Weekend z gwiazdą. Ania Wyszkoni

Redakcja
Ania Wyszkoni.
Ania Wyszkoni. Archiwum nto
Niczego nie żałuję, niczego bym nie zmieniła. Życie jest w porządku. Wyłącznie od nas samych zależy, ile z tego życia będziemy czerpać, jak będziemy je przeżywać - mówi piosenkarka Ania Wyszkoni.

- Twoje życie byłe pełne zakrętów i przemian. Objawiłaś się jako wokalistka w glanach, teraz - jesteś zupełnie inna: elegancka, łagodna...
- Pamiętam jeden ze swych pierwszych koncertów. Spodek - byłam wówczas w trzecim miesiącu ciąży, pół roku później urodziłam pierwsze dziecko. I to była pierwsza, bardzo duża zmiana. Później życie wystawiło mnie na kolejna próbę, przyszedł trudny czas rozwodu i pozbierania się emocjonalnego po nim. Dojrzałam do decyzji, żeby zrobić coś na własną rękę, żeby spróbować swoich sił w projekcie solowym. To było bardzo istotne doświadczenie. A później drugie dziecko…

- I tak doszłaś do dzisiejszej Ani...
- Rzeczywiście, jestem dzisiaj innym człowiekiem, zadowolonym ze swojej przemiany. Niczego nie żałuję, niczego bym nie zmieniła. Życie jest w porządku. Wyłącznie od nas samych zależy, ile z tego życia będziemy czerpać, jak będziemy je przeżywać. "Życie jest w porządku" to tytuł trochę przewrotny, bo dotyczy zarówno tych dni, kiedy mocno w to wierzymy, jak i tych, gdy jest naprawdę ciężko i musimy spojrzeć w lustro, i powiedzieć sobie: "Bierz z życia wszystko, co się da!". Zostałam wychowana w wierze katolickiej i wierzę w to, że każdy z nas ma anioła stróża, który nas chroni. Ta wiara również bardzo pomaga mi w życiu.

- Niczego nie żałujesz, nawet rozstania ze Łzami, jakie nastąpiło po płycie "Pan i pani"?
- Kiedy nagrywałam solowy debiut, wciąż byłam mocno związana z zespołem i planowaliśmy, że po wydaniu mojej płyty zabierzemy się za kolejny album Łez. Ale stało się inaczej - podczas pracy nad własną płytą tak bardzo się rozwinęłam, tak poszerzyłam muzyczne horyzonty, że było mi trudno wrócić do sześcioosobowej ekipy i znów tworzyć w zamkniętym gronie te same dźwięki. Chłopcy do kwestii szukania nowych brzmień zawsze podchodzili dość opornie, a ja potrzebowałam czegoś świeżego, więc nasze drogi musiały się rozejść. Mam zresztą wrażenie, że sukces "Pana i pani" trochę ich przerósł. Wydawało mi się, że po cichu liczyli na to, że mi się nie uda, że wrócę do nich na kolanach, a mnie ta płyta uskrzydliła.

- Nowa płyta też uskrzydli?

- Mam nadzieje, że będzie podobnie. Na "Pana i panią" zbierałam materiał przez trzy lata, więc i tym razem dałam sobie tyle czasu, stwierdziłam, że nie poddam się presji i nie będę robiła niczego na szybko. Udało mi się skomponować i zebrać sporo piosenek, z których wybrałam 11 najlepszych - a potem znów współpraca ze wspaniałymi ludźmi i kilka odważnych decyzji, bo zdecydowałam, że niczego nie będę robić na pół gwizdka. Produkcją płyty znów zajął się Bogdan Kondracki. Praca w studiu z nim jest bardzo twórcza. Poznaliśmy się, dotarliśmy się twórczo, polubiliśmy. Jesteśmy bardzo otwartymi ludźmi, słuchamy siebie nawzajem, ale i ludzi z zewnątrz.

- Skoro z Bogdanem jest tak fajnie - powiedz, skąd wziął się Neil Black, były producent Maanamu, który wyprodukował utwór "Wierzę w anioły"?

- Pracuję z Bogdanem, ale to nie znaczy, że chcę się izolować od świata, zamykać na innych. Neil, którego poznałam dzięki Markowi Jackowskiemu, wprowadził zupełnie nowe brzmienia. Ta piosenka naprawdę się wyróżnia - i o to chodziło. Z kolei utwór "Powietrze" wyprodukowali Kuba Galiński i Olek Świerkot z Jazzboy Studio, i oni również wnieśli coś nowego.

- Skąd czerpałaś odwagę do napisania erotyku tak śmiałego, jak utwór "Gdy naga stoję przed tobą…".- Jestem kobietą, która lubi kochać nie tylko umysłem, ale i ciałem, i chciałam o tym opowiedzieć w piosence. Rzeczywiście, dość odważnej.

- O miłości jest też piosenka "Zapytaj mnie o to kochany", wielka niespodzianka dla fanów nie tylko twoich, ale i… Maanamu. Jakim cudem udało ci się reaktywować spółkę autorską Marek Jackowski -Kora.- Dwa lata temu zaprosiłam Marka Jackowskiego do wspólnego występu w Opolu, gdzie okazało się, że jest nie tylko legendą rocka, ale przede wszystkim fantastycznym człowiekiem. Ma w sobie tyle ciepła, że i dla mnie, i dla niego oczywistym było to, że po zejściu ze sceny jesteśmy w kontakcie, poznajemy się trochę lepiej. Okazało się, że Marek ma w szufladzie sporo bardzo dobrych utworów, i tym razem to on zaprosił mnie do współpracy przy swojej nowej solowej płycie. Tekst Kory bardzo mi się spodobał, więc zadzwoniłam do Kory, porozmawiałam z nią i jest mi bardzo miło, że wyjątkowo - bo podobno nigdy tego nie robi - zgodziła się na to, by piosenka z jej tekstem znalazła się na mojej płycie. A na płycie Marka pojawię się w innym utworze…

- A Robert Gawliński?- Każda piosenka na mojej płycie napisana przez innego autora lub kompozytora wynika z przyjaźni, znajomości, wspólnego wypicia kawy czy lampki wina. Robert zadzwonił kiedyś, po jakimś wspólnym występie w telewizji - i zaprosił mnie do siebie. W domu puścił mi dwie piosenki, spodobały mi się i efekt jest taki, że znalazły się na płycie. To "Dźwięki nocy" i "W całość ułożysz mnie". Cieszę się, że w polskim show-biznesie są jeszcze ludzie, którzy po prostu chcą ze sobą współpracować

- Kilka tekstów napisał również twój życiowy partner i zarazem menedżer Maciej Durczak. Sprawiają wrażenie bardzo osobistych. O tobie pisał?
- Tak. Dla mnie to jest naturalne, że prywatne sprawy są przemycane w tekstach. W pracy jesteśmy razem i w domu też jesteśmy razem, i to bardzo się sprawdza. Czasem tylko nie potrafimy zapomnieć o tym, co się wydarzyło na scenie i przynosimy to do domu. Z drugiej strony, takie rozmowy są bardzo kreatywne, bo wzajemnie się nakręcamy. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie życia z kimś, kto nie byłby związany z muzyką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska