W opolskich restauracjach jemy od święta

Iwona Kłopocka
Restauracja Papa Jack stawia na młodego klienta. Wbrew pozorom to nie ustabilizowani finansowo ludzie w średnim wieku, ale młodzież zapełnia lokale.
Restauracja Papa Jack stawia na młodego klienta. Wbrew pozorom to nie ustabilizowani finansowo ludzie w średnim wieku, ale młodzież zapełnia lokale.
Najchętniej idziemy na pizzę lub hamburgera, a w lokalu Polak zostawia średnio 15,5 zł.

Krzysztof Cebula, właściciel opolskiej Starki, na tablicy w restauracji wywiesił hasło: "W 2013 roku będzie jeszcze lepiej". Na razie wygląda to na zaklinanie rzeczywistości: - Styczeń jest zawsze bardzo słabym miesiącem w branży gastronomicznej, zwłaszcza po grudniu, kiedy firmy nie żałują na przyjęcia dla swoich pracowników. Ludzie po świętach i sylwestrze też są bez pieniędzy. Większość klientów w tej chwili to goście biznesowi, którzy przyjeżdżają do Opola w interesach. Trzeba zaczekać do połowy lutego. Nie ma paniki, ale w porównaniu z ubiegłym rokiem widać, że jest nieco gorzej.

Prawie połowa Polaków w ogóle nie jada poza domem. Daleko nam do zachodnich Europejczyków, ale powoli odrabiamy różnice kulturowe - dwa lata temu na mieście jadało zaledwie 40 proc. rodaków. Najchętniej odwiedzamy fastfoodowe sieci. - Dla dzieci to zawsze jest duża atrakcja. Hamburgera można zjeść już za 3 zł. W weekendy zwykle odwiedzamy "Makusia" całą rodziną - mówi Alina Grochowska, mieszkająca na opolskiej Malince po sąsiedzku z restauracją McDonald’s.

Ta sieć ma już w Polsce ponad 300 lokali (w ubiegłym roku przybyły jej 22) i kryzysu się nie boi. Jeszcze szybciej rozwija się AmRest, do którego należą marki KFC, Pizza Hut i Burger King. - Kiedy robimy rodzinne zakupy w "Karolince", obiad w którymś z tych lokali jest już dla nas żelaznym punktem programu - przyznaje Grażyna Wojciechowska z Krapkowic. - Od czasu do czasu można zaszaleć.

Generalnie Polak w restauracji wciąż bywa od święta. Lubimy pójść do "Chińczyka" albo do "Włocha", ale potrzebujemy do tego okazji.

Opolscy restauratorzy żyją głównie z rodzinnych i firmowych imprez.

- Opolanie coraz częściej urządzają w lokalach już nie tylko wesela i komunie, ale też urodziny i imieniny - mówi Małgorzata, menedżerka restauracji Ali Baba w Opolu.

Na co dzień sale raczej świecą pustkami. Wygrywają ci, którzy postawili na młodego klienta. Bo wbrew pozorom to nie ustabilizowani zawodowo i finansowo dorośli, lecz młodzież zapełnia lokale.

- W ciągu tygodnia wpadają do nas "garniturowi" na tradycyjny obiad, w niedziele odwiedzają nas rodziny z dziećmi, ale nasi główni klienci to studenci - mówi Aleksandra Sośnierz, menedżerka restauracji Papa Jack. - Jedni nacieszą się dużą pizzą na pięć osób, inni zamawiają robione na miejscu pokaźne hamburgery. Na ruch nie narzekamy. Jeśli odczuwamy jakiś poważniejszy kryzys, to jedynie w czasie sesji egzaminacyjnej na uczelniach. O klienta jednak cały czas trzeba zabiegać. Promocje, rabaty, atrakcje, potańcówki. Musi się coś dziać, bo inaczej byłoby kiepsko - dodaje.

Poprzednikiem Papy Jacka była elegancka restauracja Mandarin Duck (np. co czwartek serwowano w niej owoce morza), która mimo smacznego jedzenia poniosła fiasko. - Opole nie było na taki lokal gotowe - przyznaje Aleksandra Sośnierz. - Zmiana charakteru restauracji okazała się strzałem w dziesiątkę.

Tego samego nie może powiedzieć pani Zofia, prowadząca sympatyczną knajpkę z polską kuchnią na obrzeżach miasta. - Kiedyś tu była pizzeria, ale niedaleko mamy konkurencję z daniami na wynos. Przerzuciłam się na domowe tanie jedzenie, lecz ludzie to samo mają we własnych domach i oczywiście jeszcze taniej. Już prawie nie zarabiam na czynsz. Chyba trzeba będzie się zwijać - wzdycha smutno.

Jadanie na mieście "od święta" wiąże się z tym, że nie jesteśmy zamożni. Statystyczna polska rodzina wydaje na obiad w restauracji 60 zł - miesięcznie. Mniej w Europie wydają tylko Rumuni. Średnia unijna w ubiegłym roku była trzykrotnie wyższa. W krajach, gdzie nawyk jedzenia poza domem jest ugruntowany od pokoleń - w Hiszpanii, Grecji, Portugalii, Irlandii i na Cyprze - wydawano na ten cel aż sześć razy więcej niż w Polsce, mimo że kryzys i tam zmienił już zwyczaje. W całej Unii Europejskiej udział wydatków na jedzenie na mieście obniżył się między 2008 a 2011 rokiem średnio o 6 proc. W tym samym czasie u nas spadek sięgnął aż 16 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska