W sercu nosi Odrę Opole, ale mocno przysłużył się również innym klubom. Poznaj bliżej Marcina Fecia [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Marcin Feć jesienią 2022 roku został trenerem bramkarzy w pierwszym zespole Odry Opole.
Marcin Feć jesienią 2022 roku został trenerem bramkarzy w pierwszym zespole Odry Opole. Mirosław Szozda
Marcin Feć to postać znana każdemu sympatykowi piłki nożnej na Opolszczyźnie. Jest on wychowankiem Odry Opole, w której później przez wiele lat występował na pozycji bramkarza. W tej roli, w dużym stopniu przyczynił się również do największych w historii sukcesów Ruchu Zdzieszowice, na czele z awansem do ćwierćfinału Pucharu Polski. Po zakończeniu kariery zawodniczej poświęcił się pracy trenerskiej. Aktualnie jest trenerem bramkarzy w pierwszym zespole Odry Opole oraz szkoleniowcem, występującego obecnie w klasie okręgowej, LZS-u Skorogoszcz. Prowadzi również własną akademię bramkarską. Odbyliśmy z nim długą rozmowę, w której poruszyliśmy różne tematy związane z jego bogatymi doświadczeniami piłkarskimi.

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że zostaniesz zawodowym piłkarzem?
To wyszło sam z siebie. Trenując w Odrze robiłem stopniowe postępy, aż świętej pamięci trener Zygfryd Blaut włączył mnie do kadry pierwszego zespołu. Miałem wtedy 16 lub 17 lat. Pamiętam jak dziś, że dostałem kontrakt w wysokości 200 złotych miesięcznie. 100 kosztowały wtedy dżinsy w Pewexie. Trenowałem wówczas z seniorami, ale występowałem głównie w Międzywojewódzkiej Lidze Juniorów. A z czasem, niejako naturalnie, przeszedłem na zawodowstwo.

Wychowując się w latach 80 i 90 na osiedlu Armii Krajowej, byłeś niejako skazany na Odrę?
Nie da się ukryć, że młodzież garnęła się wtedy do gry w Odrze. Na tym samym osiedlu co ja wychowywali się między innymi Piotr Plewnia, Maciej Michniewicz, obecny kierownik drużyny rezerw Tomasz Zwoliński, naczelnik wydziału sportu z Urzędu Miasta Opola Marcin Sagan czy sędzia piłkarski Przemysław Dudek. Z tego co pamiętam, razem poszliśmy nawet na pierwszy trening, i w dodatku wszyscy pomyślnie przeszliśmy nabór. A kiedyś naprawdę było trzeba mieć coś ekstra, by tak się stało. Spośród około 150 dzieci, najpierw klub wybrał 50, a następnie z tego grona tylko 20 najlepszych. Wśród ochotników nie było żadnego bramkarza. Samemu chciałem grać w polu, ale Tomek Zwoliński niejako wrobił mnie w bronienie, podnosząc do góry moją rękę. Wtedy powiedziałem mu: „dobra, ale skoro tak, to ty też stawaj między słupkami”. I tak się złożyło, że potem obaj byliśmy bramkarzami Odry.

Swój najlepszy okres w karierze przeżyłeś w Odrze czy jednak w Ruchu Zdzieszowice?
Odra była klubem, który nosiłem i cały czas noszę w sercu. Biorąc jednak pod uwagę sprawy czysto sportowe, więcej niezapomnianych chwil przeżyłem w Ruchu, na czele z awansem z 3 do 2 ligi czy udziałem w ćwierćfinale Pucharu Polski.

Są jakieś mecze, które szczególnie zapadły ci w pamięć?
Na pewno starcie 1/16 finału Pucharu Polski pomiędzy Ruchem Zdzieszowice a Jagiellonią Białystok (sezon 2011/12 – red.), które wygraliśmy 3:1. Przede wszystkim dlatego, że będąc wcześniej zawodnikiem Odry, za każdym razem w spotkaniach przeciwko Jagiellonii popełniałem duży błąd, który wpływał na wynik meczu. W podświadomości więc bałem się tego przeciwnika. Aż nagle w tak efektownych okolicznościach czar prysł. Bardzo chętnie opowiadam też o rewanżowym dwumeczu ćwierćfinałowym, jaki później w tym samym sezonie rozegraliśmy z Ruchem Chorzów. Tego rywala już nie przeszliśmy, ale obecność telewizji w Zdzieszowicach i występ na stadionie przy ulicy Cichej były również wyjątkowymi przeżyciami.

A z czasów gry w Odrze?
Też parę by się znalazło. Nie sposób zapomnieć o takich momentach jak choćby zakończona remisem 1:1 konfrontacja w ulewnym deszczu ze Śląskiem Wrocław, przegrana 2:3 z Lechią Gdańsk po dwóch golach straconych w samej końcówce czy telewizyjna potyczka z Polonią Warszawa, w składzie której występowali wtedy między innymi Radosław Majdan i Grzegorz Piechna. Do tego dodałbym pucharowy mecz z GKS-em Bełchatów, wygrany 1:0 po pięknym golu Marcela Surowiaka z rzutu wolnego w 90. minucie.

Ilu bardziej utalentowanych bramkarzy od ciebie przewinęło się przez Odrę, kiedy byłeś jej zawodnikiem?
Działało to w różne strony. Spotykałem takich, którzy mieli potencjał, ale nie wystarczyło im zapału, by mocniej zaistnieć w piłce. Ale byli też w Odrze bramkarze, których uważałem za lepszych od siebie, ale mimo wszystko to ja byłem „jedynką”. Taka już specyfika pozycji bramkarza, że nawet przy słabszej postawie w tygodniu na treningach, przy prezentowaniu odpowiedniej dyspozycji w meczach utrzymuje się miejsce w wyjściowym składzie. Ja ogólnie byłem bramkarzem meczowym. Podczas treningów miałem problemy z koncentracją. Wiedziałem, że będę bronić w kolejnym spotkaniu, ale denerwowało mnie, gdy inny bramkarz w tygodniu prezentował się lepiej. Próbowałem to zmienić, ale nie do końca wychodziło. Już tak po prostu miałem, że dopiero mecze odpowiednio mnie nakręcały. To w nich zachowywałem niezbędny spokój i prezentowałem się najlepiej.

Któryś z trenerów również nazwał cię kiedyś „bramkarzem meczowym”?
Nie, to wyłącznie moje własne zdanie. Z ust żadnego szkoleniowca nigdy nie usłyszałem podobnego określenia. Ale zdarzali się tacy, którzy wrzucali mi przysłowiowe kamyczki do ogródka. Pamiętam, jak trener Witold Mroziewski lubił mi dawać różne denerwujące „wrzutki”. Czasami były one ironicznie, czasami złośliwe, ale ogólnie pozytywnie mnie nakręcały. Mimo, że cały czas miał do mnie jakieś „ale”, a raz nawet po treningu powiedział, że wyrzuci mnie z klubu, wspominam go bardzo pozytywnie. Chyba wiedział co robi, ponieważ za jego kadencji w Odrze miałem najlepszy okres w karierze.

A kiedyś cię pochwalił?
Tak, ale powiedzmy na dziesięć przypadków, pochwały były średnio dwie, a „wrzutek” osiem. Po pewnym czasie już go jednak przejrzałem (śmiech).

Poza Opolszczyzną grałeś tylko w Piaście Gliwice. Liczyłeś na to, że dzięki piłce nożnej wypłyniesz na nieco szersze wody?
Byłem mocno przywiązany do rodzinnych stron. Należałem do grona piłkarzy, którzy do pewnego momentu nie chcieli się ruszać daleko od domu. Dlatego Piast był dla mnie świetną opcją, bo przy okazji cały czas przebywałem właściwie na miejscu. Z wiekiem jednak coraz bardziej chciałem spróbować swoich sił gdzieś dalej. Miałem szansę trafić do Amiki Wronki. Właściwie nawet wszystko było już zaklepane, ale ostatecznie z transferu nic nie wyszło. Podobnie było pewnego razu z Górnikiem Zabrze. Nie zamykałem się na dalsze wyjazdy, ale życie pokazało, że nie były mi one dane.

Gdybyś mógł cofnąć czas, zakończyłbyś wcześniej swoją karierę zawodniczą?
Tak. Rozmawiając teraz z młodszymi kolegami, regularnie tłumaczę im, żeby się nie rozdrabniali. Ja niestety to zrobiłem. Po raz drugi nie grałbym już w Piaście Strzelce Opolskie i Małejpanwi Ozimek, tylko zakończył karierę w sezonie 2013/14, po drugim pobycie w Ruchu Zdzieszowice. Z czasem doszedłem do wniosku, że lepiej zejść ze sceny prezentując dobry poziom niż na siłę przeciągać karierę. Najgorzej jest podjąć decyzję o zawieszeniu butów na kołku. Kończąc granie miałem jeszcze kilka propozycji, ale nie czułem się już na siłach, by próbować swoich sił gdzieś wyżej, poza Opolszczyzną.

Co poczułeś, kiedy jesienią 2022 roku dostałeś propozycję objęcia funkcji trenera bramkarzy w pierwszym zespole Odry?
Takie zapytania kilkakrotnie pojawiały się już wcześniej, ale nigdy nie doszło do pomyślnej finalizacji rozmów. Jesienią w sumie nie spodziewałem się takiej oferty, bo wszystko wydarzyło się błyskawicznie, z dnia na dzień. Musiałem się chwilę zastanowić, ponieważ jej przyjęcie oznaczało odwrócenia życia do góry nogami. Po konsultacji z rodziną uznałem jednak, że takich propozycji się po prostu nie odrzuca.

Nie ciągnie cię jeszcze czasem między słupki?
Niejednokrotnie mówię zawodnikom Odry, że gdyby nie dokuczało mi ścięgno Achillesa, to bym wszedł do bramki i co nieco im pokazał (śmiech). W zimowym okresie przygotowawczym nawet dwa razy to uczyniłem. Pierwszy trener poprosił mnie, bym podczas treningu strzeleckiego dał przez chwilę odetchnąć innym bramkarzom. Były to zaledwie 10-minutowe epizody, ale wystarczyły do tego, bym poczuł głód bronienia. Gdyby nie wspomniany kłopot zdrowotny, byłbym gotów pomagać w ten sposób częściej. Być może kiedy go zażegnam, to uda mi się jeszcze zaprezentować chociaż część swoich możliwości.

Świętej pamięci były trener Odry Andrzej Prawda powiedział kiedyś, że bramkarz jest dobry, kiedy wybroni drużynie od 5 do 8 punktów w rundzie. A jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Podobne. Samemu starałem się być przede wszystkim bramkarzem równym i za takiego się uważałem. Nie prezentowałem przysłowiowych fajerwerków, ale też niewiele było spotkań, które zawaliłem. No, może nie licząc tych z Jagiellonią (śmiech). Jeżeli golkiper jest stabilny, a do tego wydatnie pomoże drużynie zapunktować w czterech-pięciu meczach na rundę, to można powiedzieć, że jest odpowiednim zawodnikiem na ligę, w której występuje.

I musi być charyzmatyczny?
Lubię bramkarzy, którzy na boisku są lekko zwariowani i mają charakter, lecz to nie jest żadna reguła. Są różnicy zawodnicy na tej pozycji, a charakteru człowieka całkowicie się nie zmieni. Czasami jednak mam wrażenie, że niektórzy po prostu wstydzą się na kogoś krzyknąć, by go pobudzić lub właściwie ustawić na boisku. To staram się w moich podopiecznych zaszczepić, bo pamiętam, jak samemu mając zaledwie 19 lat potrafiłem się pokłócić z Józefem Żymańczykiem, który wtedy był w Odrze instytucją. On nie miał jednak z tym problemu i po meczu powiedział: „dobrze młody, miałeś rację”. Na boisku wszyscy są równi, nie ma się czego bać. Ale też trzeba być świadomym tego, że próba zmieniania osobowości na siłę może się obrócić w drugą stronę.

Jesteś też od kilku lat pierwszym trenerem w LZS-ie Skorogoszcz, uznawanym w piłkarskim świecie za drużynę walczaków. Od początku trafiłeś tam na charakternych graczy?
Tak, od razu napotkałem grupę graczy z mocnym charakterem i z biegiem lat to się nie zmieniło. Nie jest tajemnicą, że wielu z nich to kibice Odry. Nie stronią oni od siłowni, niektórzy trenują również sztuki walki, więc zdrowie do sportu mieli od zawsze. Moim zdaniem było wytłumaczenie im kilku spraw boiskowych. Nigdy nie preferowałem futbolu defensywnego, wyczekania na przeciwnika. Waleczny charakter moich zawodników sprawiał, że nie musiałem ich choćby przekonywać do grania wysokim pressingiem. Mamy podobne DNA i w dużej mierze dlatego cały czas jestem z nimi tak mocno związany.

Nie myślałeś o zamknięciu tego rozdziału po spadku z BS Leśnica 4 Ligi Opolskiej, jakiego doświadczyliście w minionym sezonie?
Za mocno zżyliśmy się ze sobą, by tak do tego podejść. Przejąłem tą drużynę w B klasie, a potem w ciągu zaledwie paru lat doszliśmy do 4-ligowego poziomu. Z tyłu głowy miewałem różne myśli, ale życie to nie tylko przypinanie sobie medali. Niepowodzenia też trzeba umieć wziąć na klatę. Odbyłem z chłopakami rozmowę o przyczynach spadku, podczas której obiecałem im, że jestem w nimi na dobre i na złe. W tym sezonie bardzo mocno odmłodziliśmy skład, ale zapowiedziałem już, że do czerwca na pewno zostanę i pomogę na tyle, na ile będę mógł.

Jak zareagowałeś po meczu rundy jesiennej z KS-em Krasiejów? Nie było cię wtedy na ławce, a twój zespół prowadząc do 70. minuty 4:0 ostatecznie przegrał 4:8.
Myślałem, że to żart. Ale dostałem jednego, drugiego SMS-a… Najpierw pomyślałem, że ktoś się pomylił i to my wygraliśmy 8:4. Gdy upewniłem się, że jednak nie, byłem w szoku. Nie wiedziałem, jak rozmawiać z zawodnikami. Po prostu zapytałem ich na kolejnym treningu: czy ktoś jest w stanie mi wyjaśnić, co się wydarzyło? Po długiej ciszy jeden z nich w końcu uniósł głowę i rzekł: „trenerze, my sami nie wiemy”. Odpowiedziałem, że gdybym zrobił trening jedenastu na jedenastu i kazał jednej z drużyn w ciągu 20 minut zdobyć osiem goli z rzędu, to nie byłoby na to żadnych szans. Dalej jednak nie drążyłem tematu. Mecz na zawsze zapisał się w historii klubu, ale życie toczy się dalej i nie ma co już go rozpamiętywać.

Trenując LZS Skorogoszcz, zdarzyło ci się też pojawiać na boisku. I to nie zawsze w bramce.
Zgadza się, w meczu wojewódzkiego Pucharu Polski z iPrime Bogacicą (2020 rok – red.) nie mieliśmy rezerwowych, więc samemu wpuściłem się na boisko w 75. minucie i zagrałem jako napastnik. Nie udało się jednak nic strzelić, a rywale dwukrotnie trafili w końcówce i odpadliśmy z rozgrywek. Jako bramkarz również wystąpiłem raz, ale z tego meczu mam już znacznie lepsze wspomnienia. Było to jeszcze w B klasie, kiedy mierzyliśmy się z naszym odwiecznym rywalem – Polonią Karłowice. Znajdował się on wtedy na 1. miejscu i był niepokonany. Zaczęło się fatalnie. Bodajże w 5. minucie wpuściłem gola, po czym złapałem się za głowę i pomyślałem: „chłopie, co ty wyrabiasz, znów zaczynasz się rozdrabniać”. To kibice namówili mnie jednak do tego, bym wystąpił w tym spotkaniu, więc chciałem im pokazać, że nie zapomniałem, jak się broni. Finalnie wyszło w porządku, bo ostatecznie wygraliśmy 3:1.

A rodzina czasem nie narzeka, że od lat masz po kilka piłkarskich rzeczy na głowie?
Rzeczywiście muszę przyznać, że nie za często jestem w domu, ale to wszystko jest z najbliższymi ustalone. Kiedy jednak już mam czas wolny, to staram się go spędzić właśnie z rodziną, odkładając przy tym na bok laptopa czy telewizor. Służbowe obowiązki próbuję w pełni wykonywać w klubie, żeby już nie przynosić piłki nożnej do domu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska