Pierwszy był robak imieniem Żak (w oryginale z francuskiego Jacques). Dżdżownica z charakterystycznym kartoflanym nosem. W takt Marsylianki granej na tubie, okropnie fałszując, Żak maszeruje po prostej linii. Aż natyka się na wbity przed nim w ziemię korek. Ogląda przeszkodę, usiłuje ją wyciągnąć. Mocuje się chwilę i wtedy oko kamery odjeżdża na daleki plan. Widać, jak malutki Żak wreszcie wyciąga korkową przeszkodę i wtedy z dziury wydobywa się grzyb atomowy. Ziemski glob zaczyna się kurczyć jak dziurawy balon do wielkości pomarszczonej pomarańczy.
- Trwający minutę film to był mój protest przeciwko próbom atomowym, jakie w tym czasie wznowiła Francja i prezydent Jacques Chirac - opowiada Artur Klose, twórca studenckiej etiudy filmowej. - W dniu pierwszej publicznej prezentacji filmu media podały wiadomość, że Francja rezygnuje ze swojego programu nuklearnego. Zbieg okoliczności. Ale publiczności film bardzo się podobał, zebrałem sporo gratulacji. Był pokazywany na ponad 20 festiwalach filmów animowanych, kupiło go kilka telewizji.
Klose jedzie do Moskwy
Był rok 1996. 25-letni Artur Klose ze Strzeleczek koło Krapkowic właściwie dopiero rozpoczynał studia na Akademii Sztuk Pięknych w Kassel w Hesji, w Zachodnich Niemczech. W Polsce mu nie poszło. Po skończeniu opolskiego liceum plastycznego nie dostał się na Wydział Konserwacji Dzieł Sztuki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pojechał do Niemiec, zdał niemiecką maturę, przeszedł od podstaw kurs języka niemieckiego.
W Kassel bez problemów dostał się do klasy animacji filmowej, obejmującej także grafikę komputerową i fotografikę. Akademia w Kassel w tym zakresie należy do światowej czołówki, jej studenci dwukrotnie, w roku 1990 i 1997, dostawali Oscara za film animowany.
- Po pierwszym filmie wysłałem swoje dzieło na konkurs ogłoszony przez władze Moskwy w związku z obchodami 850-lecia powstania stolicy Rosji - wspomina Artur. Zaproszenie z Moskwy do udziału w konkursie otrzymał właściwie jego profesor, bo władzom miasta zależało na zebraniu elity najlepszych filmowców z całego świata. Artur uparł się, że spróbuje.
- Moi koledzy pukali się w głowę na wieść, że posłałem swój film - śmieje się artysta. - Tymczasem z setek nadesłanych prac mój film znalazł się wśród 50 nagrodzonych. Jako jedyny z Niemiec.
Wymowa filmu była prowokująca, jak na jubileusz 850-lecia. Pokazał zwykły dzień Moskwy. Zarośnięty gość kradnie w sklepie alkohol i wybiega na zakorkowaną ulicę. Potrąca go samochód. Po kilku przygodach wraca z powrotem do tego samego sklepu, kradnie i znów zaczyna się zaczarowane koło tych samych zdarzeń.
Już pierwszy film przyniósł Arturowi na całe studia rządowe stypendium dla najlepszych studentów w Niemczech. Pieniądze wystarczające, żeby całkowicie poświęcić się nauce, sztuce i nie martwić się o dodatkową pracę. Do tego świetne możliwości kształcenia - wyjazdy zagraniczne, nauka dodatkowego języka, dofinansowanie zakupu profesjonalnego sprzętu komputerowego. Po dwóch udanych debiutach mógł się skupić na przygotowaniu filmu dyplomowego, ale niespodziewanie zmienił zainteresowania. Na pracę dyplomową postanowił przygotować książkę o 200-tysięcznym Kassel.
- Lubię się uczyć czegoś nowego, lubię wyzwania - opowiada Artur. - Taką książką chciałem też podziękować miastu, które bardzo dobrze mnie przyjęło i gdzie świetnie się czuję. To naprawdę fajne miejsce do życia.
Artur Klose przygotował własny, subiektywny wybór miejskich ciekawostek, tajemnic i bohaterów. Zaliczył wędrówkę po miejscowych muzeach, ślęczenie w bibliotekach. Spotykał się z historykami i przewodnikami turystycznymi. Nawiązał współpracę z gazetą regionalną, dziennikiem "HNA".
- W Kassel wynaleziono klucz patentowy, optyczne urządzenia do pomiarów geodezyjnych - opowiada o efektach swoich poszukiwań Artur. - Tu tworzyli znani na cały świat bajkopisarze, bracia Grimm.
Z Kassel pochodził rzeźbiarz, który wykonał m.in. rzeźbę na zwieńczeniu amerykańskiego Kapitolu.
Część z tych miejskich ciekawostek opisano w każdym przewodniku, niektóre Artur wygrzebał z zapomnienia. Ale najciekawszy jest sposób zaprezentowania tych informacji: z ogromną ilością ilustracji, zdjęć, a przede wszystkim z rysunkowymi postaciami wędrującymi po zabytkach Kassel. Chłopczyk i dziewczyna po robaku Żaku odziedziczyli kartoflany nos.
- Zawsze chciałem mieć swoją postać charakterystyczną - opowiada Artur. - Te narysowałem w czasie kursu językowego w Wielkiej Brytanii. Poczułem wreszcie wewnętrzny spokój. Wiedziałem, że trafiłem na to, co chcę, i mogę już kończyć studia.
Bobby i Molly zawojowali Niemcy…
"Tajemnice Kassel" wydał sam, za własne pieniądze, choć udało mu się wcześniej zdobyć sponsorów i uzgodnić z miejscową gazetą, że wykupi tysiąc egzemplarzy do własnej sprzedaży.
- Księgarze mnie ostrzegali: na rynku jest już tyle wydawnictw o Kassel, że ciężko będzie sprzedać choć parę egzemplarzy, zwłaszcza jakiegoś nie znanego nikomu studenta! - opowiada Artur. - Tymczasem 5 tysięcy nakładu sprzedałem w ciągu paru tygodni. Od tego czasu ukazało się już trzecie wydanie. Co 15. mieszkaniec Kassel ma w domu tę książkę.
A Artur powtórzył swój sukces w innych 10 miastach Niemiec od Trewiru po Lipsk i Norymbergę. Do napisania tekstów o lokalnych ciekawostkach namawiał już miejscowych historyków, zatrudniał miejscowych fotografów. Sam przygotowywał oprawę graficzną i dawał książkom swoje symbole - Bobby'ego i Molly. Tak bowiem nazwał swoich rysunkowych bohaterów.
- Nadanie imion było dla mnie tak ważne jak wybranie imion dla dzieci - śmieje się Artur. - Zrobiłem spis imion i wysłałem do znajomych na całym świecie. Kumpel z Kalifornii odpisał mi: Przecież to są Bobby i Molly. Muszą się tak nazywać!
… i dotarli na Opolszczyznę
Teraz Bobby i Molly trafili do miejsca urodzenia swojego twórcy. W pierwszych odcinkach zwiedzają Strzeleczki koło Krapkowic, zamki w pobliskiej Dobrej i Mosznej.
- 20 lat mieszkałem w Strze-leczkach - opowiada rysownik. - Lasy i rzeki pomiędzy Dobrą, a Moszną to wspaniałe miejsce na spędzenie młodości. Czuję się Ślązakiem z krwi i kości, bardzo związanym ze swoją małą ojczyzną. Te komiksy to swoiste podziękowanie, że mogłem się tu wychować.
Dla Opolszczyzny chciał poszukać innej formy niż opracowane wcześniej przewodniki po miejscach tajemnych niemieckich miast. Z Bobby'ego i Molly zrobił więc bohaterów obrazkowych historyjek, którzy poznają niezwykłe miejsca naszego regionu. Zaczął w Polsce szukać ludzi, którzy mogli mu pomoc w dotarciu do lokalnych ciekawostek. Telefonował do dyrektorów muzeów w Nysie, w Prudniku, do szefów miejskich wydziałów promocji. Prosił o materiały. Historię o głuchołaskim złocie podsunął mu miejscowy historyk Paweł Szymkowicz. W Paczkowie i Żyrowej pomagały mu prywatne osoby, ot, sołtys przekazał numer telefonu do miejscowego pasjonata zabytków. Elwira Głodek z Paczkowa na własny koszt kupiła mu i wysłała do Niemiec książkę o swoim mieście.
- Przez kilka lat narysowałem 29 historii, nie pomijając żadnego powiatu - mówi Artur. - Część komiksów już udostępniałem szkołom, które się do mnie zwracały, bo przygotowują jakąś wystawę czy prezentację. Uczniowie sami mnie znaleźli w internecie i napisali o pomoc.
Wydaniem "Tajemnic Opolszczyzny" zajęły się wspólnie Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej i Instytut Goethego. W przyszłym tygodniu książka trafi do drukarni. Jest dwujęzyczna. Historyjki po polsku i niemiecku zaczynają się z dwóch stron okładki i spotykają w środku. Oglądając komiks, można się przy okazji uczyć języka.
- Chcę coś zrobić dla zbliżenia polsko-niemieckiego - zdaniem Artura twórczość artystyczna powinna być zaangażowania społecznie. - W Niemczech czuję się bardzo dobrze, jestem zadowolony, że wyjechałem. Ale w Polsce też jest mi dobrze. Mam tu mnóstwo starych przyjaciół i ciągle nawiązuję nowe znajomości.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?