogóle w Polsce zgromadzeń i demonstracji, bo to byłaby już Korea Północna. Ale trzeba się liczyć z tym, że państwo będzie organizować kontrmanifestacje przeciw zgromadzeniom obywateli. I to jest niebezpieczne.

Projekt ustawy zakłada także, że jeśli jakieś zgromadzenie odbywa się cyklicznie co najmniej cztery razy w roku, wtedy zgoda na nie może być udzielana od razu na trzy lata z rzędu.

To się dzieje trochę tak, jakby ktoś tak układał warunki przetargu po to, żeby ostatecznie mógł wygrać jego szwagier. To jest prawo napisane pod własne obchody, pod konkretne wydarzenia i pod konkretne sytuacje, a prawo powinno być z natury rzeczy generalne i abstrakcyjne. Nie wiem, ile jest w Polsce cyklicznych, powtarzalnych zgromadzeń. Najbardziej znane są bez wątpienia miesięcznice smoleńskie. A skoro tak, to mamy do czynienia z sytuacją nierówności wobec prawa. My jesteśmy ważni, zdają się mówić rządzący, liczą się obchody państwowe, a nie ty, obywatelu.

Wydaje się, że podobnie myśli przynajmniej część społeczeństwa i to aktywna. Przeciw projektowi protestują dziesiątki organizacji pozarządowych, a wśród nich Amnesty International, Fundacja im. Stefana Batorego, Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Czekają nas nielegalne zgromadzenia?

Może być tak, że jakiś organizator demonstracji czy marszu dostanie eleganckie pismo, że nie może protestować. Bo państwo skorzystało z przepisu i urządziło inne zgromadzenie w tym samym czasie i miejscu. Będziemy mieli sytuację, w której państwo będzie oczekiwało, by obywatele podporządkowali się ustawie, ale równocześnie to samo państwo będzie łamać konstytucję. (Podobny mechanizm działa w sporze o Trybunał Konstytucyjny). Przecież ów organizator będzie miał poczucie, że w zgodzie z ustawą jego konstytucyjne prawa są łamane. To jest trochę tak, jakby rodzice wymagali od dziecka prawdomówności w każdej sytuacji, ale sami w ważnych sprawach kłamali. Jak można czegoś takiego oczekiwać? Przecież taki mechanizm zwyczajnie psuje państwo prawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska