W Tanzanii biały człowiek różni się od Boga tylko jedną literą

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Przeciętna klasa w szkole, w której uczył Filip Wach, liczy 50 uczniów. Muszą sobie radzić bez podręczników.
Przeciętna klasa w szkole, w której uczył Filip Wach, liczy 50 uczniów. Muszą sobie radzić bez podręczników. Archiwum prywatne
- W porównaniu z nami wielu mieszkańców Afryki ma niewiele. Ale wspierają się mocno w rodzinach i często są szczęśliwi. Chciałbym pojechać tam jeszcze raz, na dłużej - mówi Filip Wach.

Wróciłeś niedawno z Afryki po półrocznym pobycie na misji w Tanzanii. Nie bałeś się zarażenia ebolą?
Ebola szaleje przede wszystkim w Afryce zachodniej, a Tanzania leży w środkowo-wschodniej części kontynentu. Ale innych chorób nie brakuje. W maju wybuchła tam epidemia tropikalnej choroby wywoływanej wirusem denga roznoszonym przez komary.

Ty też całkiem zdrowy nie wróciłeś z Afryki...
Miałem trochę pecha. Przez ostatni miesiąc pobytu w Tanzanii chorowałem właściwie cały czas. Zapadłem na tyfus, miałem nawrót malarii, poważniejszy niż za pierwszym razem, a wreszcie grzybicę na żebrach. Przytuliłem dzieci, które grzebały gdzieś w śmietniku i to wystarczyło. Na jedną noc trafiłem nawet do szpitala. Ale nie wszyscy tam chorują. Niektórzy wolontariusze są w Afryce po dwa lata i nic. Ja też mam już dobre wyniki i czuję się z tygodnia na tydzień lepiej.

Przypomnij, jak to się stało, że ty, młody człowiek po maturze, trafiłeś jako wolontariusz na stację misyjną w Afryce.
Kiedy nie dostałem się na studia, które sobie wymarzyłem, pomyślałem, że można ten rok spędzić lepiej, niż studiując cokolwiek. Złożyłem podanie do misji jezuickiej w Wielkiej Brytanii, odbyłem rozmowę kwalifikacyjną i zostałem wysłany do Tanzanii. Do wyboru były jeszcze Indie i Tajlandia, ale wolałem pojechać do Afryki. Wkrótce rozpocznę naukę. W Bristolu będę studiował fizykę chemiczną.

W Afryce uczyłeś w szkole. Czym się różni tamta szkoła od naszej?
Uczyłem angielskiego, przyrody i religii katolickiej oraz prowadziłem zajęcia teatralne dla młodszych dzieci w podstawowej szkole im. św. Ignacego z Loyoli w stolicy Tanzanii Dodomie. Prowadziłem też zajęcia sportowe dla uczniów starszych. A tamta szkoła? Najbardziej różni się liczebnością klas. W szóstej klasie miałem 48 uczniów, w piątej 53. Pięćdziesięcioro dzieciaków w jednej sali to tamtejsza średnia. Pracowałem w szkole prywatnej, czyli dobrze wyposażonej. Jak na warunki afrykańskie. We wszystkich salach były tablice i ławki. Natomiast podręczników dla uczniów nie było. No i w tamtejszych szkołach na porządku dziennym są kary cielesne.

Biłeś dzieci?
Nigdy nie podniosłem ręki na dziecko. Tym bardziej, że widziałem, że traktuje się tam dzieci bardzo brutalnie. Było mi przykro. Rezygnacja z kar cielesnych o tyle była trudna, że dla wielu tamtych uczniów bicie jest jedyną szkolną motywacją. Kiedy dzieci zorientują się, że ten czy inny nauczyciel nie zamierza stosować przemocy, sprawiają problemy. Pewien wolontariusz z Tajlandii opowiadał mi, że zanim zorientował się w tamtejszych zwyczajach, na początku chodził na lekcje z kijem, ale traktował go jako wskaźnik. Uczniowie o tym nie wiedzieli, więc miał posłuch. Jak ten kij na dłużej odłożył, od razu miał problemy z klasą.

A ty jak sobie radziłeś?
Postanowiłem prowadzić lekcje zupełnie inaczej niż nauczyciele w Tanzanii i liczyć na zaciekawienie uczniów. Tam generalnie uczy się dzieciaki przede wszystkim na pamięć. Ja stawiałem na zrozumienie. Nie od razu poszło łatwo. Zanim wszyscy pojęli, czym są liczby ujemne, minęło ze trzy miesiące. Ale wreszcie zrozumieli, a nie zakuli. Prowadziłem kółko naukowe i opowiadałem o rzeczach, o których się tam w szkole nie mówi. Okazało się, że jak im się nie każe kuć na pamięć, tylko liczy się na ich myślenie i zaangażowanie, to rzeczywiście się angażują. W drastycznych przypadkach typu bójka na lekcji trzeba było usunąć napastnika z klasy na 20-30 minut, a w ostateczności kazać walczącym klęczeć, ale to się zdarzyło raz czy dwa.

A jak traktuje się dzieci w domu?
Z konieczności dojrzewają dużo szybciej. Jedenastolatka mająca dom na głowie nie jest niczym dziwnym. Poznałem dwie dziewczynki 13-letnie, które mieszkały z gosposią i 5-letnim bratem w niewykończonym domu. Same gotowały, rozpalając ogień i troszczyły się o siebie nawzajem, gdy któraś była chora. Rodzice przyjeżdżali do domu tylko raz w tygodniu. To nie był pojedynczy przypadek. Być może wynika to i z tego, że dziewczyny na wioskach wcześnie - czasem już po ukończeniu 14. roku życia - wychodzą za mąż.

Jak się uczy religii bez podręcznika i programu?
Bardzo ciekawie. Najpierw dlatego, że choć szkoła była jezuicka, uczy się religii katolickiej, protestanckiej i muzułmańskiej. Program tworzyłem razem z uczniami. Z wyprzedzeniem o jedną lekcję pytałem, czy chcą rozmawiać o tym, czy o tamtym. Bardzo interesowały ich kwestie etyczne. Pytali np. o to, czy grzeszą żołnierze walczący ze sobą (w Afryce toczy się wiele wojen), ale także o antykoncepcję czy in vitro). Mnie nie wstydzili się pytać o tematy tabu. Miejscowi nauczyciele nie byli tak otwarci. Nawet na biologii trudno im było mówić np. o kwestiach rozrodczości. Nieraz byłem proszony: Filip, przyjdź i ty to powiedz.

Co ciebie, przygotowanego do pobytu w Afryce, mimo wszystko zaskoczyło na Czarnym Lądzie?
Było takich rzeczy bardzo dużo. Najsilniejsze wrażenie zrobiło na mnie ich podejście do rodziny. Rodzina, z którą utrzymuje się tam bliskie więzi, obejmuje nawet 60-70 osób - aż po kuzyna, wujka itp. W Polsce tak dalekich krewnych często w ogóle nie znamy. Oni się o nich troszczą. Trochę to jest może wymuszone, bo w Tanzanii systemu emerytalno-rentowego, jaki znamy, praktycznie nie ma. Państwo nie troszczy się o starych ludzi czy poszkodowanych w wypadkach. Ale krewni o nich dbają. Nikogo nie zostawią bez pomocy i potrafią się swoim niedostatkiem dzielić. To robiło naprawdę wielkie wrażenie.

To było zaskoczenie pozytywne. A co cię negatywnie zdziwiło?
Najbardziej chyba traktowanie kobiet. Jest to szczególnie dotkliwe na wsiach, gdzie powszechnie kobiety sprzedaje się za mąż. W najgorszej sytuacji są kobiety muzułmańskie, praktycznie pozbawione praw. Mogłem się o tym przekonać, kiedy dwie nasze amerykańskie wolontariuszki poszły do muzułmańskiej rodziny na przyjęcie. Kiedy tam przyszedłem, gospodarz od drzwi przepraszał, że zatrzymał tak długo moje kobiety i pytał, czy wyrażę zgodę, by mogły przyjść do tego domu kiedyś jeszcze. Mówił o nich tak, jakby były moją własnością. Do nich w ogóle się nie zwrócił.

A jak przebiega to kupowanie żon?
Opowiadali mi o tym nauczyciele w naszej szkole, którzy tak właśnie zdobyli swoje żony. Już za możliwość poznania dziewczyny, trzeba jej rodzicom zapłacić. Mniej więcej pół miesięcznej pensji. Jeśli jedna kobieta ma takich adoratorów więcej, płacą wszyscy. Żeby w ogóle mieć szansę na pozyskanie żony, trzeba tych pieniędzy przez posłańca przekazać znacznie więcej. Łatwo się domyślić, że rodzice wybiorą zwykle tego, kto zaoferował więcej. Dziewczyny często w ogóle nie pyta się o zdanie. Choć w dużych miastach częściej niż na wsi. A jak wreszcie konkretny kandydat zostanie wybrany, znów płaci - mniej więcej równowartość rocznej pensji. Słyszałem o sumie miliona szylingów. To dla Polaka niezbyt wiele - równowartość 2 tys. zł. Ale w Tanzanii czteroosobowa rodzina może za to żyć przez rok. A do tego trzeba jeszcze dołożyć od 15 do 50 krów.

Nauczyłeś się żyć bez prądu i bieżącej ciepłej wody?
Mieszkaliśmy w przeciętnej dzielnicy miasta, gdzie prąd w zasadzie był, choć odłączano go przy każdym deszczu nawet na parę godzin, a w czasie pory deszczowej pada codziennie. Więc na widok chmur ładowaliśmy laptopy. Bieżąca pitna woda była, ale kto by ją próbował pić bez dość długiego gotowania, zachoruje na tyfus brzuszny. Natomiast nie mieliśmy telewizora, pralki ani ciepłej wody. Do tego ostatniego chyba najtrudniej było mi przywyknąć. Do braku rozrywek popularnych w Europie, z telewizją na czele, szybko się przyzwyczaiłem. I przekonałem się, ile nam zabierają czasu. W ciągu tego pół roku przeczytałem więcej książek niż w domu, więcej jeździłem na rowerze itd. Na ręczne pranie trzeba było poświęcić co półtora tygodnia jakieś trzy godziny.

Widać na ulicy ludzką biedę?
Widać bardzo często ludzi starych albo i młodszych ze zdeformowanymi kończynami, którzy żebrzą na ulicach. Proszą o pomoc lub wykonują wymowne gesty, błagając o jałmużnę. Kobiety, mężczyźni i dzieci podchodzą wszędzie - w restauracji i w drodze do kościoła. "Daj mi pieniądze", wołają po angielsku na widok białego człowieka często także ci, którzy wcale nie cierpią niedostatku. Zresztą język angielski najlepiej znają ludzie starzy. Chodzili do szkoły, gdy system edukacji był lepszy.

Dawałeś jałmużnę tym biednym?
Niestety, w Afryce nie należy tego robić. Więc nawet, jak nauczyłem się już trochę języka suahili, musiałem udawać, że nie rozumiem, o co proszą.

Odmawianie proszącemu to trudna próba dla wolontariusza katolickiej misji?
Trudna, ale dawanie pieniędzy do ręki nie jest tutaj żadnym rozwiązaniem. Jedna z naszych koleżanek złamała się i udzieliła wsparcia kobiecie z dzieckiem, która nas nachodziła stale. Następnego dnia mieliśmy pod bramą spory tłumek ludzi oczekujących, że i oni dostaną pieniądze. A właściwą formą pomocy jest nie rozdawanie, tylko tworzenie miejsc pracy dla tych ludzi, by mogli zarobić, a nie użebrać. Kto rozdaje, podtrzymuje mit bogatego białego. Wielu Afrykanów chce się koniecznie zaprzyjaźnić z białym, naiwnie sądząc, że jest on bogaty z definicji. Więc jeśli dawałem pieniądze, to tylko komuś, kto o nie nie prosił, a widziałem, że potrzebuje. Wolałem pomagać przez rzetelne wykonywanie swoich obowiązków w szkole. Codziennie po lekcjach i w czasie weekendów udzielałem za darmo korepetycji.

Dlaczego - poza pieniędzmi - biały w Tanzanii jest atrakcyjny jako znajomy czy przyjaciel?
W tamtejszym języku tylko jedna litera różni słowa Bóg (Mungu) i biały człowiek (mzungu). Może i dlatego mieć białego przyjaciela to jest element społecznego prestiżu. A ponadto Tanzańczycy wierzą - niekoniecznie realistycznie - że im się taka przyjaźń opłaca. Obraz białych w Afryce bywa mocno przerysowany. Jeden z nauczycieli opowiadał, że razem z kolegami oglądali na jakimś zachodnim kanale telewizyjnym program będący odmianą "Big Brothera". Jego uczestnicy mieszkali w luksusowej willi z basenem, w prawdziwym przepychu. Przyznał, że ci nauczyciele wierzyli, że ogół białych w Europie tak żyje. Efekt jest taki, że nie sposób białemu wyjść na ulicę, by go ktoś nie wołał, nie nagabywał.

Masz poczucie, że zrobiłeś coś nadzwyczajnego?
Nie czuję się świetny. Mam poczucie, że nie tyle ja coś dałem przez te pół roku mieszkańcom Tanzanii, których spotkałem. Oni otworzyli mi oczy na to, co jest ważne poza tym, co znamy. Mają ciężkie życie, a są przy tym szczęśliwi i umieją się dizelić tym, co mają. To imponuje. Po studiach chcę tam pojechać jeszcze raz i zamieszkać - z dala od europejskiego hałasu - nawet na kilka lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska