W Strzelcach Opolskich śmierć czyhała na każdym kroku, a w okolicy grasowali rabusie

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Nowiny Raciborskie co rusz donosiły o makabrycznych sytuacjach, jakie dotknęły mieszkańców Strzelec i okolicznych miejscowości.
Nowiny Raciborskie co rusz donosiły o makabrycznych sytuacjach, jakie dotknęły mieszkańców Strzelec i okolicznych miejscowości. Fot. Radosław Dimitrow
100 lat temu życie w Strzelcach Opolskich było znacznie bardziej niebezpieczne niż mogłoby się to wydawać. Donosiły o tym gazety.

Okolica była szczególnie niebezpieczna dla małych dzieci. Dziennikarze gazety „Nowiny Raciborskie”, którzy zajmowali się m.in. opisywaniem spraw dotyczących mieszkańców Strzelec, co rusz donosili o tragicznych wypadkach z udziałem maluchów. Przytaczając je zachowaliśmy oryginalną pisownię.

Jedno z nich wydarzyło się w sierpniu 1904 r. „W wiosce Klucz zdarzyło się (...) godne pożałowania nieszczęście. Dziesięcioletni chłopak oberżysty (właściciela gospody - przyp. red.) Makosza pasł konie na polu, poczem wsiadł na niego i jechał do domu. Koń atoli się rozbiegał i chłopca za siebie zrzucił, jednakże chłopiec zawisł nogą w strzemieniu. Był więc wleczony kawał drogi, aż pewien gospodarz konia zatrzymał i ciężko pokaleczonego chłopca wyratował. Kilka miesięcy wcześniej w Strzelcach „pewien chłopak, który zaledwie opuścił ławkę szkolną, usiłował zgwałcić 6-cio letnią dziewczynkę, lecz został pochwycony i oddany w ręce policyi”

Z kolei w Niezdrowicach podczas nieobecności rodziców Utopiła się dwuletnia córeczka rodziny Holewa. Dziewczynka wpadła do zbiornika wypełnionego gnojówką.

W powiecie strzeleckim było także niebezpiecznie z powodu rabusiów i złodziei, którzy grasowali w okolicy.

W maju 1908 r. na ulicach Strzelec „dwóch znanych łobuzów Janiel i Porada, napadło w niedzielę po południu wyrostka Raszkę z Balcarowic i poranili go dość poważnie”. Niedługo po tym „pewien gospodarz z Jemielnicy, przybywszy do miasta, skradł z oberży (...) rozmaite rzeczy i ukrył je na wozie. Ponieważ kradzież zaraz spostrzeżono, sprowadzono policyę, która wóz przeszukała i skradzione rzeczy znalazła. Gospodarz przyznał się do kradzieży, wynagrodził nawet właściciela sowicie, a na dobitkę będzie musiał iść do kozy. Z kolei w Leśnicy rabusie napadli w lesie pod Wysoką montera Bronera, idącego na stację kolejową i zrabowali mu paletot (palto - przyp. red.), zegarek oraz portmonetkę z 20 markami. Dotychcas rabusiów nie zdołano wyśledzić” - donosiła gazeta.
Do najgłośniejszej zbrodni tamtych lat, doszło natomiast połowie 1920 r. Gazeta donosiła wtedy, że miejscowy rzeźnik Kucza „zaginął przed 3 tygodniami bez śladu. Teraz znaleziono go zabitego w lesie pod Krzyżową Doliną. Zamordowany został poprzednio obrabowany”. Po czasie okazało się, że za mord odpowiadało dwóch braci z Krośnicy. Rzeźnika Kuczę zabili oni przy pomocy siekiery, uderzając nią w głowę i plecy mężczyzny. Kucza próbował uciec, ale ciosy okazały się śmiertelne. Motywem zbrodni były pieniądze, które miał przy sobie. Bracia początkowo ukryli zwłoki w ich stajni pod obornikiem. Potem wywieźli je natomiast na wozie i porzucili w lesie.

Nie wszystkie napady i kradzieże uchodziły jednak na sucho. W listopadzie 1906 r. w Szymiszowie „pewien robotnik galicyjski swej skradł współrobotnicy 30 marek, poczem zaraz podziękował za robotę i puścił się w drogę do Strzelec. Na szczęście dziewczyna zaraz kradzież spostrzegła i powiadomiła o niej inspektora, który na welocypedzie (pierwotny rower bez łańcucha i hamulców - przyp. red) dogonił złodzieja i kazał go uwięzić”. W tej samej miejscowości „schwycono pewnego więźnia, który zdołał uciec z oddziału więźniów z domu karnego w Strzelcach, pracujących poza murami więziennymi. Zbieg włamał się zaraz w nocy na wtorek do restauracji na strzeleckim rynku i ukradł odzież, obuwie, artykuły spożywcze itp. Skradzione rzeczy miał z sobą, gdy go aresztowano”.

Ale zdarzało się także, że więźniowie uciekali ze strzeleckiego więzienia. Tak było choćby w grudniu 1904 r., gdy „ulotnił się z tutejszego więzienia (...) robotnik Bauch. Przystawił sobie drabinę do muru, po której wydostał się bez szwanku na ulicę. Oskarżony był o rabunek na publicznej drodze i opór przeciwko władzy. Nie dziw więc, że przeczucie niemałej kary spowodowało go do spróbowania wydostania się na wolność. “ - pisała gazeta.

Wśród więźniów zdarzali się jednak także solidni ludzie. Zabawną historię jednego z nich opisały Nowiny Raciborskie w styczniu 1912 r.: „Pewien dozorca miał pewnego arsztanta z powiatu strzeleckiego odstawić do więzienia w Strzelcach. Po drodze wstąpił dozorca z aresztantem do pewnej knajpy i popijali sobie porządnie. Nareszcie się aresztantowi sprzykrzyło czekanie. Poszedł więc sam i stawił się w więzieniu. Gdy dozorca zmiarkował się, że aresztanta nie ma, szukał długo, aż się nareszcie w więzieniu dowiedział, że aresztant już siedzi”. - czytamy w artykule.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska