Ustawa to nie wszystko

fot. Archiwum
fot. Archiwum
Nawet jeśli mniejszość ma zagwarantowane prawa, tak jak w Polsce, zawsze musi iść “pod prąd" - uważają uczestnicy debaty w VdG.

Debata przeprowadzona w Związku Niemieckich Stowarzyszeń była imprezą towarzyszącą Tygodniowi Filmu “Niemieckie niuanse", który odbywał się w tym roku pod hasłem “Pod prąd". Czy i mniejszość z definicji musi zawsze iść pod prąd, jak dobre kino?

Uczestnicy dyskusji: Bernard Gaida, przewodniczący zarządu VdG, były poseł mniejszości Helmut Paździor i duszpasterz mniejszości, ks. Wolfgang Globisch odpowiedzieli na to pytanie twierdząco. Rozmowę - z udziałem publiczności i obecnych na sali dziennikarzy - moderował dr Rudolf Urban.

Łatwo zgodzono się, że przyznanie się nie tylko do niemieckości, ale nawet do śląskości - choćby tylko przez publiczne używanie gwary - było pójściem pod prąd w PRL-u. Poseł Paździor przypomniał, jak w dzieciństwie zmieniono mu administracyjnie imię z Helmut na Franciszek i w szkole trzeba było walczyć o imię, które wybrali dla niego rodzice. Bernard Gaida pamięta, że jeszcze w latach 70. jeden z jego kolegów imieniem Reinhold usłyszał od nauczyciela, że nie nazwałby tak nawet psa. Jeszcze trudniej niż w szkole było zostać sobą w dorosłym życiu, w pracy. Tym trudniej, im wyższe stanowisko się zajmowało.

Ale czy w wolnej Polsce, po 1989 roku, a zwłaszcza dziś, gdy Polska należy do Unii Europejskiej, a prawa mniejszości są gwarantowne przez ustawę o mniejszościach narodowych jest jeszcze miejsce na bycie “pod prąd"? Nie jest tajemnicą, że mniejszość ma dziś w Polsce nawet więcej praw niż potrafi skonsumować.

- Tyle tylko, że samo prawo wszystkiego nie załatwia - uważa Bernard Gaida - ono jest tylko szkieletem. A otaczająca ten szkielet społeczna tkanka nie zawsze jest z tym szkieletem tożsama.
Jako przykłady przedstawiciele mniejszości pokazują choćby zamazywanie tablic dwujęzycznych, choć trudno nie przyznać, że akceptacja dla takich nazw rośnie. Innym przykładem na to, że nie wszystko idzie gładko, jest sprawa tablicy ku czci grafa Matuschki, która dziś wisi i nie budzi niczyich negatywnych emocji, ale trzeba było o nią walczyć wiele lat.

Zresztą czasem nawet największa życzliwość lokalnej społeczności nie wystarcza. Pomnik w Łące Prudnickiej chce odbudować polska większość, ale i tak sprawa ślimaczy się latami.
- Wszyscy deklarują, że mniejszość jest ubogaceniem, ale w praktyce często okazuje się, że jej istnienie jednak uwiera - mówił ks. Globisch.

Cała sprawa jest bardzo złożona. W pewnym sensie rzeczywiście oczekiwania mniejszości z definicji nie są zgodne z głównym nurtem życia większości i zmuszają do pójścia pod prąd, tyle tylko, że inaczej chyba być nie może. Z drugiej strony, prześladowanie mniejszości należy w Polsce do historii i drobne utarczki tego faktu nie zmieniają.

Przysłuchujący się dyskusji dziennikarz nto postawił więc tezę, że najbardziej wyrazisty gest “pod prąd" mniejszość wykonała nie na zewnątrz, wobec większości, lecz do wewnątrz, zdecydowanie przestawiając, kilka lat temu, priorytety swojego funkcjonowania.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska