Wiceprezesem AZS-u Basket Nysa został były reprezentant Polski Michał Ignerski!

Łukasz Baliński
Łukasz Baliński
Michał Ignerski w reprezentacji grał m. in. z Marcinem Gortatem (nr 13) i rywalizował z takimi graczami jak Pau Gasol (za nim).
Michał Ignerski w reprezentacji grał m. in. z Marcinem Gortatem (nr 13) i rywalizował z takimi graczami jak Pau Gasol (za nim). Paweł Relikowski
Wiceprezesem AZS-u Basket Nysa został niedawno Michał Ignerski. Fanom koszykówki nie wypada go nawet przedstawiać. Wszak to jeden z najlepszych polskich graczy ostatnich lat.

Uczestniczył z reprezentacją kraju w mistrzostwach Europy. Ponadto grał dla takich klubów jak hiszpańskie San Sebastian Gipuzkoa BC i Caja San Fernando, rosyjskie Lokomotiw Kubań i BK Niżnyj Nowogród, włoski Virtus Rzym, francuski Le Mans Sarthe Basket, portugalski Ovarense Aerosoles i turecki Besiktas Stambuł, gdzie dzielił szatnię z wielkim Allenem Iversonem.

Tę część jego kariery przedstawimy jednak za tydzień w drugiej partii naszej obszernej rozmowy. Teraz skupimy się na jego związkach z AZS-em Basket.

Łukasz Baliński: To może zacznijmy od przypomnienia jak znalazł się pan na Opolszczyźnie?
Michał Ignerski: W znacznej mierze to zasługa mojej żony, która jest z Nysy. I tu też sprowadziliśmy się po moim zawieszeniu kariery w 2016 roku. Taki krok był dla mnie samego pewnego rodzaju zaskoczeniem, bo nigdy nie sądziłem, że tutaj zamieszkam, ale po analizie wszystkich „za i przeciw” tak się rzeczywiście stało. I z perspektywy czasu przyznam, patrząc w kontekście życia prywatnego z trójką dzieci na głowie, że to jest to naprawdę fajne miasto. Teraz moja żona może się tu zawodowo realizować, a ja wciąż mam inne pasje, którym też mogę się oddać. Do tego mam np. swój biznes w niedalekiej Świdnicy. Stąd jest też niedaleko do Wrocławia, więc jest to taki dobry „punkt wypadowy” tudzież „punkt wyjścia”.

Rodzina to nie jedyne związki z naszym regionem, bo swego czasu bardzo pomógł panu opolski rehabilitant Mariusz Gnoiński.
Działo się to podczas mojego ostatniego sezonu przed tym pierwszym pożegnaniem czyli gdy byłem we Włoszech. Wówczas zmagałem się z niebywałym bólem pleców. To był dla mnie problem każdego dnia. Nie mogłem się go pozbyć i nikt nie mógł tego zdiagnozować. Już w sumie przestałem jeździć na diagnozy, bardziej liczyłem, że jakoś samo przejdzie czy też z biegiem czasu przestanie tak to dokuczać, bo nawet najlepsi lekarze w kraju nie mieli na to rozwiązania. Bo każdy się skupiał na tych plecach. W końcu kolega polecił mi Mariusza. Ten popatrzył na mnie z innej strony i ruszył sferę psychologiczno-napięciową całego organizmu i to poskutkowało. Kilka zabiegów i tak naprawdę do dziś nie mam z tym problemów. Poznaliśmy się więc całkiem przypadkiem, ale utrzymujemy kontakt i w tym roku po kontuzji kolana także jeździłem do niego i się rehabilitowałem.

Przechodząc już do stricte tematu: „AZS Basket Nysa i Michał Ignerski” to jakie plany wobec klubu ma jego nowy wiceprezes?
To jest bardzo świeży temat. Moja rola wiąże się bardziej z kwestią doradzania, pomocy trenerowi Marcinowi Łakisowi i prezesowi Gracjanowi Gromulowi. Chcieliśmy założyć to stowarzyszenie żeby to wyglądało bardziej profesjonalnie, żeby jednoczyć wokół siebie więcej ludzi, bo takim naszym marzeniem jest to aby w Nysie koszykówka bardziej zaistniała. Mamy plany długoletnie, żeby to pomalutku rozwijać. Tu nie jest kwestia stanowiska, ale kwestia tego jakich będziemy mieli ludzi wokół siebie i jak to będzie się układało. Zdajemy sobie sprawę, że to będzie ciężki proces, choćby ze względu na teraźniejszą sytuację rynkową, bo nie ukrywam, że sport potrzebuje funduszy by się rozwijać i profesjonalizować, a Nysa nie jest przecież wielkim ośrodkiem z mnóstwem możliwości. Mam jednak nadzieje, że uda się zaszczepić jakoś basket tutejszym mieszkańcom. Chcielibyśmy też m. in. stworzyć grupy młodzieżowe, żeby dzieciaki miały taką opcję wyboru, a nie tylko siatkówka czy piłka nożna. Tutaj jest nasz główny cel, aby to ziarenko zasiać i by pomału ono rosło. Tak jak Marcin Łakis udowodnił na przykładzie małego miasta jakim jest Otmuchów, że da się to zrobić. Przecież wielu graczy spod jego ręki gra do dziś w 3 czy 2 lidze, a niektórzy nawet ocierają się o zaplecze elity. I tak jak Prudnik jest miastem koszykarskim, tak pomału staje się nim Otmuchów, to i z zaangażowaniem i pomocą wielu ludzi może uda się nam w Nysie zaszczepić miłość do basketu.

Rozumiem, że grupy młodzieżowe tym bardziej leżą panu na sercu skoro ma pan trójkę dzieci...
Jeden z moich bliźniaków Stasiu już przejawia chęci do gry. Trenuje u Marcina Łakisa w Otmuchowie, ale też zdaje sobie sprawę, iż ma on teraz dopiero 8 lat, więc jeszcze sporo może się zmienić. Aczkolwiek nie ukrywam, że byłem początkowo przeciwny zamieszkaniu w Nysie także dlatego, że nie było w okolicy żadnego większego ośrodka koszykarskiego, a co za tym idzie mało perspektyw pod tym względem chociażby dla moich dzieci. Ciężko byłoby je też wozić cały czas na treningi do Prudnika, Opola czy Wrocławia. Stąd też po trochu taki pomysł. Do tego patrząc na tą wspaniałą hale, od której niedaleko mieszkam, to fajnie by było ją bardziej wykorzystywać dla koszykówki. I pewnie, że chciałbym by może kiedyś moje dziecko zagrało tam mecz. Na pewno jako dla rodzica to też jest to dodatkowy bodziec mobilizacyjny, by tę koszykówką w Nysie rozpropagowywać.

Czyli koszykówka cały czas leżała na sercu. Dlaczego więc w tym 2016 roku zawiesił pan karierę?
Tych bodźców było wiele, ale w końcu się wszystko zebrało w jedną całość. Przede wszystkim jednak stwierdziłem wtedy, że ciężko byłoby mi wyjechać kolejny raz za granicę z rodziną, trójką dzieci, bo przecież organizacyjnie to też jest wyzwanie. Żona też już chciała być na swoim, zacząć pracować jako lekarz. I pomyślałem: „chyba to jest już ten czas by gdzieś osiąść”. Jestem człowiekiem bardzo rodzinnym i w końcu złapałem się na tym, że może już starczy, bo nie muszę wyjeżdżać, nie muszę pracować i mam za co żyć. Po drugie byłem zmęczony fizycznie i psychicznie, co tylko potęgowało te moje problemy z plecami, aczkolwiek wiem już teraz, że to głównie głowa decydowała o tym, iż ten ból się pojawiał. Nie była to jednak łatwa decyzja, żeby nagle przestać grać. Pomyślałem jednak, że dam sobie rok czy dwa do namysłu. Nie mówiłem nikomu, iż kończę z graniem definitywnie. Po prostu chciałem odpocząć. Nie nastawiałem się też, że będę miał jakikolwiek powrót. Delikatnie usunąłem się na bok i żyłem swoim innym życiem, tym poza sportem. Rozkręciłem swój biznes. Do tego wreszcie mogłem poświęcić więcej czasu dzieciakom. I przyznam, że do tej koszykówki w ogóle mnie nie ciągnęło. Nawet z rzadka sprawdzałem wyniki, a jeśli już to tylko żeby sprawdzić jak idzie kolegom.

Takie „angielskie wyjście”...
Blisko 15 late byłem poza krajem i to też ma swoje znacznie. To jednak jest inna historia niż tych którzy są tu na co dzień na własnym podwórku. To jest troszkę inny kawałek chleba, ja nikogo nie krytykuje, bo to ja wybrałem taką drogę, a nie inną, ale ci co byli za granicą wiedzą, że to nie takie proste. Do tego ja jestem takim człowiekiem, że jakoś tak lubiłem sobie te kluby często zmieniać i to czasem wynikało z tego, że musiałem, bo dany klub miał problemy finansowe, czasem wynikało z kwestii czysto sportowych, ale było też i tak, że chciałem najzwyczajniej zmienić otoczenie, poznać nowy kraj, zobaczyć jak jest gdzie indziej. Koszykówka to nie była dla mnie tylko forma zarabiania pieniędzy, ale także przygoda i zawsze tak traktowałem swoje granie. Dlatego też skończenie z tym nie było aż takim przesadnym problemem. Bo wiedziałem, że czeka na mnie kolejny etap życia. Bycie w domu i robienie czegoś na co nigdy nie miałem czasu. Czy to jazda na rowerze, na nartach, granie w tenisa i różne tego typu rzeczy. Łącznie z najzwyklejszymi spotkaniami ze znajomymi o normalnej porze, tak by nie myśleć o tym, że rano trzeba wstać na trening i nie można się napić piwa (śmiech). Niemniej przez te blisko trzy lata nadrabiałem sobie te pewne rzeczy, na które nigdy nie było czasu.

Nie kusiło nic a nic?
W pewnym momencie zaczęła we mnie wzrastać taka myśl, żeby znowu bardziej popracować nad własnym ciałem czyli najzwyczajniej wziąć się za siebie (śmiech). Aż w pewnym momencie złapałem się na tym, że będąc z małym synem na boisku i trzymając piłkę w rękach czuje, że znowu mam olbrzymią chęć rywalizacji. Wyobrażałem sobie, że jestem na parkiecie i gram mecz. Ja jestem człowiekiem, który lubi rywalizować i to jest coś czego chyba zawsze mi będzie brakować. Bo koszykówka we mnie zawsze, jako sport zespołowy, wzbudzała takową chęć. Wystarczył więc jeden mały zapalnik i jeden trening bym znowu poczuł te emocje i chciał grać, a potem żebym zaczął trenować w Nysie i jak już to zrobiłem, to z kolei zaczęło świecić światełko, że może dokończę ówczesny sezon gdzieś indziej, aczkolwiek nie nastawiałem się na nic konkretnego.

To, że pojawił się pan na treningu AZS-u Basket Nysa to zasługa Marcina Łakisa.
Dokładnie. Jak jeszcze czynnie trenowałem to podczas wakacji często spotykałem się z nim w Otmuchowie i tam z jego zawodnikami graliśmy różne gierki. Gdy już zamieszkałem tu na stałe to jakoś tak na spontanicznie pojechałem go odwiedzić i on powiedział, że jak coś to mogę przyjechać potrenować z nimi, wnieść coś pozytywnego, a przy okazji pomóc mu jako trenerowi. Zgodziłem się i powiedziałem, że może nawet trochę potrenuje. I po paru dniach i zajęciach on nagle mówi, że zamykają okienko transferowe w 2 lidze i pyta czy ma mnie zgłaszać? Ja na to, że prześpię się z tym, ale „nie mówię nie” (śmiech). Pomyślałem sobie, ze jak będę miał możliwość grania to będę się zmuszał żeby być na tej hali i trenować - tak jak mówiłem - choćby dla siebie. Nie myślałem nawet o tym, że to mnie doprowadzi do tego co się potem wydarzyło (śmiech).

No właśnie to granie w Nysie wychodziło na tyle świetnie, że trafił pan do Anwilu Włocławek. Czołowy klub kraju sam się zgłosił czy pan wysłał sygnał, że jest gotów?
To był tak, że jak tylko gdzieś tam odstawiłem koszykówkę na bok, to co jakiś czas dzwonił do mnie Igor Milicić [trener Anwilu - przyp. red.]. Przez pierwsze dwa lata to robił to nawet co dwa miesiące i mówił, że nawet nie muszę grać, żebym po prostu przyjechał potrenować. Ja jednak naprawdę miałem wtedy dość, ale on i tak utrzymywał ze mną kontakt. W końcu i on wreszcie doszedł do wniosku, że jak będę chciał to sam się odezwę. Zdawałem sobie jednak sprawę, że im dłużej będę zwlekał tym trudniej będzie wrócić. Po tych paru meczach w 2 lidze poczułem jednak, że mogę spróbować wyżej, bo fizycznie czułem się w miarę dobrze... tak na 60-70 procent. Wiedziałem, iż jeśli zdrowie mi pozwoli to każdy kolejny tydzień będzie działał na moją korzyść, żeby się przygotować jeszcze lepiej. Może gdybym to robił od początku sezonu to bym nie miał tej kontuzji w finałach, ale to była naprawdę taka przygoda życia. Bo jak był z kolei ten mój ostatni mecz w Nysie, to akurat był deadline w ekstraklasie i jeden z kolegów zadzwonił z pytaniem czy ja bym jednak nie pograł gdzieś wyżej, skoro słyszał, że mi się znowu tak fajnie gra. Odpowiedziałem, że jakby ktoś podjął temat to bym się zastanowił (śmiech). Skończyliśmy rozmawiać i raz dwa odezwał się Milić. Powiem szczerze, że ucieszyłem się z tego. Negocjację trwały dosłownie 10 minut. Na drugi dzień byłem już zawodnikiem Anwilu.

We Włocławku wreszcie sięgnął pan po złoto nie tylko mistrzostw Polski, ale jakiejkolwiek lig w jakiej pan grał. Takie swoistego rodzaju ukoronowanie tej bogatej kariery.
Coś w tym jest. Kiedyś analizowaliśmy z moim przyjacielem ten wcześniejszy rozbrat z koszykówką i nagle on mówi, że „skończyłem ot, tak… i wygląda to jak taka niedokończona książka”. Słabo (śmiech). Nawet nie chodziło o złoto, aczkolwiek ono pasowałoby idealnie do zakończenia tej książki. Tak czy inaczej wracając po latach do Anwilu, to starałem się jak zawsze wygrywać i bić o najwyższe cele. Nie byliśmy faworytem, ale inaczej się nie umiem nastawić. W mojej głowie zawsze tak jest i skoro już gdzieś jadę, to zrobię wszystko żeby zwyciężać. Mieliśmy po drodze wiele przeszkód, ale w głowie miałem to, że faktycznie chce mieć wreszcie złoto, żeby poczuć to sportowe spełnienie.

Pozwolę sobie pana porównać do Pawła Zagumnego innego wielkiego sportowca i reprezentanta kraju, który grał w wielu świetnych klubach, ale ligi nigdy nie wygrał. Panu się udało niejako na „sam koniec”.
To nie widziałem o tym, ale miło, że ktoś mnie z nim porównuje (śmiech). Nie ukrywam jednak, że nigdy nie patrzyłem przy wyborze drużyny, że idę gdzieś, bo będzie pewne złoto. Przez te wszystkie lata miałem propozycję gry w najlepszych polskich klubach i jakbym chciał się skupić na mistrzostwie naszego kraju to pewnie tak bym pokierował karierą. Moim celem było jednak zawsze osiąganie coraz wyższego poziomu indywidualnego, tak by grać z coraz lepszymi zawodnikami w coraz lepszych europejskich ekipach. Wiadomo, że to jest sport zespołowy i różnie to wychodziło, ale nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolony z przebiegu swojej przygody z koszykówką. Tyle lat byłem w Stanach Zjednoczonych gdzie były sukcesy na poziomie akademickim, czy później najlepsze ligi w Hiszpanii, Turcji, Rosji, Francji i we Włoszech. Jestem dumny z tego, że miałem okazję gry na najwyższym poziomie w tak silnych koszykarsko krajach. I faktycznie nigdzie tam nie zdobyłem złotego medalu, ale praktycznie zawsze byłem w klubie, który grał o medale i europejskie puchary. Już samo to jest dla mnie powodem do dumy i radości.

Trwa głosowanie...

Czy Michał Ignerski zagra jeszcze w koszykówkę w lidze?

Rozumiem, że ten wiceprezes to jednak ostateczne zakończenie czy jeszcze pan wróci? Choćby do składu nysan?
Nie lubię słowa definitywnie. Nie lubię takie presji. Bo ja miłość do koszykówki będę miał zawsze i chęci pewnie też, ale teraz to już jest jest kwestia zdrowia. Podejrzewam, że jakbym kontuzję wyleczył i gdyby nie sytuacja epidemiologiczna to pewnie bym wrócił do Włocławka, bo była taka opcja, ale ten koronawirus niejako pomógł w pewnych decyzjach. Może to i lepiej, bo nie czułbym się na siłach by znowu pomóc Anwilowi. Nie byłem gotowy po tej kontuzji sprzed już prawie roku.
Co będzie od nowego sezonu to czas pokaże. Na pewno chciałbym uczestniczyć w treningach, pomagając chłopakom, przy okazji znowu trenując dla samego siebie. Chciałbym się doprowadzić do takiego stanu, żeby przynajmniej z nimi pograć. A czy będę grał czy nie, to nie wiadomo, ale na dziś jest to raczej wątpliwe.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska