Violetta Porowska: Musimy o siebie walczyć

fot. Sławomir Draguła/archiwum
fot. Sławomir Draguła/archiwum
Rozmowa z Violettą Porowską, uczestniczką Kongresu Kobiet.

Sylwetka

Sylwetka

Violetta Porowska jest radną Opola, politykiem PiS, była pełnomocniczką wojewody opolskiego do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. Uczestniczyła w Kongresie Kobiet, który zakończył się w minioną niedzielę w Warszawie.

- Po Kongresie Kobiet postulujecie 50-procentowe parytety, aby zapewnić paniom połowę miejsc na partyjnych listach w wyborach. Tylko dla kogo te miejsca? Nawet kongresowa liderka Jolanta Kwaśniewska, mimo, że ma doskonałe wyniki w sondażach, odżegnuje się od udziału w wyborach, na przykład prezydenckich.
- Bo wie, że medialne sondaże to jedno, a rzeczywiste szanse na wybór - to drugie. Poza tym nie jestem pewna, czy Jolanta Kwaśniewska jest typem zwierzęcia politycznego. Pani Kwaśniewska woli raczej działać na rzecz tworzenia kobietom dobrze czującym się w polityce szans w walce o dostęp do władzy, abyśmy mogły same decydować o sobie. Co więcej - na kongresie zadecydowano o stworzeniu fundacji, która będzie wspierała finansowo kobiety chcące startować w wyborach. Pieniądze mają pochodzić od sponsorów, składek organizacji kobiecych...

- Z sondaży wynika, że kobiety nie lubią polityki...
- Bo przez tysiąclecia wpajano im, że się do tego nie nadają, że polityka to męska rzecz. I do dziś wiele pań w to wierzy! A przecież skoro Polki stanowią około 53% ludności, to powinny mieć zapewnioną połowę miejsc na listach wyborczych. Proste i logiczne. Jeśli kobiety z politycznymi ambicjami zobaczą, że jest dla nich miejsce w partiach i na afiszach wyborczych - to przejdą do czynów, wystartują w wyborach. I oby inne kobiety na nie głosowały. Z badań CBOS wynika, że 62 % pań, mając do wyboru kobietę i mężczyznę, którzy startowaliby w wyborach parlamentarnych, byli w podobnym wieku i mieli podobne kompetencje polityczne - oddałoby swój głos właśnie na kobietę.
- Ale z badań wynika też, że kobiety swoją niechęć do udziału w polityce tłumaczą brakiem skuteczności swych działań. Panie są skuteczne w biznesie, w lokalnej samorządności, w działaniach organizacji społecznych i fundacji. W polityce - nie przebijają się.
- Bo to jest wciąż męski obszar i dlatego chcemy parytetów, bo to zmienią. Im więcej kobiet wejdzie do polityki, tym więcej zdziałają. Co więcej - ta polityka będzie mniej rozgadana, za to decyzje będą szylbciej podejmowana oraz konsekwentnie wykonywane. To logiczne następstwo tego, że kobiety - obarczone bardziej od mężczyzn - rodziną i domem, mają mniej czasu na czcze rozmowy i dyskusje. I badania to potwierdzają: panie są lepiej zorganizowane od panów.

- Czemu więc w politycznym niebycie pogrążają się takie twory jak Partia Kobiet?
- Bo płeć nie może być programem politycznym. Takie partie nie mają więc szans...

- Zastanówmy się: akurat kobietom najłatwiej jest dojść do porozumienia w kwestiach, które należy w naszym kraju załatwić: wyrównanie szans awansu i zarobków, większe socjale dla mam samotnie wychowujących dzieci, czy ochrona kobiet przed przemocą w rodzinie... Więc o wspólny program polityczno-społeczne jest łatwo.
- Nie, bo do tego wspólnego na pozór celu można dochodzić różnymi metodami i to będzie zawsze różnić panie, w zależności od tego, do jakiej partii należą. I bardzo dobrze. Bo różnorodność jest wartością i należy wybierać najlepsze z różnych propozycji. Dopóki jednak kobiety nie stanowią stałej znaczącej siły w swych partiach - nawet podstawowe sprawy pań nie zostaną załatwione jak należy.

- Na przykład?
- Mamy w Polsce prawną gwarancję, że mężczyzna katujący kobietę, dopuszczający się przemocy w rodzinie powinien być z tego domu usunięty, eksmitowany. Zaś ofiary przemocy winny w nim zostać. Ale rzeczywistość jest taka, że mamy w Polsce kilkanaście domów samotnej matki, a nie mamy domów dla sprawców rodzinnej przemocy. Więc to ofiary muszą uciekać ze swych mieszkań, w których panowie pozostają i piją. Inny przykład: w Polsce rodzi się mało dzieci, nie ma zastępowalności pokoleń. Zachęcać rodziców do założenia rodziny można w różny sposób. Poza becikowym, można na przykład wprowadzić urlopy "tacierzyńskie". I u nas to zrobiono: tato ma prawo do dwóch tygodni urlopu, tyle że te dwa tygodnie odbiera się z urlopu macierzyńskiego matki dziecka. I jaka tu motywacja do rodzenia i wspólnego wychowywania dzieci?

- Polska polityka jest więc niekonsekwentna w sprawach dotyczących kobiet i rodziny?
- Otóż to. Nie mamy na przykład rzecznika do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. Mam na myśli niezależną funkcję, obsadzaną przez Sejm. Unia Europejska już grozi nam palcem i straszy karami za brak takiego urzędu.
- Jak to? Elżbieta Radziszewska pełni przy rządzie Tuska funkcję pełnomocnika rządu ds. równego statusu.
- To nie to samo, co niezależny, wybierany przez parlament, rzecznik. Potrzebny nam urząd pełnomocnika rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn podobny do tego, jaki powstał w 2001 roku. Jako pierwsza urząd ten sprawowała Izabela Jaruga-Nowacka z Unii Pracy. Potem pełnomocnikiem została Magdalena Środa. Później zdecydowano o likwidacji urzędu, zlikwidowano także wojewódzkich pełnomocników. Powołana przez Tuska funkcja nie spełnia oczekiwań. Można wątpić, czy sprawy równego statusu kobiet i mężczyzn są bliskie Elżbiecie Radziszewskiej, skoro nie było jej nawet na Kongresie Kobiet. A podkreślam, że ten kongres miał charakter ponad polityczny i na przykład Maria Kaczyńska siedziała obok Jolanty Kwaśniewskiej.

- Dziękuje za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska