Widać Bóg tak chciał...

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Urodzony w Kadłubie Turawskim franciszkanin będzie biskupem w Boliwii. - Na żniwa przyjadę do domu i na pewno pójdę popracować w polu - zapowiada o. Bonifacy Reimann.

Nigdy nie przypuszczałem, że Pan Bóg powoła mnie do takiej służby. Dotychczas i w Polsce, i w Boliwii pracowałem przede wszystkim w parafii, w duszpasterstwie. Ale powoli dochodzę do siebie i oswajam się z tym nowym zadaniem - mówi o. Bonifacy, z którym rozmawialiśmy podczas poobiedniej boliwijskiej sjesty (w Polsce jest wtedy 18.30).
W Boliwii o. Bonifacy mieszka od 1983 roku. Dzieci, które katechizował, są już dorosłe. Niektóre zostały zakonnicami, więc można powiedzieć, że ogląda już owoce swojej misji.
- Praca na pierwszej parafii, w El Fortin, to było to, o czym marzyłem. Miałem do obsługi prawie 125 wiosek, więc zawsze byłem blisko ludzi. Jeździłem konno od wsi od wsi. Zwykle udawało mi się dotrzeć do wszystkich moich parafian raz w miesiącu. Do dziś z mojej dawnej parafii powstały cztery nowe - opowiada misjonarz.
Po święceniach biskupich, 1 grudnia, o. Bonifacy obejmie wikariat apostolski (biskupstwo misyjne) Nuflo de Chavez. Biskupstwo liczy 90 tys. km kwadratowych (więcej niż ćwierć Polski) i zamieszkuje je 115 tys. ludzi, w większości katolików. Są w nim trzy regiony.
- Okręg Chicitos był ewangelizowany 300 lat temu przez jezuitów, region Guarajos sto lat później przez franciszkanów. Guarajos to ludzie niezwykle religijni i muzykalni równocześnie. Trzeci region to teren kolonizacji, gdzie osiedlali się przybysze z całej Boliwii, którym rząd dawał po 50 hektarów ziemi - opowiada o swym terenie przyszły biskup.
- Im trzeba poświęcić najwięcej miłości, by utożsamili się w pełni ze swoją nową ziemią. Tam też przydaje się poza hiszpańskim język keczua, bo choć znają hiszpański, najłatwiej trafić do nich w ich języku - dodaje.
Nowy biskup ma do dyspozycji 18 księży, w tym pięciu diecezjalnych i 13 zakonników - z Hiszpanii, Polski, Austrii i Niemiec. Zaledwie czterech jest kapłanów Boliwijczyków. Kiedy ich będzie 12, wikariat przekształci się w diecezję.
Po dziesięciu latach pracy
w El Fortin zakonnika z Opolszczyzny skierowano do pracy formacyjnej w nowicjacie w Chociabambie. Bardzo mu brakowało duszpasterstwa. Prowadził tam także wielką i nowoczesną kuchnię dla ubogich.
- Myślałem czasem: Po co jechałem na misje? W nowicjacie mogłem pracować także w Polsce. Teraz wiem, że to było potrzebne, bo nawiązane wtedy kontakty z klerykami i księżmi bardzo się przydadzą - przyznaje.
W 1999 został proboszczem i gwardianem w Sucre i tam zastała go nominacja na biskupa.
Nominat przyznaje, że jeszcze nie ma sprecyzowanego programu pracy.
- Najpierw będę się dużo modlił, żeby zrozumieć to zadanie, a potem razem z moimi księżmi i świeckimi katechetami siądziemy, by wspólnie ustalić, co najbardziej wymaga troski i opieki - mówi.
Rodzinę w Kadłubie Turawskim
powiadomił o mianowaniu telefonicznie, ale obie strony były na tyle wzruszone i zaskoczone, że rozmowa nie bardzo się kleiła.- Antoni (takie jest chrzcielne imię o. Bonifacego) był niezwykle wesołym chłopcem. Nigdy nie mówił, że pójdzie do klasztoru. Był obowiązkowym ministrantem, ale chodził też na zabawy. Uczył się w technikum odlewniczym w Ozimku i myśleliśmy, że będzie się kształcił dalej i pracował w tym zawodzie - mówi brat Antoniego Jan.
- Moje powołanie misyjne jest związane z Górą św. Anny. Tam jako 12-letni chłopak usłyszałem świadectwo misjonarza z Brazylii i to był początek. Po maturze byliśmy razem z moim kolegą z technikum Bernardem Kotulą na odpuście św. Anny za Olesnem. Pożyczyłem wtedy od niego rower, pojechałem do Borek Wielkich i zgłosiłem się do nowicjatu. Oddając koledze rower, nie powiedziałem mu, gdzie byłem. On poszedł we wrześniu na politechnikę do Częstochowy, a ja do nowicjatu - wspomina o. Bonifacy.
Dziś Bernard Kotula jest proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Zawadzkiem. Kontakty z dawnym kolegą szkolnym utrzymuje do dziś.
- Antek jest niesłychanie otwarty na ludzi. Nawet jak podczas urlopu nie uda mu się spotkać ze mną, odwiedza moich rodziców - opowiada. - W szkole uczył się solidnie, choć z matematyki i przedmiotów zawodowych był słabszy niż z humanistycznych, a ponadto musiał dużo pracować w polu. Świetnie grał w piłkę. W ataku był kosą nie do zatrzymania - wspomina ks. Bernard.
Kiedy Antoni Reimann wstąpił do nowicjatu, w jego szkole wyczytano go na apelu jako tego, kto zmarnował naukę w szkole. Miał przecież zostać inżynierem.
- Najdzielniej rozłąkę znosiła mama - przypomina sobie siostra Maria Wodniok. - Mama uważała, że taka jest wola Boża i to było dla niej rozstrzygające. Myśmy tęsknili, bo Antek był najmłodszy. A ja najbardziej, bo byłam o 10 lat starsza i często się nim opiekowałam, kiedy był małym dzieckiem.
- Był świetnym, wesołym kumplem w dzieciństwie i latach szkolnych - wspomina Antoniego Reimanna Maria Waloszek, ordynator Oddziału Psychiatrycznego Wojewódzkiego Zespołu Specjalistycznego Neuropsychiatrycznego w Opolu.
- Bawiłam się w dzieciństwie z moimi starszymi o 4-5 lat braćmi. Z jednym z nich Antoni chodził do szkoły. To był czas, kiedy hitem były westerny, więc często udawaliśmy Indian. Antoni przychodził do nas do domu na telewizję, oglądać mecze. Kibicował Górnikowi Zabrze.
O wyjeździe na misje o. Bonifacy zdecydował po czterech latach kapłaństwa i pracy we franciszkańskiej parafii na Karłowicach we Wrocławiu. Było to w roku w roku 1983. Mamie powiedział o swojej decyzji na polu, przy burakach. Pierwszy raz do kraju przyjechał w trzy lata później, gdy rodzice obchodzili złote wesele. Zrobił im wtedy niespodziankę, bo nie zapowiadał swojego przyjazdu.
- Wtedy, w lipcu 1983 roku, przyjechał po niego do Polski jego przyszły boliwijski biskup, pochodzący z Bawarii. Na odpust św. Anny 26 lipca - obaj byli na Górze św. Anny, a po południu żegnali się uroczyście w Ligocie Turawskiej. Nikt się wtedy nie spodziewał, że Antoni zostanie po prawie 20 latach jego następcą - wspomina pani Maria.
- Baliśmy się trochę o niego, kiedy wyjechał - mówi brat Jan. - Zastanawialiśmy się, jak mu się będzie żyć tak daleko. Mama pytała Antoniego, czy nie zostałby w kraju aż do śmierci rodziców. Ale kiedy się zdecydował, uszanowała jego wybór.
- Brat, jak przyjeżdża na urlop, zawsze mi pomaga w polu. Ostatnio pracował ze mną przy całych sianokosach. Nie zapomniał, jak się siecze kosą. Habit wkładał często dopiero wieczorem, kiedy szedł do kościoła - opowiada Jan.
Biskup nominat potwierdza, że jeśli będzie w domu w czasie żniw, na pewno znów pójdzie w pole. Będzie pewnie okazja, bo chce przyjechać na Opolszczyznę na przełomie czerwca i lipca i być na Górze św. Anny na odpuście.
Na co dzień piszą do siebie listy. Antoni jest na bieżąco nie tylko z losami rodziny, ale także swojej wsi i parafii.
- Rodzice pisali mu o pracach w polu, o sąsiadach, życiu parafii. Mama po polsku, a ojciec po niemiecku. Na tych listach brat szlifował język niemiecki - mówi pani Maria.
W Boliwii
bardziej od niemieckiego przydaje się hiszpański. Kiedy o. Bonifacy przyjechał do Ameryki Południowej, miał za sobą zaledwie 6-tygodniowy kurs językowy. Kiedy dotarł na pierwszą placówkę, pochodzący z Krakowa kolega misjonarz poradził mu: "Antek, nie martw się. Przez trzy lata nie mów nic, tylko słuchaj".
- Wiele razy na misjach mogłem się potem przekonać, że znacznie ważniejsze od tego, co ludziom mówimy, jest to, jacy dla nich jesteśmy - komentuje swe misyjne początki o. Bonifacy.
Tego, że Antoni Reimann
zostanie biskupem
nie spodziewał się też jego proboszcz - ks. Jerzy Obst, który uczył go religii i przygotowywał do Pierwszej Komunii św.
- Był prostym, zwykłym synkiem, jak wielu innych we wsi. Chociaż predyspozycje do życia zakonnego miał. Był solidny, pracowity, pobożny i mało wymagał dla siebie - wspomina.
Po nominacji proboszcz wysłał swemu dawnemu uczniowi telegram gratulacyjny, a jeśli zdrowie pozwoli, poleci na święcenia za ocean. Mieszkające na Opolszczyźnie siostry i brat wahają się jeszcze, czy wybrać się na święcenia biskupie tak daleko. Rodzinę będzie na pewno reprezentować ta jej część, która mieszka w Niemczech. Opolanie spotkają się z bratem, kiedy przyjedzie do domu w lipcu.
O mianowaniu biskupa wie już cały Kadłub
i okolica. Ksiądz ogłosił to w niedzielę od ołtarza. Rodzina do dziś odbiera gratulacje sąsiadów.
- On nie miał wysokich studiów ani doktoratu, a jednak właśnie jego, prostego zakonnika i księdza, wybrano. To dla mnie jest dowód, że to łaska Boska - mówi Jerzy Reimann, wujek o. Bonifacego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska