Alicja Zbyryt wyjechała z ukochanego Lwowa jako dziecko. - Moi rodzice, jak wszyscy rodzice na świecie, starali się chronić mnie przed zimnem, głodem i okropnościami wojny. Dlatego przez wiele lat pamiętałam tylko dobre rzeczy - mówi lwowianka.
I wspomina spacery do parków albo na boisko Sokoła. Lwowskie ozdoby choinkowe, których nigdzie indziej później nie spotkała.
Dopiero potem, kiedy czytała książki o Lwowie czasów wojny przypomniała sobie, że docierały do niej też tragedie: - Spaceruję z mamą ulicą Łyczakowską, a tam słychać jakiś suchy trzask, jakaś wrzawa. Idziemy dalej, mama zakrywa mi twarz, ale widzę, że kałuża pod stopami ma czerwony kolor - wspomina dziś pani Ala. - Wojenna trauma jest dla niektórych tak ciężkim przeżyciem, że do dziś nie chcą pojechać odwiedzić rodzinnych stron. Ale my jeździmy co roku.
- I tylko z żalem patrzymy, jak niszczeją nasze zabytki - dodaje Halina Antonowicz. Urodziła się już po wojnie, ale miłość do Lwowa i Kresów odziedziczyła po mamie i babci. - Jeszcze do 1956 roku podczas każdej Wigilii wszyscy w rodzinie składali sobie życzenia: - Następne święta we Lwowie! Byłam jako dziecko przerażona, że mielibyśmy gdzieś wyjeżdżać! - przypomina ze śmiechem pani Halina.
Alicja Heflich, podobnie jak wiele tysięcy Polaków, została po wojnie we Lwowie.
- Pierwsze lata to był "płacz i zgrzytanie zębami" - wspomina pani Ala. - Skończyłam polską szkołę i pamiętam, że chociaż czuliśmy się lepsi od Ukraińców, Rosjan czy Żydów, bo przecież byliśmy u siebie, to między dziećmi nie było bójek. Miałam koleżanki różnych narodowości i dogadywaliśmy się.
Pani Ala widziała jak władze zamykają kościoły, jak zasiedlają należące do Polaków mieszkania i kamienice, jak zacierają ślady polskości. - W końcu mama z młodszym rodzeństwem wyjechała ostatnim repetriacyjnym pociągiem w Wielkanoc 1959 roku. Ja byłam już zamężna, miałam dziecko i nie pozwolono nam wyjechać. Udało się dopiero po rozwodzie, w 1967 roku. Ale odtąd co roku jeździłam z dziećmi do Lwowa. Bo nie ma piękniejszego miasta!
- A nie był pan jeszcze? - dopytuje pani Halina. - To zapraszamy. Jak do siebie - wołają zgodnie lwowiaczki.
Brzeskie Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich powstało w 1989 roku.
- Pierwszym prezesem był Roman Chomiński - wspomina Halina Antonowicz, która brała udział w tworzeniu brzeskiego koła.
Kolejnym prezesem został Zbigniew Grata, a obecnie szefem towarzystwa jest Alicja Zbyryt. - Na początku było nas nawet 250, ale ludzie z czasem rezygnowali. M.in. dlatego, że my nie zajmujemy się pomocą ekonomiczną czy staraniami o odszkodowania - przypomina Alicja Zbyryt.
- Nastawiliśmy się na krzewienie kultury kresowej, tradycji, etosu, więc organizujemy konkursy dla młodzieży albo wycieczki - dodaje pani Alicja.
Jubileuszowe uroczystości rozpoczną się w niedzielę od mszy w kościele św. Krzyża. Potem uczestnicy przejdą do zamku, gdzie będzie okazja do wręczania medali, a o oprawę zadbają artyści z Klubu Garnizonowego i młodzież z gimnazjum nr 3 im. Orląt Lwowskich.
O 17 otwarty dla wszystkich wykład poświęcony kresom wygłosi prof. Stanisław Nicieja.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?