Uszy po sobie i morda w kubeł

Jolanta Jasińska-Mrukot
W ostatnich latach obawa o utratę pracy odmieniła klimat niejednego biura. Koleżeńskie kontakty między pracownikami zastąpiła podejrzliwość i niepewność.

Myślenie, że "lepiej cicho siedzieć, to nie zwolnią", stało się bardzo powszechne i otworzyło furtkę do różnych nadużyć niejednemu nieuczciwemu kierownikowi. A relacje pomiędzy szefem i podwładnymi niejedno miejsce przemieniły w piekło. Nieliczni odważni, uważani przez swoich szefów za niewygodnych, zostają skazani na odejście.

Ilość dziennie "zjadanych liter" w urzędowych tekstach sięga gigantycznych rozmiarów, jednak najczęściej przechodzi prawie niezauważona. W jednym z urzędów powiatowych na Opolszczyźnie popularne "literówki" stały się powodem do zwolnienia z pracy urzędniczki z aplikacją i długoletnim stażem. Po wygranej w sądzie Anna B. wzbudzała ciche uznanie wśród współpracowników, jako tej, której udało się wygrać ze starostą w sądzie pracy.
- Kiedy znalazłam się na tym "zesłaniu", już po wygranej w sądzie, to przychodzili mnie oglądać z innych wydziałów, tylko nikt ze mną nie mógł rozmawiać, to było ciche polecenie starosty - wspomina Anna B.
"Zesłaniem" Anna B. nazywa niewielkie, nie ogrzewane i źle oświetlone pomieszczenie, do którego trafiła już po wygranej w sądzie. Wcześniej siedziała w pomieszczeniu poprzedzającym reprezentacyjny gabinet szefa.
- Coraz częściej słyszałam od starosty, że pracuję na 30 procent, a kiedy miał szczególnie zły dzień, dostawałam całą górę dokumentów i mówił, że "na fajrant musi być gotowe" - komentuje Anna B.

Anna B. jest kobietą z tak zwanym charakterem. Podlizywanie się sernikiem czy komplementami - "jakiż to nam szef z tych wakacji wrócił opalony" - zupełnie do niej nie pasuje. Któregoś dnia, przy całej stercie pism, zrobiła błąd literowy w jakimś zawiadomieniu, które zanim trafiło do petenta, zdążyła wcześniej poprawić.
- Ale dla starosty nie było żadnego tłumaczenia, cały czas krzyczał, że u niego pracuje się tylko "perfekt" i absolutnie wszystko musi być "perfekt" - wspomina Anna B.
Wcześniej w jednym z wysłanych pism nie wpisała daty i przeoczyła wpisanie paragrafu. I to przesądziło o dalszych jej losach.
- Dostałam naganę, w której była mowa o "wielokrotnie powtarzających się błędach", z czym się nie mogłam zgodzić - stwierdza Anna B.

Po urzędzie zaczęły krążyć biurowe plotki, według których na miejsce Anny B. szykowano siostrzenicę któregoś radnego. Rzeczywiście w niedługim czasie Anna dostała wypowiedzenie z pracy. Podany powód to "częste błędy w przedkładanych do podpisu dokumentach [...] zwolniona z uwagi na złą jakość świadczonej pracy".
Wniosła sprawę do sądu. Do tego wszystkiego od śmierci męża, przed kilku laty, było jej szczególnie źle. W domu pusto, już tylko psu i kotu mogła się poskarżyć. Dorosłe dzieci zdążyły wyfrunąć z rodzinnego gniazda. Ciągłe napięcia i stres sprawiły, że nerwy się zbuntowały.
- Trafiłam na zwolnienie od psychiatry, ale wokół tego zwolnienia zrobiono aferę, mówili, że wyłudziłam je, kiedy ja naprawdę przez to wszystko wpadłam w psychiczny dołek - zwierza się Anna B.

KODEKS PRACY NIE UWZGLĘDNIA FLUIDÓW
Z Elżbietą Gużkowską-Łaczyn, sędzią Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Opolu, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot
- Czy rzeczywiście pracownik jest bezradny wobec swojego pracodawcy?
- Trudno się zgodzić z bezradnością pracownika, kiedy liczba odwołań do sądu przeciwko pracodawcy ciągle rośnie. W 1998 roku było ich 1500, rok później 2100, a w 2000 roku - 2400. Czyli liczba odwołań ciągle rośnie, a są to odwołania tylko z samego Opola. Dominują roszczenia związane z rozwiązaniem umowy o pracę i dotycząca spraw płacowych. Prawo pracy nie zostawia pracownika bez ochrony. Sąd bada, czy wypowiedzenie jest zgodne z prawem. Zwolniony pracownik, czy to za wypowiedzeniem, czy dyscyplinarnie, może domagać się przywrócenia do pracy lub odszkodowania. Dla sądu istnieje równość stron: pracownik - pracodawca.
- Jednak życie pokazuje, że szef, jak się uprze, może zwolnić zgodnie z własnym uznaniem.
- Pracodawca może wypowiedzieć swojemu pracownikowi umowę o pracę, a sąd nie wskazuje, czy to ma być ta, czy inna osoba na tym stanowisku. Sąd nie może narzucać pracodawcy pracowników, bada jednakże czy rozwiązanie umowy jest zgodne z prawem. Przyczyny podane przez pracodawcę zostają zbadane, czy są zgodne z przepisami prawa pracy. Nie zawsze podane powody zwolnienia pokrywają się z rzeczywistością.
- A co z szefem, który w miejscu pracy zachowuje się jak na własnym zagonie?
- My wszystkie spory rozpatrujemy w ramach przepisów prawa pracy, ale dla sądu istnieje pojęcie zasad współżycia społecznego, a względy sprawiedliwości społecznej nie są wyłączone, mogą mieć wpływ na opinię sądu. Sąd ocenia zebrany materiał dowodowy, ustalony stan faktyczny. Wysłuchujemy świadków i każdą ze spraw traktujemy bardzo indywidualnie. Nie można wykluczyć sytuacji, że pracodawca po prostu nie lubi jakiegoś pracownika i ta niechęć leży u podstaw zwolnienia. Musi ono jednak być zgodne z prawem i uzasadnione.
- Czy oddanie sprawy do sądu to jedyna deska ratunku dla pracownika?
- Istnieje Inspekcja Pracy, gdzie można zgłaszać swoje problemy, a inspektor pracy może interweniować u pracodawcy, może też udzielić porady prawnej.

Sąd przyznał rację Annie. Uzasadnienie do wyroku brzmiało: "Popełnianie tego typu błędów jest niemożliwe do wyeliminowania (chodzi o literówki - przyp. aut.), bo człowiek nie jest doskonały, z czym nie zdaje się zgadzać Starosta Powiatowy. W przypadku, gdyby każdy pracodawca wobec pracowników popełniających tego typu błędy wyciągał tak radykalne konsekwencje, to praca wszystkich urzędów w Polsce zostałaby sparaliżowana z uwagi na brak pracowników [...]".
Anna wróciła do pracy. Co nie znaczy, że na to samo stanowisko. Szef najwyraźniej nie lubił przegrywać, więc przesunął ją na inne, zdecydowanie niższe w hierarchii służbowej. Pod pretekstem braku wyższego wykształcenia.

O Robercie, absolwencie prawa, który rozpoczął pracę w nowo utworzonej państwowej instytucji w Opolu, można powiedzieć, że jego nauka poszła w las. Zarwane noce spędzane na przygotowaniach do egzaminów - Robert wtedy nawet nie przypuszczał, że z pierwszej w swoim życiu pracy wyleci za... wiedzę. - Młody, zdolny, chce się kształcić - tak został zaprezentowany przed swoim przyszłym szefem. Problem jednak w tym, że szef tego wydziału był przekonany o zdecydowanej wyższości doświadczenia i praktyki niźli wiedzy akademickiej.
- Mój były szef jako aktywny związkowiec często przebywał na demonstracjach w Warszawie, tłumaczył, że zajmuje się poważnymi sprawami, a posuwanie banałów, czyli uczenie się, pozostawia patafianom - wspomina prawnik.
Potrzeba szefa panowania nad wszystkim w wydziale sprawiała, że Robert nie był dopuszczany do czegokolwiek. Z czasem nie mógł nawet odbierać telefonów.
- To chory na swój "stołek" człowiek, poczuł się zagrożony z mojej strony, zabronił mi rozmawiać z kimkolwiek, kto stał wyżej od niego w tej firmie - mówi Robert. - Nawet rano na parkingu nie mogłem rozmawiać z ludźmi.
Prawnik po miesiącu uznał, że dłuższe przychodzenie w to miejsce jest bez sensu. - Szef rozpowiadał nieprawdziwe historie na mój temat - opowiada Robert. - Niby wiedziałem, co trzeba robić, kiedy ktoś kogoś pomawia i rozpowszechnia kłamstwa, tylko że dla mnie w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem było odejście. Tym bardziej że to on miał zadecydować o przedłużeniu ze mną umowy o pracę. Miał takie swoje powiedzenie: "trzeba wiedzieć z kim trzymać, żeby się utrzymać"...

Zwolnienie Joanny P. w trybie natychmiastowym z pracy wszystkich zszokowało. Tym bardziej że kilka dni wcześniej w lokalnej gazecie mieszkańcy powiatu mogli przeczytać o wyróżniającej się pracy i zaradności pani dyrektor.
Jak się okazuje, to, co było zaradnością dla jednych, dla innych mogło znaczyć zupełnie coś innego. Podawany przez starostę powód zwolnienia pani dyrektor na posiedzeniu rady powiatu brzmiał: "przekroczenie uprawnień" i "złamanie dyscypliny budżetowej".
Joanna P. ostro zaprzecza, twierdząc, że absolutnie przekroczenie dyscypliny budżetowej nie miało miejsca.
- Kiedy zostaje przekroczony budżet, zawiadamia się Regionalną Izbę Obrachunkową, a nic podobnego się nie stało - mówi Joanna P.
Twierdzi, że prawdziwy powód jej zwolnienia jest zapewne zupełnie inny, a ona stała się kozłem ofiarnym jakichś niezrozumiałych matactw. Uważa, że zarzuty o przekroczeniu dyscypliny budżetowej są wyssane z palca, a brakujące pieniądze miały dotrzeć później. Fakty były takie, że pieniędzy miało być w danym okresie mniej - o czym doskonale wiedział starosta i wydział finansowy, tylko nikt nie poinformował pani dyrektor, Joanny P. A nadszarpnięta kasa mogła być uzupełniona z innych pieniędzy, ale tylko za zgodą rady powiatu. Tak się jednak nie stało.

Kiedy była pani dyrektor wniosła sprawę do sądu pracy, jej współpracownicy mówili: - Powinnaś dać sobie spokój, to są wysokie progi, a z takimi się nigdy nie wygrywa. Joanna P. w sądzie wygrała.
- Stracony czas, który przesiedziałam w domu, i uszczerbek na zdrowiu, do tego nowa praca, którą rozpoczęłam z umową tylko na okres próbny - wylicza Joanna P., twierdząc, że w takich sprawach rzeczywiście się nie wygrywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska