W nyskim urzędzie t-shirty surowo wzbronione

Redakcja
- Ma być schludnie i ze smakiem - mówią oficjele. Na zdjęciu: Roman Jabłoński, Irena Kusterka i wiceburmistrz Marek Rymarz.
- Ma być schludnie i ze smakiem - mówią oficjele. Na zdjęciu: Roman Jabłoński, Irena Kusterka i wiceburmistrz Marek Rymarz. Klaudia Pokładek
To jeszcze nie dress code, ale obowiązują obostrzenia w ubiorze urzędników.

- To początek pewnych reguł. Na razie wprowadziliśmy delikatne zasady, które są bardziej przypomnieniem niż uświadomieniem urzędników. Bo, bądź co bądź, o tym wszystkim sami dobrze powinni wiedzieć - mówi burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz, który kilka dni temu dał do zrozumienia swoim podwładnym, czego w magistracie tolerować nie zamierza.

I tak na liście zakazanych fatałaszków znalazły się t-shirty, dżinsy, obuwie sportowe oraz zimowe. - Kolorystyka ubrań winna być stonowana, a biżuteria noszona z umiarem - dodaje Kolbiarz. - Chodzi tylko i wyłącznie o to, żeby godnie reprezentować urząd i nie obrażać niestosownym strojem petenta.

Urzędnicy sami przyznają, że zdarzało im się dawniej przemycać różne, nie zawsze eleganckie elementy stroju: dżinsy albo klapki ukryte gdzieś pod biurkiem. - Bywało, że jeszcze jako inspektor, miałem na sobie w pracy dżinsy. A nawet trapery, gdy musiałem kilka godzin spędzić w terenie. No ale teraz to oczywiste, że garnitury, koszule i krawaty. A muszka od święta. To dla mnie żaden problem - uśmiecha się Roman Jabłoński, architekt miejski.

Z obostrzeniami wprowadzonymi przez Kolbiarza nie zamierza walczyć również Irena Kusterka z sekretariatu burmistrza. - Dress code to dla nas żadna nowość. Żadnych japonek, klapek, choćby żar lał się z nieba. Trudno, urzędnik musi wyglądać! - zapewnia.

Przy okazji burmistrz przypomniał urzędnikom o punktualnym przychodzeniu do pracy, powstrzymaniu się od konsumpcji podczas rozmowy z klientem, nie zagracaniu biurka, a także odbieraniu telefonów po maksymalnie trzech sygnałach. Przyznaje przy tym, że skoro musiał o tak banalnych sprawach przypominać, to najwidoczniej nie przez wszystkich były one do tej pory przestrzegane.

Tak było w pośredniaku

Urzędowy bon ton to nie pierwszy dowód na fakt, iż Kordian Kolbiarz przywiązuje wagę do noszenia się swoich pracowników.
W 2009 roku, kiedy był jeszcze dyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy w Nysie, wprowadził ścisły dress code. Jak wówczas mówił - nie miał już siły patrzeć na biegające po korytarzach stażystki z pępkami na wierzchu i aktami pod ręką. Albo na tipsy, których wartość przekraczała wysokość zasiłku z OPS-u.

Wówczas na liście rzeczy dozwolonych znalazły się np. krótkie spódnice, ale najwyżej do długości "na dwa palce ponad kolana". Panie mogły nosić najwyżej trzy pierścionki, panowie, oprócz obrączki, sygnet. Ale tylko rodowy. Kolbiarz poszedł na ustępstwa i pozwolił kobietom w lecie na odkryte pięty i nagie nogi. Natomiast ilość kolczyków i klipsów nie mogła przekraczać objętości urzędniczego ucha...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska