W szpitalach brakuje lekarzy specjalistów

Redakcja
– Młodzi lekarze nie są chętni do pracy w szpitalu, bo wiedzą, że czeka ich tu dużo roboty, stres – mówi dr Ben Rhaiem Tahar, ginekolog  z BCM. – Wolą się zatrudnić w poradni, otworzyć gabinet, gdzie zarobią  dziesięć razy więcej.
– Młodzi lekarze nie są chętni do pracy w szpitalu, bo wiedzą, że czeka ich tu dużo roboty, stres – mówi dr Ben Rhaiem Tahar, ginekolog z BCM. – Wolą się zatrudnić w poradni, otworzyć gabinet, gdzie zarobią dziesięć razy więcej. Jarosław Staśkiewicz
Medycy często zmieniają szpitale, bo teraz oni dyktują warunki zatrudnienia.

Oddział Ginekologiczno-Położniczy w Brzeskim Centrum Medycznym przeżywa w krótkim czasie kolejne kadrowe trzęsienie ziemi. Jego ordynator Ben Rhaiem Tahar, który pełni tę funkcję od 1 stycznia, złożył właśnie wypowiedzenie. To samo zrobili dwaj inni ginekolodzy. Zostanie dwóch, to za mało, żeby poprowadzić oddział.

- Odchodzę, bo na oddziale praktycznie jestem sam i mam tego dość - mówi dr Ben Rhaiem Tahar. - Oprócz mnie na etacie jest tylko jeden lekarz, ale on przyjmuje w przychodni, a pozostali ginekolodzy przyjeżdżają tylko dwa razy w tygodniu na dyżury. Codziennie dojeżdżam 200 km z Kędzierzyna-Koźla. Ile tak można?

Odchodzący ordynator, który wcześniej pracował w szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu, a przed przyjściem do Brzegu - w Prudniku, o nowe miejsce zatrudnienia się nie martwi. - Mamy z kolegami tysiące propozycji - dodaje. - Kiedyś ginekologów było pod dostatkiem, ale to już przeszłość, teraz oni także są na wagę złota.

Potwierdza to karuzela stanowisk. Przed doktorem Taharem ordynatorem oddziału był dr Marcin Kalus, który trafił tam ze szpitala w Opolu.

Naprawił w krótkim czasie nadszarpnięty wizerunek brzeskiej ginekologii, dzięki czemu w 2014 r. liczba porodów wzrosła tam z 240 do 505. Po roku doktor Kalus odszedł, ponieważ wygrał konkurs na ordynatora Oddziału Ginekologii Onkologicznej w Opolskim Centrum Onkologii. I "zabrał" ze sobą dwóch lekarzy z Brzegu.

- Na Opolszczyźnie już od dłuższego czasu brakuje wielu specjalistów, mamy więc taką sytuację, że jest to rynek lekarzy, a nie pracodawców - uważa Krzysztof Konik, dyrektor Brzeskiego Centrum Medycznego. - Medycy mogą obecnie wybierać miejsce pracy, dyktować warunki płacowe i jeśli szpital na to stać i zależy mu na utrzymaniu oddziału, na kontrakcie z NFZ, to wymagania te spełnia. Ale nie zawsze jest to możliwe. Poza tym nikogo nie zatrzymam na siłę.
W WCM w Opolu musiała zostać zamknięta przychodnia endokrynologiczna, która działała tam przez wiele lat. Bo dwóch zatrudnionych w niej endokrynologów nagle złożyło wypowiedzenia. Na Opolszczyźnie jest tylko kilkunastu lekarzy tej specjalności.

O pracę nie muszą się więc martwić, mogą wręcz przebierać w ofertach. Niektórzy przechodzą do prywatnych placówek, które oferują im większe pieniądze, lub przyjmują tylko prywatnie.

Wcześniej z WCM odeszło do Amerykańskiej Kliniki Serca trzech chirurgów naczyniowych. Widocznie się opłacało, skoro zdecydowali się tam dojeżdżać z Opola. Niedawno też z WCM odeszła wieloletnia kierowniczka przychodni diabetologicznej. Podjęła pracę w Szpitalu Wojewódzkim, gdzie została ordynatorem pododdziału diabetologicznego.

Wcześniej z powodu braku specjalisty poradnia cukrzycowa w Szpitalu Wojewódzkim musiała zawiesić działalność.
- Te transfery na szczęście nami nie wstrząsnęły, zarówno w przypadku chirurgów naczyniowych, jak i pani diabetolog sobie poradziliśmy, bo zdążyliśmy przygotować następców - twierdzi dr Marek Piskozub, dyrektor WCM. - Nie mamy prawa zatrzymywać kogoś na siłę.

- W przypadku lekarzy jest tak jak w całej gospodarce rynkowej: jeśli czegoś jest mało, to cena rynkowa rośnie - komentuje Roman Kolek, wicemarszałek województwa. - Gdybyśmy, jako samorząd, mieli wpływ na liczbę miejsc specjalizacyjnych dla lekarzy, wyglądałoby to inaczej. Decyduje jednak Ministerstwo Zdrowia.

Przy obecnej mobilności społeczeństwa przenosiny lekarzy to jednak nie problem. Dlatego szpitale z Opolszczyzny ratują się specjalistami z ościennych województw i robią dobrą minę do złej gry, tłumacząc, że specjalista dojeżdżający jest tak samo dobry jak ten na miejscu.

- Zatrudniamy dwóch belwederskich profesorów, z których jeden, ginekolog, dojeżdża do nas z Wrocławia - mówi dr Norbert Krajczy, dyrektor szpitala w Nysie. Drugi, histopatolog, jest z Gliwic.

Życie pokazuje jednak, że na lekarzach dojeżdżających trudno zbudować stabilną obsadę szpitalną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska