W konfesjonale wszystko możesz zacząć od nowa

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
W każdym przypadku, jak ktoś przychodzi do mnie do spowiedzi, czuję się wyróżniony. Bo to znaczy, że mi zaufał.
W każdym przypadku, jak ktoś przychodzi do mnie do spowiedzi, czuję się wyróżniony. Bo to znaczy, że mi zaufał. Radosław Dimitrow
Ojciec Błażej Kurowski, gwardian klasztoru franciszkanów na Górze św. Anny

- Polska w skali Europy jest wyjątkiem, bo u nas wciąż przed konfesjonałami - i to nie tylko na Wielkanoc - ustawiają się kolejki. Ale krótsze niż jeszcze 20 lat temu. To ojca niepokoi?
- Z perspektywy Góry św. Anny obserwuję, że wciąż bardzo dużo ludzi się spowiada. Jest ich może trochę mniej niż dawniej. Ale cieszy, że wciąż w kolejkach do konfesjonałów ustawiają się także, wbrew stereotypowi, młodzi ludzie. Najbardziej zbudowany jestem, jak widzę, że do spowiedzi ustawiają się po kolei tato, mama i na końcu dzieci. Przed świętami takich rodzinnych spowiedzi jest szczególnie dużo. Góra św. Anny to jest miejsce, gdzie do spowiedzi przychodzi się także "po drodze", przejeżdżając gdzieś w okolicy.

- Ludzie wolą się spowiadać u zakonnika, który ich nie zna, niż u swojego proboszcza na wsi?
- Nie ma na to jednej szkoły. Część osób pewnie szuka anonimowości. Mają do niej prawo. Jednocześnie każdy z nas, ojców na Górze św. Anny, ma po kilkunastu stałych penitentów, którzy dzwonią do klasztoru i przez telefon umawiają się na spowiedź. Przyjeżdżają potem późno wieczorem, po pracy. Ale jeden z ojców ma dyżur każdego dnia, praktycznie całodobowy. Obojętnie, czy o spowiedź prosi biskup czy dziecko, schodzi na furtę, siada w konfesjonale i spowiada. Każdego dnia co najmniej kilkanaście osób z tego dyżuru korzysta.

- Słuchanie ludzkich grzechów jest męczące?
- Przy wielogodzinnym spowiadaniu - przed odpustem czy na rekolekcjach - sam czas spędzony w konfesjonale jest nużący. No i jeśli zdarzy się trudna spowiedź, trzeba się bardzo przyłożyć.

- Trudna to jest wtedy, jak ktoś przychodzi po 10 czy 20 latach?
- Nie zawsze. Jak ktoś wraca po tak długiej przerwie, to jego spowiedź bardzo często jest naprawdę dojrzała, poparta bardzo dobrym przygotowaniem. Powody, dla których ktoś latami nie przychodził do spowiedzi, są bardzo zróżnicowane. Ktoś się nie spowiadał, bo ślubu nie miał. A kto inny zaniedbał spowiedź raz, drugi i trzeci. Potem się przyzwyczaił, a jednocześnie wstydził się przyjść, a lata leciały. Kiedy decyduje się wrócić, radość jest wielka.

- Ojciec jest księdzem od ponad 30 lat. Świat się tym czasie zmienił. Wielu z nas jest pracodawcami, płacimy osobiste podatki itd. W PRL-u tego nie było. Czy to przenika do naszych spowiedzi?
- Wiele osób ma świadomość, że sfera pracy zawodowej, uczciwości przy płaceniu podatków itd. należy do ich życia, a więc spowiadają się z popełnianych w tym kontekście grzechów. To jest bardzo dojrzałe. Część penitentów w rachunku sumienia kładzie nacisk przede wszystkim na życie osobiste i rodzinne. Zadaniem spowiednika jest im pomóc w rachunku sumienia, podpowiedzieć, by szerzej spojrzeli na siebie. Niektórzy poprzestają na wyliczeniu grzechów, trochę jak gotowych regułek. Inni, robiąc rachunek sumienia z "Drogą do nieba" w ręce, przez ten pryzmat mówią szerzej o swoim życiu i wierze. Zmianą na lepsze jest większa liczba ludzi, którzy w konfesjonale podejmują rozmowę. Zadają pytania, czy taki lub inny czyn w tej konkretnej sytuacji był grzechem. Bardzo sobie takie dojrzałe rozmowy cenię. Nie zmieniło się przez lata zaufanie do spowiednika, nadzieja, że w sprawach wiary i moralności on pomoże. Duszpasterstwo w konfesjonale, rozgrzeszanie w imieniu Pana Boga, należy do najważniejszych zadań księdza. Bo możemy wiele pomóc...

- ... ale czasem i zaszkodzić. Co ojciec robi, jak do spowiedzi przychodzi ktoś, kogo inny ksiądz w konfesjonale poranił?
- Takie sytuacje się zdarzają. Łatwo porani człowieka spowiednik nerwowy, któremu zabrakło wrażliwości, kultury czy taktu. Ale jak taki zrażony penitent powtórnie przychodzi, to już jest szansa, żeby te rany pomóc zasklepić. Na szczęście jedni spowiednicy ranią, inni mają dar cierpliwości, spowiadają dużo i przyciągają grzeszników. Prostych rozwiązań nie ma. Do konfesjonału o. Pio ciągnęły tłumy, choć on szczególnie delikatny w obyciu nie był i potrafił z konfesjonału przegonić. Oczekiwania spowiadających są różne. Jedni potrzebują ogromnej delikatności. Inni mają głębokie poczucie winy i ostre słowo przyjmują dobrze. Nawet Pan Jezus wyciągał rękę z pomocą do jawnogrzesznicy zagrożonej ukamienowaniem, a innym razem biczem wypędzał przekupniów ze świątyni. Jak do kogo podejść? Potrzeba łaski Bożej, żeby to rozstrzygnąć. Zresztą ksiądz też czasem wychodzi z konfesjonału poraniony. Osobiście bardzo się pilnuję, by nie dać się sprowokować. Ale to są sytuacje sporadyczne.

- Byle na grzesznika nie patrzeć jak na wroga Kościoła i Pana Boga...
- Nie wolno tak patrzeć. Konfesjonał kojarzy mi się ze szpitalnym łóżkiem. Tu się ludzi leczy i stawia na nogi. Bywa tak, że tylko krok dzieli pomoc duchową od terapii. Pornografia w internecie dostępna w zasięgu ręki łatwo uzależnia. Więc czasem kapłan ma świadomość, że w tej sytuacji do zrobienia ma mniej niż terapeuta. Wtedy mówię o możliwościach terapeutycznych zarówno uzależnionym od alkoholu czy seksu, jak i bliskim, którzy dzielą z nim życie. Na Górze św. Anny odbywają się mityngi AA. Niektórzy ich uczestnicy korzystają u nas także z sakramentu pokuty. Bardzo lubię ich spowiadać, bo są bardzo konkretni i szczerzy. Nazywają po imieniu nawet to, co boli. Widać gołym okiem, że szukają Bożego miłosierdzia i naprawdę chcą zacząć od nowa.

- Jak często w dzisiejszych swobodnych obyczajowo czasach spowiadamy się z grzechów przeciw szóstemu przykazaniu?
- Często. Ludzie mają świadomość, że grzeszą, i szczerze nad tym boleją. Zwłaszcza zdrada małżeńska, kiedy z czasem przychodzi refleksja, bywa dla sprawcy prawdziwą tragedią. Ofiary zdrady też mówią o tym w konfesjonale. Są bardzo poranione, rozgoryczone. Potrzebna jest ogromna delikatność, bo dotykamy intymnej sfery życia człowieka.

- Dopytuje ojciec o tę sferę? Pytając zbyt głęboko, można stworzyć wrażenie, że jest się wścibskim albo że samemu ma się z tym problem.
- Czasem zapytać trzeba, żeby pomóc. Nieraz spowiadający się wręcz prowokuje, żeby go dopytać. Bo sam nie daje sobie rady z wyznaniem grzechów. Ważne, żeby nie zatracić granicy między pytaniem sensownym i stosownym. Bo ludzie generalnie, jak już przychodzą, są szczerzy. Nie chcą, by ich spowiedź była świętokradztwem. Ksiądz powinien być przygotowany, mieć wyczucie i prosić o łaskę Bożą, żeby nie przesadzić w żadną stronę. Ludzie polecają nam swoje sekrety. Każdy człowiek jest inny. Trzeba o tym pamiętać. Jak jeszcze byłem klerykiem, jeden z ojców radził, żebyśmy idąc do konfesjonału, nie zabierali ze sobą drobnych śrubokrętów do wiercenia ludziom dziur w brzuchu i w sumieniu. Do dziś stosuję się do tej rady.

- Jak ojciec po wielu godzinach spowiedzi wychodzi z konfesjonału, to wyrzuca z pamięci, co usłyszał, czy to w człowieku siedzi?
- Po wyjściu z konfesjonału staram się przede wszystkim za moich penitentów pomodlić. Czasem człowiek się zastanawia, czy dobrze zdecydował, czy nie popełnił jakiejś gafy. Odpowiedzialność za prowadzenie moich penitentów odczuwam. Mam poczucie, że bycie dobrym spowiednikiem to jest wielka sztuka. Ale ludzkich grzechów staram się w pamięci nie nosić. Zresztą samo życie to reguluje. Na drugi dzień znów siadam do konfesjonału. To, co było wczoraj, staje się przeszłością. Wreszcie ja sam też do spowiedzi chodzę i mam kierownika duchowego, który mnie prowadzi. Staram się wczuwać w sytuację drugiej strony.

- Myślę, że przeciętny katolik często nigdy nie widzi, że jego proboszcz czy wikary też się spowiada, skoro dzieje się to w pokoju na plebanii.
- Zapraszam na Górę św. Anny, gdzie biskup staje w kolejce do konfesjonału, i bardzo wielu księży. Nie spowiadamy kapłanów w celach zakonnych, więc ludzie ich widzą i to jest budujące świadectwo. Niewątpliwie dla obu stron - dla spowiednika i dla penitenta - wyznanie grzechów jest aktem odwagi. Trzeba przełamać dystans, odsłonić swoje wnętrze. Jednym łatwiej to zrobić przed księdzem nieznanym, w innej parafii, w większym mieście. I nie ma w tym nic złego. Część osób woli się spowiadać zawsze u tego samego księdza, dobrze sobie znanego, który nawet po głosie ich rozpoznaje i dużo o nich wie. W każdym przypadku, jak ktoś przychodzi do mnie do spowiedzi, czuję się wyróżniony. Bo to znaczy, że mi zaufał.

- Spowiadacie na Górze św. Anny po polsku i po niemiecku?
- Przez lata sakrament pokuty po niemiecku przyjmowali przede wszystkim mieszkający na Śląsku ludzie starsi, którzy przed wojną przygotowywali się do Pierwszej Komunii Świętej w tym języku. Teraz jest zwykle odwrotnie. Jak rodzina przyjeżdża z Niemiec, to rodzice spowiadają się po polsku, a potem mama pyta, czy znam język niemiecki, bo dzieci tylko po niemiecku potrafią się wyspowiadać. Znam i służę, jak umiem.

- Na święta wróci wielu migrantów zarobkowych. Także po to, by się u siebie wyspowiadać?
- Przed każdymi świętami obserwujemy większy ruch mężczyzn przy konfesjonałach. Wielu z nich wciąż ma w sobie to poczucie, że do pełnego przeżycia świąt - także rodzinnego - należy sakrament pokuty i komunia. Czasem obserwujemy, że do spowiedzi przychodzą pasażerowie tego samego, jadącego z Niemiec czy Holandii busa. W drodze do domu wstępują na Górę św. Anny do spowiedzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska