W 1920 roku Polska wyrąbała i obroniła granicę

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Stanowisko karabinu maszynowego Colt-Browning w 1895. Polska pozycja pod Miłosną, wieś  Janki, sierpień 1920 r.
Stanowisko karabinu maszynowego Colt-Browning w 1895. Polska pozycja pod Miłosną, wieś Janki, sierpień 1920 r. Wikipedia
Bitwa warszawska uratowała na pewno niepodległość Polski. W twierdzeniu, że ocaliliśmy cały świat zachodni od zalewu bolszewizmu, jest sporo przesady - mówi dr Mariusz Patelski, historyk z UO.

Kiedy do internetowej przeglądarki wbijemy hasło bitwa warszawska 1920, dowiemy się, że była to 18. co do ważności bitwa w dziejach świata. Podziela pan pogląd, że była aż tak ważna?
To opinia trochę na wyrost. To jest na pewno ważna bitwa dla nas, bo uratowaliśmy swoją niepodległość. Ale mówienie, że Polska uratowała Europę czy świat zachodni przed zalewem bolszewizmu, to jednak przesada. Pod Warszawą po obu stronach walczyło około 200 tys. żołnierzy. Czy zatem armia Tuchaczewskiego była w stanie zagrozić Europie? Raczej nie. Wojska niemieckie były wtedy silne, a gdyby Armia Czerwona rzeczywiście weszła w granice Niemiec, niewątpliwie cała Europa rzuciłaby się Niemcom na pomoc. Magazyny broni były pełne. Wreszcie główna fala rewolucyjna już się przez Niemcy przetoczyła, nie żyła już Róża Luksemburg i inni komunistyczni przywódcy. Rewolucja mogła się przelać na Niemcy w 1919 roku, rok później Rosja sowiecka i Niemcy świetnie się dogadywały - oba państwa były po I wojnie światowej izolowane. Gdyby zatem bitwa warszawska skończyła się inaczej, doszłoby prawdopodobnie do kolejnego rozbioru Polski.

Na ile Polska politycznie wyzyskała to zwycięstwo?
Na pewno można było uzyskać więcej. W końcowej fazie wojny wojska polskie doszły ponownie do Mińska Białoruskiego. Można go było włączyć w granice Polski, podobnie jak Kamieniec Podolski na południu. Uchroniłoby to przed czystkami i wywózkami tamtejszą mniejszość polską i wpłynęłoby na rozwój świadomości narodowej Białorusinów. Ale trzeba pamiętać, jakie były wtedy w Polsce nastroje. Narodowcy uważali granice wytyczone przez traktat ryski za optymalne, bo pozwolą uniknąć nadmiaru mniejszości narodowych w Polsce. Socjaliści podkreślali, że społeczeństwo jest zmęczone wojną, w której Polacy bili się od 1914 do 1921 roku o granice na wschodzie, na zachodzie i na południu.

Od bitwy upłynęło już ponad 90 lat, a zdania historyków co do autorstwa decydującego o klęsce bolszewików manewru są wciąż podzielone.
W decydującym momencie na czele Sztabu Generalnego stał generał Tadeusz Jordan Rozwadowski, który zaproponował śmiałą koncepcję, by decydująca bitwa pod Warszawą miała kształt podobny do klasycznej bitwy pod Kannami. Wzmocnił lewe skrzydło, na którym istotną rolę odegrała V Armia generała Sikorskiego. Było to o tyle śmiałe, że Sikorski nie miał jeszcze wtedy zbyt dużego autorytetu - w I wojnie światowej pełnił głównie funkcje urzędnicze. W tym czasie naczelny wódz przestał dowodzić całością sił zbrojnych. Udał się nad Wieprz, gdzie dowodził grupą uderzeniową. Autorem tego decydującego manewru był Rozwadowski, choć oczywiście Piłsudski blisko z nim współpracował. Postawa Rozwadowskiego była ważna także z tego powodu, że w tym czasie panowała wśród dowódców po polskiej stronie istna epidemia depresji. Część z nich, jak Dowbór-Muśnicki, odmawiała przyjmowania stanowisk dowódczych, uważając, że wojna jest przegrana. Rozwadowski pozostał optymistą do końca. Mówił jednoznacznie, że pokonanym jest tylko ten, kto się pokonanym czuje. Docenił to Piłsudski, pisząc w liście pochwalnym po wojnie nie mniej i nie więcej, tylko że "Rozwadowski w nieszczęściu jedyny".

A bolszewicy?
Wówczas już zrejterowali, uciekali spod Warszawy. Zadaniem sił spod Wieprza było zamknięcie kotła, co niezupełnie się udało. Znaczne siły bolszewickie uciekły, część wykorzystała neutralność Niemiec i przez Prusy Wschodnie dostała się na Litwę, wracając w szeregi Armii Czerwonej.

Samo pojęcie "cud nad Wisłą" miało być nawiązaniem do cudu nad Marną w pierwszej wojnie światowej. Jest analogia?
Jest o tyle, że we wrześniu 1914 roku zagrodzono Niemcom drogę na Paryż, u nas bolszewikom drogę na Warszawę. Jest jednak kwestia skali. Tam zmagały się siły milionowe, tu - jak już mówiłem - 200 tysięcy żołnierzy. Autorem pojęcia "cud nad Wisłą" był Stanisław Stroński, profesor romanistyki, świetny publicysta, któremu zawdzięczamy także inne sformułowania, które weszły do historii i jednocześnie do języka codziennego: ciszej nad tą trumną czy cud nad urną.

Ile w tym używanym wówczas powszechnie przez Polaków sformułowaniu było przekonania, że to Matka Boża pomogła ocalić Warszawę przed bolszewikami, a na ile - co się chętnie podkreśla - przeciwnicy Piłsudskiego chcieli pomniejszyć jego zasługi?
Z tą ostatnią sugestią się nie zgadzam. Czy nazwa "cud nad Marną" też miała umniejszać zasługi Józefa Joffre, autora tamtego manewru? Pobożność ówczesnych Polaków, wzmocniona jeszcze świadomością, że bitwa toczyła się z bezbożnymi bolszewikami, komunistami, z pewnością miała znaczenie. Przekonanie, że Matka Boża ich wspiera, mieli nie tylko obrońcy Warszawy, także obrońcy Lwowa atakowani przez Stalina i Jegorowa. W tym lwowskim kontekście pojawia się zresztą pewien wątek opolski. Kiedy wojska bolszewickie zbliżały się do Lwowa, do armii zgłosili się - za zgodą abpa Bilczewskiego - wszyscy lwowscy klerycy, a wśród nich znany po wojnie w Opolu - w latach 50. wikariusz generalny - ks. Michał Banach. Trafił zresztą do kancelarii duszpasterstwa wojskowego, pod opiekę słynnego ks. Banasia - kapłana i legionisty. Ci klerycy prawdopodobnie za wiele się nie nawojowali, bo kontrofensywa najszybciej wyparła bolszewików właśnie z południa.

Jednym z dowódców pod Lwowem był Stalin. Poróżnił się przy tej okazji z Tuchaczewskim, co tamten ostatecznie przypłacił życiem w latach 30. O co poszło?
Stalin był komisarzem politycznym przy froncie południowo-zachodnim. Za główny cel uważał zdobycie Lwowa, w czym popierał Jegorowa. Zabrakło współdziałania między Jegorowem i Tuchaczewskim. Obie armie się rozeszły. Zanim Stalin i Jegorow zdecydowali się rzucić na pomoc Tuchaczewskiemu armię Budionnego, było za późno. To była jedna z przyczyn klęski Rosjan. Stalin pamiętał, że Tuchaczewski jest świadkiem jego błędu.

Być może to spadek po PRL-u, ale bardzo mało wiemy o tym, jak bardzo krwawa i okrutna była wojna polsko-sowiecka 1920 roku.
Jak wiemy, w 1917 roku wybuchła w Rosji rewolucja. Najpierw demokratyczna, po niej przewrót bolszewicki. Do armii wkradł się chaos - pojawiało się podwójne dowodzenie. Wojska się buntowały i bolszewizowały. Ostatecznie Niemcy doprowadzili do pokoju z bolszewicką Rosją w Brześciu i ustaliły linię frontu. Ale już wcześniej oddziały sowieckie zaczęły wprowadzać swoje rewolucyjne rządy, co skutkowało paleniem i niszczeniem polskich posiadłości na Kresach Wschodnich. Opisują to m.in. Kossak-Szczucka i Wańkowicz. Tam operowały tzw. polskie korpusy, największy pod dowództwem Dowbora-Muśnickiego, zanim weszły wojska niemieckie i częściowo ustabilizowały sytuację. Niemniej mieszkańcy kresów mogli się przekonać, czym był bolszewizm - oznaczał palenie i grabienie mienia mieszkańców bez względu na narodowość i wyznanie. Niszczono nie tylko dwory szlacheckie. Masowo mordowano Żydów. Wieści o tym przedostawały się do Warszawy, ale były tak okrutne, że nie wszyscy chcieli w nie wierzyć.

Po polskiej stronie też dochodziło do okrucieństw? Niektórzy rosyjscy historycy chętnie zestawiają zbrodnię katyńską z losem sowieckich jeńców w 1920 roku.
Do niewoli polskiej dostawały się tysiące żołnierzy różnych nacji i formacji. Część - choćby Kozacy - przechodziła na stronę polską. W obozach jenieckich wybuchały epidemie - grypy hiszpanki i czerwonki. Wielu tych jeńców zmarło, ale nie dlatego, że ich celowo głodzono czy mordowano, tylko z powodu chorób i powszechnie wówczas panującej biedy. Kiedy rząd polski starał się o transport szczepionek na dur brzuszny, spotkał się z odmową rządu niemieckiego. Szczepionki uznano za materiał strategiczny. Do okrucieństw po stronie polskiej też dochodziło, gdy wojna się przedłużała. Ale u nas było to piętnowane. Za przypadki rozboju sądy wojenne karały śmiercią lub ciężkim więzieniem. Nie słyszałem, by po stronie bolszewickiej ktoś się gwałtami lub grabieżami przejmował. Kiedy korpus kawaleryjski Armii Czerwonej Gaj Chana przeszedł Wisłę, jego żołnierze wykazywali się przerażającym okrucieństwem. W ogóle nie brali jeńców, tylko mordowali. W odwecie Sikorski kazał dziesiątkować schwytanych żołnierzy tego korpusu, ale to był wyjątek. Nie dotyczyło to całej armii bolszewickiej.

Rosyjska propaganda do dziś przedstawia wojnę 1920 roku jako ingerencję zachodu w wewnętrzne sprawy Rosji.
A to nieprawda, bo ta wojna nie wybuchła w 1920 roku, gdy Piłsudski postanowił uderzyć na Kijów. Rozpoczęła się już na przełomie 1918 i 1919 roku. Poważne walki toczyły się m.in. o Wilno. Ostatecznie Wilno zostało poddane. Część polskich żołnierzy już bez broni została przetransportowana do Polski centralnej, a grupa Dąbrowskiego postanowiła się przebijać na Brześć mimo surowej styczniowej zimy i tam połączyła się z regularnymi oddziałami polskimi. Do tego oddziału należeli m.in. znani literaci, bracia Mackiewiczowie - Józef i Stanisław - oraz książę Drucki-Lubecki. To było takie wojsko - od nizin społecznych po arystokrację. Oddziałem skautów dowodził Witold Pilecki, później słynny rotmistrz i ochotnik do Auschwitz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska