Wezmę to, co Bóg da...

Mirosław Marzec
W szóstej klasie podstawówki był mistrzem województwa opolskiego w minisiatkówce. Chciał być sportowcem, ale nie pozwoliło mu na to zdrowie. Dziś nawet chodzenie sprawia mu trudność.

Arkadiusz Szymczyna ma 38 lat. Mieszka w Głubczycach. Karierę siatkarską zaczynał w latach siedemdziesiątych, lecz zanim na parkiecie na dobre zabłysła jego gwiazda, nastolatek musiał skończyć z siatkówką. Na grę nie pozwalało mu zdrowie. Diagnoza była jednoznaczna. Lekarze stwierdzili, że u chłopaka zanikają mięśnie.
- Gdyby nie kłopoty ze zdrowiem, to może byłbym zawodowym siatkarzem - zamyśla się pan Arkadiusz. - To było dla mnie ciężkie, ale na wysokości zadania stanęli rodzice. Powiedzieli mi, że na sporcie świat się nie kończy, bo mogę zająć się innymi rzeczami. Zresztą wszystko im zawdzięczam - wspomina.

Po skończeniu podstawówki poszedł do technikum mechanicznego. Dlaczego? Bo po skończeniu tej szkoły miał zawód - mechanik samochodowy. Już w pierwszej klasie kłopoty ze zdrowiem nasiliły się. Przerwał naukę. Trafił do sanatorium. Po roku wrócił i zaczął szkołę średnią od nowa. Zdał maturę, później dostał się na studia do Opola. Był początek lat 80. Studiował wychowanie techniczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej. W czasie studiów zaczął podróżować autostopem po Europie. Pierwszy był wyjazd nad Morze Czarne, potem Grecja, Włochy, Jugosławia, Francja, Belgia, Holandia, dawna Czechosłowacja, Węgry i Austria.
- Ani jedna podróż nie miała celu zarobkowego - zaznacza pan Arkadiusz. - Jeździłem, aby poznawać świat. Z każdej z tych podróży przywiozłem wiele zdjęć, głównie są to fotografie architektury. Pamiętam, jak w latach 80. przez dwa dni i dwie noce stałem pod ambasadą holenderską w Warszawie, aby otrzymać wizę do Beneluksu. To były wspaniałe przygody, których nigdy nie zapomnę.

Po skończeniu studiów technicznych na WSP pan Arkadiusz zaczął pracować w szkole podstawowej w miejscowości Zopowy. Uczył tam matematyki, fizyki i techniki. Podkreśla, że bardzo miło wspomina pracę z młodzieżą, ponieważ młodzież doceniała to, co robił.
- Dwukrotnie otrzymałem dyplom najlepszego nauczyciela w szkole - zaznacza z dumą. - Jego wartość jest dla mnie tym większa, że decyzję kogo wyróżnić, podejmują uczniowie. Jakbym mógł, to wróciłbym do pracy w szkole, ale zdrowie...
Równolegle z rozpoczęciem pracy w szkole pan Arkadiusz rozpoczął podyplomowe studium informatyki. Po dwóch latach zaczął studiować historię na Uniwersytecie Opolskim. W Zopowej pracował do 1997 roku. Zwolnił się, kiedy choroba zaczęła przybierać na sile. Znalazł pracę w Domu Maklerskim Banku Śląskiego w Raciborzu. Zaczął też studia doktoranckie.
- Dlaczego studiuję? Bo uważam, że nauka nie ma końca. Ciągle czuję jakiś niedosyt wiedzy. Rodzice zawsze mi mówili, że najważniejsze jest wykształcenie, a na pracę zawsze znajdzie się czas. Tak jest w moim przypadku. Nigdy nie chodziło mi o papier, że skończyłem jakieś studia, zawsze o to, co mogłem się jeszcze dowiedzieć. Ale wydaje mi się, że im więcej wiem, tym mniej wiem, dlatego ciągle chcę się uczyć czegoś nowego - wyjaśnia.

Chce zrobić doktorat z historii, ponieważ bardzo ją lubi. Podkreśla, że zainteresowanie historią zawdzięcza swym nauczycielom z podstawówki: Irenie Bobkier - pani od polskiego i Cecylii Pasternak - nauczycielce historii. W dzieciństwie jednym z jego marzeń była archeologia i poznawanie przeszłości.
- Zbieranie materiałów do pracy zajmuje mi bardzo dużo czasu. Kserowałem już ponad trzy tysiące stron różnego rodzaju dokumentów. Jeżdżę po wielu archiwach i ciągle zbieram dokumenty. Zamierzam napisać pracę o starostwie powiatowym w Głubczycach w latach 1945-1950, głównie o problemach zasiedlenia i zagospodarowania miasta w tych latach - opowiada. - Na to naprawdę trzeba czasu. Wiele zawdzięczam mojej żonie, która poprzez wiele wyrzeczeń i kosztem swojego wolnego czasu pracuje na moje wyniki naukowe. Gdyby nie ona...
Obecnie pan Arkadiusz jest szczęśliwym mężem i ojcem. Ma 8-letniego synka Pawła i półtoraroczną córkę Olę. Jego żona jest nauczycielką w szkole podstawowej w Głubczycach, również zaczęła studia doktoranckie z filologii polskiej, będzie pisać pracę na temat literatury obozowej.

Wielu ludzi na miejscu pana Arkadiusza zrezygnowałoby z wszystkiego, z pracy, z nauki i z życia.
- Moja choroba jest powolna, ale bardzo męcząca. Obecnie ogromną trudność sprawia mi chodzenie i praca fizyczna, dlatego muszę pracować głową - wyjaśnia. - Jestem świadomy tego, że poprzez rehabilitację mogę tylko spowolnić przebieg choroby, ale nigdy jej nie zatrzymam. Ta sytuacja, czyli praca zawodowa i naukowa, te wszystkie zajęcia są po to, aby nie myśleć o tym, że coś się ze mną dzieje. A kiedy pomyślę, że robię to wszystko, aby nie myśleć o chorobie, to jest to dla mnie taki dodatkowy bodziec do pracy. Dyskusje o chorobie do niczego nie prowadzą, wiem o niej tyle, ile powinien wiedzieć każdy człowiek, takie niezbędne minimum. Jestem normalnym człowiekiem - podkreśla.
Teraz skupia się na pracy naukowej i na zbieraniu materiałów do pracy doktorskiej. Jednak aby mógł w ogóle przystąpić do obrony pracy, to musi spełnić pewne wymogi. Jednym z nich są publikacje naukowe.
- Opublikowanie czegokolwiek sprawia mi trudność, a jeżeli już dochodzi do publikacji, to tekst jest w dużej mierze obcięty, co wypacza jego sens, i brak jest tego, co najważniejsze. Po prostu współpraca z gazetami lokalnymi nie zawsze układa się tak, jakby chciał tego autor.
W wolnym czasie, jeżeli takowy ma, lubi podróżować, i gotować.
- W każdą niedzielę robię sobie wycieczkę do jakiegoś zakątku powiatu głubczyckiego. Jestem bardzo z tym terenem związany. Zwiedzam lasy, stare pałace, zamki. Lubię to. Kiedy pracowałem z młodzieżą w szkole podstawowej, to mieliśmy nawet założone koło turystyczne.

Jest też filatelistą i numizmatykiem. Jedną jego z pasji jest również fotografowanie. W domu ma setki zdjęć i slajdów. Czasami zaprasza znajomych i urządza im pokazy, podczas których wyświetla slajdy i opowiada o różnych krajach, między innymi tych, które zwiedził.
- Czy mam jakieś marzenia? Dziś o sporcie nawet nie myślę, chciałbym wrócić do pracy w szkole, ale to raczej nie możliwe. Może uda mi się kiedyś w Głubczycach założyć jakieś koło intelektualistów. W końcu jest tu wiele osób, które studiują, robią doktoraty. Gdyby tak zebrać ich, to mogłaby powstać grupa, która zajmowałaby się promowaniem miasta. Wiem, że nie chciałbym być politykiem, bo za polityką nie przepadam. Lubię to, co robię, czyli historię. Trudno przewidywać, jaka będzie przyszłość. Wezmę to, co Bóg da...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska