Violetta Unold w wojnie z rakiem nie zakładała czarnych scenariuszy. Od początku wierzyła, że wygra

Milena Zatylna
Milena Zatylna
W czasie choroby Violetta Unold nauczyła się odróżniać to, co w życiu faktycznie ważne, od błahostek.
W czasie choroby Violetta Unold nauczyła się odróżniać to, co w życiu faktycznie ważne, od błahostek. Agencja NTO
Violetta Unold zachorowała 24 lata temu. Zmiany w piersi znalazła podczas samobadania. Lekarze zapewniali, że nie ma powodu do niepokoju. A jednak okazało się, że to nowotwór złośliwy. Miała wówczas 36 lat. Stwierdziła, że to nie wiek na umieranie, więc trzeba działać, by zwalczyć chorobę.

Violetta Unold pierwszy raz rozkleiła się, gdy zobaczyła w lustrze swoje okaleczone ciało po mastektomii. Czas zagoił rany na ciele i duszy, bo wiele można przetrwać, gdy ceną jest życie.

O czym może myśleć kobieta, która ma 36 lat, dobrą pracę i nastoletniego syna na wychowaniu? Ostatnią rzeczą, która przychodzi jej do głowy jest to, że nosi w sobie ciężką chorobę, tak poważną, że może nawet zagrażać jej życiu.

- Kiedy dowiedziałam się, że mam raka, byłam ogromnie zaskoczona, wręcz zszokowana. Nie czułam się chora. Nic mi nie dolegało. Zmiany w piersi znalazłam sobie wprawdzie w czasie samobadania, ale lekarze uspokajali, że to nic poważnego, że nie ma powodów do niepokoju i tak też do tego podeszłam – wspomina Violetta Unold. – Po wyłuskaniu guza okazało się jednak, że to nowotwór złośliwy. Poczułam się oszołomiona, tak, jakby mi ktoś w głowę obuchem przyłożył. Byłam młoda, czułam, że to nie czas na umieranie.

Sytuacja była tak poważna, że lekarze zdecydowali o natychmiastowej operacji i całkowitej amputacji piersi, po których pani Violetta rozpoczęła chemioterapię.

- Bardzo chciałam żyć i od początku wychodziłam z założenia, że mi się uda, że przebrnę przez wszystkie etapy leczenia. Jestem osobą zerojedynkową – stwierdziłam, że jak przydarzyła mi się choroba, należy zrobić wszystko, aby ją pokonać, zanim pojawią się poważniejsze i bardziej dalekosiężne konsekwencje.

Mimo silnego postanowienia, zdarzały się pani Violetcie momenty niemocy, chwile zwątpienia i płacz. Kiedy na przykład była tak słaba podczas chemii, że nie miała siły wstać z łóżka.

- To wszystko jest normalne i na wszystko trzeba dać sobie przyzwolenie. Ale nie tracić z oczu celu głównego, czyli tego, że mamy pokonać nowotwór. Dla mnie pierwszym wyciskaczem łez była chwila, kiedy zobaczyłam w lustrze obraz po operacji piersi, a w zasadzie ranę wielką na pół klatki piersiowej. Chyba nie ma kobiety, która w takiej chwili nie jest wstrząśnięta. To brak, którego żadna proteza nie zmieni. Nie da się przyzwyczaić do tego widoku, ale upływający czas sprawia, że można się na niego uodpornić.

Nasza bohaterka przyznaje, że chorowanie starała się skrócić do minimum, by nie „zadomowić się” w cierpieniu i rekonwalescencji.

- Z wykształcenia jestem ekonomistką. Pracowałam w biurze, przez wiele lat na stanowisku kierowniczym. Bardzo krzepiące i ważne dla mnie było to, że mam gdzie wrócić. Lubiłam swoją pracę, zależało mi na niej i nie chciałam stracić stanowiska, więc nie przedłużałam okresów przebywania na L4. To, że człowiek musi rano wstać, ubrać się, że czekają na niego jakieś wyzwania, jest bardzo dobre dla psychiki. Bo choroba chorobą, ale trzeba kiedyś wrócić do normalnego życia. Moim zdaniem im prędzej, tym lepiej.

Za najtrudniejszą w chorobie Violetta Unold uważa szczerą komunikację z rodziną.
- W szpitalu, na oddziale onkologicznym, byłam jedną z wielu pacjentek. Wszystko tam naturalnie kręciło się wokół choroby. Kiedy wróciłam do domu, to nagle zostałam z tym problemem sama. Oczywiście rodzina mnie cały czas bardzo wspierała, ale to jest takie chodzenie wokół siebie na palcach i nie zahaczanie o najtrudniejsze tematy. Każdy się boi i martwi w swoim kątku. Ja na przykład dopiero po pięciu latach od rozpoczęcia leczenia dowiedziałam się, że mój syn cały czas bał się, że ja umrę, a z drugiej strony nie ośmielił się opowiedzieć mi o swoim strachu. Podczas gdy ja wcale o śmierci nie myślałam, oprócz pierwszej chwili, kiedy usłyszałam diagnozę. Najbliżsi chcieliby pomóc, ale nie wiedzą jak. Mogą tylko być obok nas i trwać. Wszyscy na początku są bardzo skupieni wokół chorego, jednak po jakimś czasie przychodzi zmęczenie materiału. Życie toczy się dalej i skupienie siłą rzeczy się rozprasza. Rodzina ma wyrzuty sumienia, że nie poświęca choremu już tak dużo uwagi, a chory czuje się porzucony i samotny. Myślę, że wiele cierpienia byśmy sobie oszczędzili, gdybyśmy się jednak odważyli szczerze porozmawiać.

Motywacją do walki z nowotworem była dla Violetty Unold chęć wychowania syna i wspierania go nim stanie się samodzielny.

- Kiedy zachorowałam, syn miał 16 lat. Stwierdziłam, że jeśli przyszłoby mi umrzeć, nie byłoby mi żal miejsc, których nie zdążyłam odwiedzić, atrakcji, których nie dane mi było doświadczyć, ale to, że nie towarzyszyłam synowi, kiedy wkraczał w dorosłość, zdawał maturę, studiował i zakładał rodzinę. Marzyłam, żeby móc doczekać się wnuków. I to moje marzenie się spełniło. Moi wnukowie mają dziś 10 i 14 lat.

W czasie choroby pani Violetta nauczyła się odróżniać to, co w życiu faktycznie ważne, od błahostek. Wcześniej – jak sama mówi – często zadręczała się byle czym.

- Chemia uczy pokory. Przydarzały mi się okresy wielkiej słabości i niemocy. Przed chorobą musiałam na przykład przed świętami mieć wysprzątany każdy kąt w domu. Kiedy pojawił się rak, zwyczajnie nie miałam na to ani siły, ani chęci, ale wyrzuty sumienia mnie oczywiście dręczyły. Wyleczyła mnie z nich koleżanka, która stwierdziła: Viola, czy posprzątasz, czy nie posprzątasz, Pan Jezus i tak się narodzi. Dziś kieruję się tą dewizą. Od czystych okien ważniejsze jest to, żebyśmy w czasie świąt mieli czas i siły dla rodziny, cieszyli się bliskością, bo moim zdaniem to jest sedno życia.

Violetta Unold nauczyła się też nie odkładać niezałatwionych spraw na następny dzień. Dostrzegać piękno natury. Cieszyć się zwyczajnym, szarym życiem i nie oczekiwać od niego zbyt wiele, bo jej zdaniem piękno jest w zwyczajności i codziennym trudzie.

Doświadczenie zdobyte podczas choroby Violetta Unold wykorzystuje w Klubie Amazonek. Przez wiele lat była nawet jego prezeską.
- Kiedy ja 24 lata temu chorowałam, nie było tak wielu stowarzyszeń, organizacji, klubów pomagających kobietom chorującym na raka piersi. Leżąc na onkologii marzyłam o tym, żeby zobaczyć Amazonkę, która opowie o swoim doświadczeniu w chorobie i zobaczę na własne oczy, że odrosły jej włosy po chemii. Niestety, nie było mi to dane. Gdy zachorowałam, w Opolu już istniał Klub Amazonek, ale w okresie wakacji miał przerwę, więc szukałam ich przez dwa miesiące. We wrześniu 1998 roku wreszcie znalazłam. Byłam szczęśliwa, kiedy zobaczyłam moje siostry w cierpieniu. W tym roku obchodzimy 25-lecie istnienia. Postanowiłam, że jak się wyleczę, będę chodzić do chorych, wspierać je, dawać przykład koleżankom w niedoli, że rak to nie wyrok i że zwycięstwo nad nim jest w zasięgu naszych możliwości, tylko trzeba w to wierzyć. Gdy zostałam prezeską stowarzyszenia, podjęłam decyzję, że Amazonki będą się spotykać w klubie również w wakacje.

Za kluczowe w zdrowieniu pani Violetta uważa wiarę, która nie tylko może przenosić góry, ale sprawiać też inne cuda.

- Z rozmów z lekarzami wiem, że są pacjentki, które nie rokowały dobrze, a mimo to zaskakiwały ich i wychodziły cało z choroby. A były też takie, których szanse oceniali wyżej, jednak od początku zakładały, iż nie wygrają z rakiem i niestety, tak też było. Ja ułożyłam sobie plan zdrowienia i realizowałam go krok po kroku z żelazną z konsekwencją. Obawy były, ale nie zadręczałam się nimi. Minęły 24 lata od chwili, kiedy zachorowałam. Cieszę się każdą chwilą, którą dostałam od losu. Czas zagoił rany na ciele i duszy, bo wiele można przetrwać, gdy ceną jest życie.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska