W kleszczach boreliozy. Choroba, która potrafi się w tobie obudzić po latach

Redakcja
Kleszczy jest coraz więcej i uaktywniają się coraz wcześniej.
Kleszczy jest coraz więcej i uaktywniają się coraz wcześniej. Paweł Łacheta / Polska press
Borelioza to jedna z najniebezpieczniejszych chorób XXI wieku. Równie groźna, co niedoceniana. Nie wszędzie jednak. W Niemczech trwa potężna kampania informacyjna. U nas niestety nie.

To był rok 2009, w trakcie przejażdżki rowerowej na przedmieściach Krakowa ukąsiły mnie dwa kleszcze, jeden w kark, drugi w pachwinę - opowiada Rafał Reinfuss, wiceprezes Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę, które zrzesza ofiary kleszczy w całej Polsce. - Przyznam, że fakt ten zbagatelizowałem, rozdrapałem miejsce ukłucia. Ani mi wtedy do głowy nie przyszło, że czeka mnie taka gehenna.

Już kilka dni później poczuł się dziwnie. Był rozbity, zaczęły mu dokuczać bóle mięśni i stawów, pojawił się stan podgorączkowy, wystąpiły dreszcze. Dolegliwości te jednak ustąpiły. To go uspokoiło. Wkrótce jednak te same objawy dały znać ponownie. - To było w zimie, myślałem, że to grypa mnie bierze. Ale tych nawrotów było coraz więcej, trwały aż do wiosny. Zacząłem się coraz mocniej niepokoić, traciłem formę, byłem osłabiony.

Niedługo potem w życiu Rafała Reinfussa zaczął się prawdziwy horror:

- W pracy nie potrafiłem sobie przypomnieć imienia osoby, którą znałem. Przestałem się wywiązywać ze swoich obowiązków, pozostawiałem niewypełnione dokumenty, przestawiałem mimowolnie cyfry, litery w nazwiskach, nie umiałem przeczytać i odpowiedzieć na prostego mejla. Ponieważ w nocy nie mogłem spać, zasypiałem potem w dzień, przy biurku. Widziałem wszystko jak za mgłą lub podwójnie. W końcu pomyślałem, że mam chyba guza mózgu. Zacząłem chodzić od lekarza do lekarza, porobiłem różne badania. Ale guz został wykluczony. Nie wiedziałem jednak wtedy tego, co wiem dzisiaj, że cierpię na boreliozę - chorobę, której ani nowoczesna aparatura, ani specjalny test serologiczny krwi może nie wykazać.

Może przypominać grypę

Boreliozę wywołuje krętek. Przenoszą go wyłącznie zakażone kleszcze. Jest ich coraz więcej. Choroba najpierw atakuje skórę człowieka. A jeśli zostanie zbyt późno rozpoznana lub zbagatelizowana i pokąsana osoba nie przejdzie odpowiedniego leczenia, staje się też niebezpieczna dla stawów, układu nerwowego i serca. Może wywołać w organizmie spustoszenie.

- Z boreliozą mamy do czynienia wtedy, gdy na skórze człowieka w miejscu ukąszenia przez kleszcza pojawi się czerwona plamka, która zacznie się rozrastać, jakby wędrować - tłumaczy Wiesława Błudzin, ordynator Oddziału Chorób Zakaźnych Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Stąd wzięła się nazwa: rumień wędrujący. Z czasem środek jej blednie, natomiast okręg, który ją otacza, staje się coraz bardziej czerwony. Pojawia się w tym miejscu stan zapalny, obrzęk, towarzyszy mu ból. Niektóre osoby odczuwają też dodatkowo objawy przypominające grypę. Mogą mieć dreszcze, bóle głowy i stawów.
Po zauważeniu rumienia na ręce, nodze czy innej części ciała należy natychmiast zgłosić się do lekarza, aby od razu rozpocząć leczenie. Trzeba wtedy zażywać antybiotyki (ale nie przypadkowe, w tej chorobie wyznaczone są trzy), bo jedynie one są w stanie powstrzymać dalszy rozwój choroby.

- Kuracja taka powinna trwać około miesiąca, nie krócej, bo rumień ustąpi, ale krętki pozostaną nadal w organizmie - zaznacza dr Wiesława Błudzin. - Trzeba je do końca wytępić. Konsekwencje braku leczenia mogą być bardzo odległe. Wprawdzie rumień po jakimś czasie sam znika, nawet bez leczenia, ale nie powinno to nikogo uspokajać. Układ nerwowy czy kostny może być bowiem zaatakowany dopiero po kilku lub kilkunastu latach, gdy człowiek nie kojarzy sobie skutków z przyczyną, czyli atakiem kleszcza. Dodatkowe utrudnienie stanowi fakt, że w ślinie kleszczy są substancje znieczulające i momentu ukąszenia można nie zauważyć.

Pani ordynator radzi, by np. zrobić zdjęcie rumienia, jeśli się pojawi, telefonem komórkowym, gdyż można je potem pokazać lekarzowi, gdy czerwona obwódka na ciele już zniknie. Tak postąpił jeden z jej pacjentów. Rumienia już nie miał, pojawiły się dolegliwości i zdjęcie ułatwiło postawienie właściwej diagnozy.

- Na naszym oddziale leczymy w ciągu roku od kilkunastu do kilkudziesięciu pacjentów z boreliozą, u których wystąpiły powikłania - dodaje dr Błudzin. - Dostają oni w ramach leczenia antybiotyki dożylnie. Trafiają do nas wtedy, gdy nie umieją już sobie poradzić z bólem. Jest ogromny. Niektórzy odbywają taką terapię po raz drugi i trzeci od momentu ujawnienia choroby. Pamiętam pacjenta, którego przywieziono do nas na noszach. Na skutek boreliozy doszło u niego do porażenia rąk i nóg. Udało mu się pomóc.

Skryty zabójca

W Polsce były już też śmiertelne ofiary boreliozy. Nikt nie zna jednak dokładnych statystyk, bo jako oficjalny powód śmierci mogła być podana inna choroba. Jeden przypadek został jednak mocno nagłośniony. W 2005 r. zmarł na boreliozę znany aktor Eugeniusz Priwieziencew. Nagle zaczął mieć poważne problemy neurologiczne. Lekarze po nitce do kłębka doszli, że powodem jest borelioza. Żadne leczenie już jednak nie pomogło.

- Gdy wszystko dokładnie przemyślałem, przypomniałem sobie, że w 2009 r. zostałem ukąszony przez kleszcze aż trzy razy - podkreśla Rafał Reinfuss. - Ja prawdopodobnie nie miałem rumienia, bo już wiadomo, że on nie zawsze występuje, co jeszcze bardziej utrudnia postawienie właściwej diagnozy. Albo go po prostu przeoczyłem. Największy problem polega jednak na tym, że nie każdy lekarz, nawet dotyczy to niektórych specjalistów chorób zakaźnych, potrafi po objawach występujących u pacjenta rozpoznać boreliozę. Często błądzą oni po omacku. W efekcie zamiast boreliozy mylnie rozpoznaje się u pacjentów stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, a nawet chorobę Alzheimera. To niestety częsty scenariusz. Horror polega na tym, że wdraża się u nich leczenie w kierunku tych chorób. W przypadku SM są to m.in. sterydy, które tylko stan chorego pogarszają.

Pan Rafał miał szczęście w nieszczęściu, bo szukając ratunku w internecie, trafił na Stowarzyszenie Chorych na Boreliozę. Dzięki niemu dowiedział się od innych chorych, do jakiego specjalisty najlepiej zwrócić się o pomoc.

- To prawdopodobnie mnie uratowało, dostawałem wlewy antybiotyków przez 5 miesięcy. Pomogło, znowu pracuję. Do tej pory jednak skóra mi cierpnie, gdy pomyślę, że byłem o krok od leczenia na SM. Gdybym wziął sterydy, byłbym dziś kaleką.
Ale nie wszystkim się udało. "W moim przypadku bardzo dużo czasu upłynęło, zanim dowiedziałam się, na co choruję - zwierza się Monika na forum pacjentów założonym przez stowarzyszenie.

- Problemy ze zdrowiem zaczęły się u mnie w 2002 roku. Skojarzyłam, że stało się to zaraz po tym, jak ukąsił mnie kleszcz. Pojawił się rumień, miałam bóle grypopodobne. A pół roku później zaczęła mnie strasznie boleć głowa i wystąpił paraliż po lewej stronie twarzy. Trafiłam na neurologie z podejrzeniem guza mózgu. Diagnoza na szczęście się nie potwierdziła. Wróciłam do domu z wypisem: migrena. Tymczasem głowa bolała mnie coraz bardziej i coraz częściej. Zaczęły do tego dochodzić bóle kręgosłupa, bioder i stawów, drętwiały mi ręce i nogi. Aż któregoś dnia już nie wstałam z łóżka, nie dałam rady".
Monika trafiła znów do szpitala. Wówczas zaczęto u niej podejrzewać tętniaka mózgu, a później SM. W końcu i te diagnozy upadły. Ale co z tego? "Po tygodniu od wyjścia ze szpitala przestałam chodzić - wspomina. - Moja męka zaczęła się od nowa. W końcu zasugerowano mi, że może powinnam pójść do psychiatry... Na szczęście zdiagnozowałam się sama, po tym jak przeczytałam artykuł w prasie kobiecej i zrobiłam badania w kierunku boreliozy. Wynik był dodatni".

Problem z diagnozowaniem boreliozy, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, wynika przede wszystkim z tego, że jako jednostka chorobowa została ona opisana stosunkowo niedawno. W międzynarodowej książce kodów obowiązującej w medycynie umieszczono ją dopiero pod koniec lat 90. Na Opolszczyźnie, pierwszy pacjent z objawami, które mogły wskazywać na boreliozę, był leczony na nieistniejącym już oddziale zakaźnym w Prudniku w 1998 roku. - Cierpiał na nią pacjent z Grodkowa i nie wiedzieliśmy, jak tę chorobę zaklasyfikować - wspominał potem dr Zdzisław Imiołek, ówczesny ordynator oddziału. - Leczyliśmy go na podstawie objawów - z dobrym skutkiem.

Opolanie muszą na kleszcze szczególnie uważać, bo nasz region, obok województw białostockiego, suwalskiego i łomżyńskiego, należy do tych w Polsce, gdzie występuje ich najwięcej. W 2014 r. odnotowano w kraju ponad 12,5 tys. przypadków boreliozy, w tym u nas - około 400. A to tylko zachorowania wykryte. Ile ludzi nieświadomie nosi w sobie krętka boreliozy, nie wiadomo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska