W Opolu było kilkadziesiąt cmentarzy. Powoli o nich zapominamy

Artur  Janowski
Artur Janowski
Kamienne grobowce na ulicy Północnej to jedna z nielicznych pamiątek po rodzinie von Eynern, do której należały obecne dzielnice Bierkowice, Półwieś, a także Sławice. Po II wojnie światowej groby splądrowano.
Kamienne grobowce na ulicy Północnej to jedna z nielicznych pamiątek po rodzinie von Eynern, do której należały obecne dzielnice Bierkowice, Półwieś, a także Sławice. Po II wojnie światowej groby splądrowano. Sławomir Mielnik
Ofiary epidemii cholery w Opolu spoczywają w miejscu, którego nadal nie wolno odwiedzać. Z kolei na prywatny cmentarzyk, gdzie pochowano dawnych właścicieli Bierkowic, może zajrzeć każdy.

Wielu opolan w listopadzie będzie wspominać zmarłych na cmentarzu komunalnym na Półwsi. Największa nekropolia na Opolszczyźnie to ponad 40 tysięcy grobów, ale też zaledwie 100 lat historii.

Zaledwie, bo w 2017 roku stolica województwa zamierza obchodzić rocznicę 800-lecia nadania praw miejskich. W tym czasie na terenie Opola lub miejscowości, jakie zostały do niego przyłączone, było wiele nekropolii, których opolanie nie znają lub takich, o których pamięć powoli się zaciera.

- A szkoda, bo świadectwo trwania żywych dają zmarli, to ich szczątki, przysypane ziemią, są kroniką naszych losów. Groby wiele mówią o dziejach naszego miasta - twierdzi Joachim Sosnowski, który badał historię cmentarzy w Nowej Wsi Królewskiej, obecnie jednej z dzielnic Opola.

Sosnowski przyznaje, że już tylko najstarsi mieszkańcy pamiętają alejki i nagrobki u zbiegu alei Przyjaźni i ulicy Solskiego.

Cmentarz - położony na lekkim wzniesieniu - pojawia się na planach w 1800 roku. Z czasem staje się jednak za mały, dlatego zapada decyzja o wybudowaniu nowego przy ulicy Zielonej, który istnieje do dziś.

Ten przy alei Przyjaźni oficjalnie zamknięto w sierpniu 1957 roku, a 13 lat później dosłownie zrównano z ziemią. Zostało po nim zaledwie parę śladów. Fragmenty bramy, schodów i kilka kamiennych nagrobków. Jest także drewniany krzyż, pod którym czasem ktoś zapali znicze.

- Formalnie to wciąż jest cmentarz miejski, choć pewnie taki stan nie będzie trwać wiecznie - przyznaje Joachim Sosnowski.

Chodzimy po grobach

Czas jest nieubłagany nie tylko dla ludzi, ale również dla miejsc takich jak cmentarze. Gdy jesienią 1955 roku budowano kanalizację pomiędzy ulicą Szpitalną a kamienicami na Rynku o numerach od 4 do 7, nieoczekiwanie natrafiono na kilkanaście grobów. Zbadano je i założono, że na cmentarzu mogło być pochowanych około 400 zmarłych, a nekropolia istniała w XIII i XIV wieku. Już wówczas wysunięto hipotezę, że był to cmentarz przykościelny, należący do minorytów, których obecnie nazywamy franciszkanami. Ówczesne cmentarze były jednak zupełnie innymi miejscami niż te, jakie my odwiedzamy podczas dnia Wszystkich Świętych.
- Było na nich gwarno, wesoło. Czasem suszono pranie - opowiada Ewa Matuszczyk, kierownik Działu Archeologicznego w Muzeum Śląska Opolskiego.

Nie każdy jednak wie, że takie miejsce istnieje. Niewielki cmentarz kryje się pośród drzew, rosnących pomiędzy ul. Partyzancką a strefą ekonomiczną przy ulicy Północnej. Jeśli jednak ktoś wejdzie w grupę drzew, ujrzy trzy kamienne grobowce z pięknymi płytami. To jedna z nielicznych pamiątek po rodzinie von Eynern, do której należały obecne dzielnice Opola: Bierkowice, Półwieś, a także Sławice, czyli część gminy Dąbrowa. Pamiętają o niej już tylko najstarsi mieszkańcy, a szkoda, bo musiała być to niezwykła rodzina, gdyż żadna inna nie ma własnego cmentarza w Opolu.

W Bierkowicach (wtedy Halbendorf) von Eynern pojawili się w XIX wieku. Stali się nie tylko posiadaczami ziemskimi, mieli także gorzelnię, młyn oraz pałac, który w 1863 roku kupił Peter Wilhelm von Eynern, zmarły w 1903 roku i pochowany przy ulicy Partyzanckiej. Jego żona Emila też spoczęła na prywatnym cmentarzu, podobnie jak ostatnia właścicielka majątku Helena Julianna von Eynern, która zmarła podczas II wojny światowej. Mimo to na wielkich i ozdobionych herbami płytach nagrobnych z piaskowca nie ma wzmianki o dziedziczce. Już po zakończeniu wojny cmentarz został splądrowany, porozbijano cynkowe trumny. Co więcej, jeszcze kilkanaście lat temu był dzikim wysypiskiem śmieci. Na szczęście to już przeszłość. Początkowo o groby zaczęli dbać osadzeni z pobliskiego zakładu półotwartego, a dziś nekropolia jest pod opieką miejskiej spółki.

- Sprzątamy to miejsce, ale wiedzą o nim głównie miejscowi i zapalają tam znicze - przyznaje Julian Juszczewski, zastępca kierownika w administracji cmentarzy w zakładzie komunalnym.

Cmentarz choleryczny na ulicy św. Jacka powstał w 1831 roku i nadal można na nim zobaczyć pojedyncze nagrobki. Szacuje się, że pochowano na nim około
Cmentarz choleryczny na ulicy św. Jacka powstał w 1831 roku i nadal można na nim zobaczyć pojedyncze nagrobki. Szacuje się, że pochowano na nim około 100 osób. Sławomir Mielnik

Bali się cholery

Nieznany dla wielu opolan jest też cmentarz choleryczny przy ulicy św. Jacka. Wywołuje pytania, bo to jedyna nekropolia w Opolu, która jest otoczona ogrodzeniem i nie ma bramy wejściowej. Co więcej, starsi mieszkańcy pamiętają jeszcze dużą tabliczkę z informacją, że wstęp na cmentarz jest surowo wzbroniony. Ponad 180 lat temu taka informacja nie była nikomu potrzebna, opolanie i tak to miejsce omijali z daleka. Nieprzypadkowo też nekropolię założono w tak odległym od granic miasta miejscu, w 1831 roku.
- Cmentarze dla ofiar cholery były lokowane poza miastami, obawiano się bowiem dalszego rozprzestrzeniania się zarazy - opowiada Julian Juszczewski.

Dziś o powodach występowania cholery wiemy już niemal wszystko i potrafimy z nią walczyć, ale jesienią 1831 roku dr Joseph Zedler, opolski lekarz powiatowy, był często bezradny. Zedler opisywał, że np. w domu żeglarza Bordetzko najpierw zmarło na cholerę dziecko, a potem zachorowała cała rodzina czeladnika murarskiego Wyssolka. Zmarła dwójka dzieci i żona Wyssolka. Co gorsze, do 6 listopada 1831 roku wszystkie rozpoznane przypadki cholery kończyły się śmiercią zarażonych. Z raportu dr Josepha Zedlera wynika, że do 13 listopada w Opolu zachorowało 29 osób, z czego 18 zmarło, a zagrożenie ustąpiło dopiero w marcu 1832 roku. Nie na zawsze, bo cholera pojawiała się w mieście kilka razy, a po raz ostatni odnotowano epidemię tej choroby na Śląsku pod koniec XIX wieku, gdy już wiedziano, że wywołuje ją bakteria, bytująca w wodzie.

Dziś trudno określić dokładnie, ile ofiar cholery spoczywa na cmentarzu przy ulicy św. Jacka. Wiadomo natomiast, że choroba uśmierciła m.in. Wilhelma Thaua, właściciela browaru, i Franza Adamczyka, radcę sądowego.

Obecnie teren cmentarza jest już mocno porośnięty bluszczem, leżą też na nim powalone konary drzew. Najmniej widoczne są nagrobki, bo niemal wszystkie poprzewracano lub zniszczono. Tym, którzy nie wiedzą, że to jest cmentarz, to miejsce może przypominać zaniedbany park. Dlatego w urzędzie miasta narodził się jakiś czas temu pomysł, by cmentarz otworzyć, wytyczyć znów alejki i niejako oddać mieszkańcom jako historyczną pamiątkę.

- To nie jest dobre rozwiązanie, bo on jest na uboczu i gdyby był otwarty dla wszystkich, mógłby zostać zniszczony - obawia się Julian Juszczewski.

Tym obawom trudno się dziwić, skoro Opole nadal nie potrafi upilnować zabytkowego cmentarza przy ulicy Wrocławskiej, gdzie niszczone są pomniki, znikają fragmenty ozdób, a w tym roku grupa nastolatków zdewastowała kilkanaście grobów. Na przykładzie losów tej nekropolii - otwartej w 1813 roku - widać, że z czasem zapomnieniu ulega historia niemal każdego cmentarza. Kiedyś nekropolia ciągnęła się aż do budynku dawnego kina „Stylowego”, ale jeszcze przed II wojną światową jej teren był sukcesywnie zmniejszany, o czym pamiętają tylko najstarsi mieszkańcy.
Puchary w grobie

Zapomniany został też niezwykły grób księcia, znaleziony w czasie budowy stodoły w 1885 roku w Gosławicach, tuż obok skrzyżowania ulic Oleskiej i Żytniej. Gdyby dziś natrafiono na podobne znalezisko, mówiono by o skarbach. Z grobu wyciągnięto bowiem nie tylko piękny pucharek, ale także zdobione wiadra, brązowe nożyce, nożyk, fragmenty ceramiki. Grób datowany jest na I wiek naszej ery.

- A jego wyposażenie wskazuje, że pochowany w nim był osobą znamienitą i majętną. Te rzeczy wykonano bowiem w dalekiej Italii - opowiada Ewa Matuszczyk, archeolog z Muzeum Śląska Opolskiego.

W literaturze fachowej można znaleźć informację, że w Opolu pochowano księcia Wandalów. To grupa plemion germańskich, które często wojowały z Rzymem. Nie wyjaśnia to jednak zagadki, skąd pod Opolem wziął się książę. Nie należy jednak tracić nadziei, że kiedyś zostanie ona rozwiązana. Ewa Matuszczyk przekonuje, że wciąż można znaleźć w ziemi coś interesującego, i to nawet w najbardziej nieoczekiwanym miejscu. Być może kolejny zapomniany cmentarz...

Zapominane są nie tylko nekropolie,
ale także wojenne mogiły. Dopiero kilka lat temu na cmentarzu na Półwsi stanęła kamienna tablica obok trzynastu bezimiennych grobów. To polskie ofiary wojny z września 1939 roku, a ich upamiętnienie jest pokłosiem śledztwa dr. Mariusza Patelskiego, historyka z Uniwersytetu Opolskiego. Odnalazł on listę z nazwiskami Polaków leczonych w Opolu podczas II wojny światowej, a potem wpadł mu w ręce artykuł opolskiego archiwisty Stefana Czecha. Wyliczył on, która z tych osób zmarła i kogo pochowano w 1939 roku w Opolu. W dokładnej identyfikacji ofiar pomogła księga zmarłych z Urzędu Miasta Opola. Potem postanowiono upamiętnić ofiary.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska