Wieluń, 1 września, 4.40 rano

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Druga wojna światowa rozpoczęła się od bombardowania Wielunia, a nie, jak dotąd uczono, atakiem na Westerplatte.

Bombowce Luftwaffe startowały do pierwszego ataku II wojny z dwóch opolskich lotnisk: Nieder-Ellguth (Ligota Dolna) i Neudorf (Polska Nowa Wieś).
Do tej pory w podręcznikach do historii pojawiało się żelazne zdanie: "II wojna światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku o 4.45 rano salwami z hitlerowskiego pancernika Schlezwig-Holstein na polską placówkę wojskową na Westerplatte w Gdańsku".
- Westerplatte to piękna, heroiczna karta polskiej historii - mówi dr Tadeusz Olejnik, historyk z Wielunia. - Ale, niestety, stwierdzenie, że właśnie tam padły pierwsze salwy II wojny światowej nie wytrzymuje próby czasu. Mamy dowody na to, że pierwsze bomby spadły na Wieluń co najmniej pięć minut wcześniej zanim Schlezwig-Holstein oddał salwę. Potwierdza to wiele źródeł historycznych, są bezpośrednie relacje świadków. Ustalenia te potwierdził w 1999 roku prof. Witold Kulesza z ówczesnej Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Dzisiejszy Instytut Pamięci Narodowej przyznaje, że II wojna światowa rozpoczęła się bombardowaniem Wielunia.
Dziejowe minuty
Godzinę 4.45, jako datę rozpoczęcia ataku na Polskę, wymienił sam Hitler podczas przemówienia w Reichstagu 1 września 1939 roku. Taką godzinę, jako godzinę rozpoczęcia wojny, zakładał wcześniej plan ataku: "Fall Weiss". Dr Tadeusz Olejnik już w 1995 roku, w trakcie międzynarodowej konferencji historycznej w Wieluniu, podważył tę godzinę jako faktyczną porę rozpoczęcia niemieckiego ataku.
- Są dowody na to, że Niemcy przekraczali granicę Polski już kilkadziesiąt minut wcześniej - mówi wieluński historyk. - Na przykład około 4.15 ruszyło niemieckie natarcie w kierunku Chojnic. O tej samej godzinie IV dywizja pacerna Wehrmachtu sforsowała Liswartę. Jednak pierwszy atak bombowy na Polskę miał miejsce w Wieluniu, tutaj też były pierwsze ofiary śmiertelne.
Tadeusz Olejnik przejrzał wiele dokumentów, również niemieckich, przesłuchał dużą grupę świadków. Ustalił, że pierwsze hitlerowskie bombowce poderwały się do ataku na Polskę o 4.30 z lotniska w Nieder-Ellguth (Ligota Dolna) pod Górą Świętej Anny, 55 kilometrów od Wielunia. Zaraz potem do ataku ruszyły samoloty z dzisiejszej Polskiej Nowej Wsi.
- Wiemy to między innymi z relacji niemieckiego lotnika, który brał udział nalotach - mówi historyk. - Biorąc pod uwagę fakt, że tamte bombowce latały z prędkością 420 km na godzinę, powinny się one pojawić nad Wieluniem o 4.38-4.40 nad ranem.
Taką też godzinę podaje większość wieluńskich świadków nalotu. Pierwszym budynkiem w Wieluniu, który legł w gruzach, był miejscowy szpital. Na jego miejscu postawiono kolegium nauczycielskie. W 1959 roku miejscowy ZBOWiD wmurował tam tablicę pamiątkową, na której widnieje dokładna godzina bombardowania: 4.40.
Miasto jeszcze spało
Wieluń przed II wojną światową był 15-tysięcznym miasteczkiem powiatowym. Nie było tu wielkiego przemysłu, nie było też wojska. Ludzie utrzymywali się z rolnictwa, rzemiosła i handlu. Około jedną trzecią mieszkańców stanowili Żydzi. 1 września 1939 roku wypadał w piątek cotygodniowy dzień targowy. Już dzień wcześniej z okolicznych wiosek zjechali do miasteczka rolnicy i handlarze.
Kazimiera Halbert miała wtedy 18 lat. Mimo podeszłego wieku, zachowała dobrą pamięć. Opowiada, że nikt w miasteczku nie spodziewał się ataku.
- Pamiętam, że wieczór przed nalotem był zupełnie normalnym dniem, tata, który był stolarzem, montował do wieczora drzwi u znajomego Żyda, mama do późna w nocy szyła jakieś ubrania - mówi "NTO" pani Kazimiera. - W nocy obudził nas huk samolotów, jakaś syrena. Ale myśmy myśleli, że to ćwiczenia Ligii Obrony Przeciwpowietrznej. Dopiero jak huknęła obok nas bomba, to wpadliśmy w panikę.
Rodzina pani Halbert uciekła do prywatnego schronu żydowskiego przedsiębiorcy, właściciela palarni kawy. Było ciasno, Kazimiera siedziała obok drzwi. Po kilku minutach podmuch wybuchu bomby wyrwał te drzwi.
- Przygniotły mnie, straciłam przytomność - mówi. - Kiedy się ocknęłam, miasta, takiego jakie pamiętam, już nie było. Wokół gruzy, trupy, Po tym wszystkim biegali ludzie w piżamach, jęczeli z bólu, płakali, szukali zaginionych.
Świadkowie, którzy widzieli Wieluń po zbombardowaniu, przyznają, że był to obraz koszmarny. Miasto bombardowano metodycznie, z bardzo niskiej wysokości. Po nalocie 75 procent budynków w mieście przestało istnieć, pod gruzami straciło życie ponad 1200 bezbronnych cywili. Niemieccy lotnicy, w czasie "lotów koszących", strzelali z broni pokładowej do uciekających w popłochu mężczyzn, kobiet i dzieci.
Charakterystyczne, że pierwsze bomby drugiej wojny światowej padły na szpital wypełniony chorymi. Pod jego gruzami poległo 26 chorych i sześć osób personelu.
Stanisława Musiał była w szpitalu w czasie bombardowania. Pierwsze minuty wojny w jej oczach: (...) W pewnym momencie część budynku zaczęła się zapadać. Powstał niesamowity, trudny do określenia popłoch wśród chorych. Słychać było ich jęki, wołanie o pomoc, straszliwe krzyki ludzi płonących pod stosami gruzu. (...) W ogrodzie szpitalnym dwie kobiety z oddziału położniczego urodziły dzieci, wkrótce potem jedna z nich zginęła od wybuchu bomby.
Tego samego dnia, kiedy zbombradowano Wieluń, Adolf Hitler mówił w Reichstagu: "Nie chcę prowadzić wojny przeciw kobietom i dzieciom. Wydałem rozkazy dla Luftwaffe ograniczenia się do celów ściśle wojskowych"...
Naloty spod Opola
Do pierwszego w II wojnie światowej ataku samoloty Luftwaffe wyruszyły z lotniska w Nieder-Ellguth (Ligota Dolna) pod Górą Świętej Anny. Stacjonowali tam lotnicy z I dywizjonu II pułku bombowców nurkowych dowodzonego przez Oskara Dinorta, znanego przedwojennego pilota sportowego. Chwilę potem do ataku ruszyły bombowce z Neudorf (Polska Nowa Wieś). Tam z kolei stacjonował 77. pułk bombowców nurkowych pułkownika Guntera Schwarzkopffa.
Wielu lotników stacjonujących na podopolskich lotniskach wywodziło się ze słynnego Legionu Condor, który zapisał się w historii masakrowaniem ludności cywilnej podczas wojny domowej w Hiszpanii.
- Należy dodać, że lotnicy ci nie pochodzili z Opolszczyzny - mówi dr Olejnik. - Na przykład na lotnisko w Polskiej Nowej Wsi bombowce przyleciały dopiero 25 sierpnia, czyli tydzień przed rozpoczęciem ataku.
Wkrótce po podboju Polski w Niemczech ukazała się książka "Unsere Flieger ueber Polen" (Nasze samoloty nad Polską), wydana pod redakcją dowódcy Luftwaffe marszałka Alberta Kesselringa. Jeden z pilotów uczestniczących w bombardowaniu Wielunia relacjonuje:
"Mój pierwszy atak na żywy cel! Przez ułamek sekundy błysk świadomości: tam w dole jest żywe miasto, miasto pełne ludzi. Ulice w dole wyglądają jak obrazek z pocztówki, a ciemne punkty, które się na nich poruszają, są celem. Niczym, tylko celem. Na wysokości 2500 metrów życie na ziemi traci swoją wagę (...) Wysokość 1200 metrów, pierwsza bomba spada. A teraz spojrzenie w dół. Bomba upadła dobrze, wprost na ulicę, a czarna masa, która sunęła wzdłuż ulicy zatrzymuje się. Na miejscu, w które trafiłem, powstało ciemne kłębowisko. I w to kłębowisko padają serie z innych samolotów (...). Ostatnie spojrzenie: z polskiej brygady kawalerii nie pozostało nic!".
- Dziś już z całą stanowczością możemy stwierdzić - mówi dr Olejnik - że ani w Wieluniu, ani nawet w pobliżu Wielunia nie było żadnej polskiej brygady kawalerii. Mało tego, nie było też żadnej innej polskiej formacji wojskowej. Taką brygadę musiała wymyśleć hitlerowska propaganda, aby usprawiedliwić masakrę bezbronnych polskich cywilów.
Dlaczego Wieluń?
Wiele miast w trakcie II wojny światowej przeżyło potem straszne bombardowania, wystarczy wspomnieć Warszawę, Mińsk, Rotterdam, a potem Drezno, Hiroszimę, Nagasaki. Jednak tragedia małego Wielunia ma szczególny wymiar.
- Żadne inne miasto w historii II wojny światowej nie zostało zaatakowane tak niespodziewanie, w warunkach niewypowiedzianej wojny - mówi Tadeusz Olejnik. - Mieszkańcy innych bombardowanych miast mieli świadomość istniejącego zagrożenia, wiedzieli, jak Hitler prowadzi wojnę. W Wieluniu nikt się niczego nie spodziewał.
Wiadomo dziś, że żadne względy militarne nie przemawiały za tak bestialskim atakiem na Wieluń. Miasteczko nie stanowiło zapory w polskim systemie obrony pogranicza, nie było obsadzone polskim wojskiem (wywiad niemiecki miał na ten temat dokładne informacje). Nie było tutaj żadnych dużych zakładów przemysłowych, tym bardziej zbrojeniowych. Wieluń nie był też istotnym węzłem komunikacyjnym.
Historycy podają dziś dwa powody, dlaczego Hitler zaatakował i tak potwornie zmasakrował ludność bezbronnego miasteczka.
- Pierwszym celem tego ataku było wywołanie chaosu i paniki wśród ludności cywilnej, wywołanie wojny psychologicznej - mówi Tadeusz Olejnik. - Wiadomość o strasznym losie Wielunia szybko dotarła do odległych nawet miast, ludzie panicznie uciekali za Wartę, blokowali mosty i drogi. Utrudniało to koncentrację i przemarsz wojsk polskich.
Podwód drugi: Luftwaffe potraktowała Wieluń jako poligon doświadczalny. Bo w I wojnie światowej lotnictwo było jeszcze w powijakach. Na takich miastach jak Wieluń niemieccy piloci mogli trenować, zdobywać doświadczenia potrzebne im w dalszym toku wojny.
- Za tym wariantem przemawia fakt, że Niemcy przyjechali potem do Wielunia i dokładnie badali gruzy, spisywali szkody i robili mnóstwo zdjęć - mówi Olejnik.
Wrócili po śmierć
Do zbombardowanego miasteczka okupant przysłał administrację - urzędników z Opola (Oppeln). Jeden z nich spisał swoje pierwsze wrażenia:
"Czego to ja nie słyszałem o Wieluniu w Opolu. Mówiono, że nie ma tam kamienia na kamieniu. (...) Śródmieście jest całkiem zdruzgotane. Domy zostały tu wypalone, zapadły się zmiażdżone przez bomby albo zostały przez nie zmiecione. Ze stert kamieni zapadłych domów wyglądają zmięte bety, zdruzgotane szafy, podarte płachty. Poza tym tu i ówdzie słodkawy zapach. Tu pod kamieniami leżą z pewnością jeszcze zwłoki".
- Garstkę mieszkańców, którzy zdecydowali się wrócić, Niemcy zaciągnęli do sprzątania miasta - mówi Tadeusz Olejnik. - Była wśród nich spora grupa Żydów, ich zaciągnięto do najgorszej pracy, do wyciągania trupów spod gruzów i grzebania ich. Po zakończeniu tych prac wszystkich Żydów skierowano do komór gazowych...
Mit trwa
Doktor Tadeusz Olejnik od wielu lat bada historię początku II wojny światowej. Od dawna jest przekonany, że atak na Westerplatte nie był faktycznym początkiem działań wojennych Hitlera w Polsce. Olejnik ma pewną satyfakcję, że Instytut Pamięci Narodowej przyznał, iż II wojna światowa zaczęła się w Wieluniu, a nie na Westerplatte, jak dotąd uczy się w szkołach. Dlaczego przyznanie tego faktu trwało aż tak długo?
- W polskiej tradycji historycznej mamy mit bohaterstwa, a czasem bohaterszczyzny - ocenia doktor Olejnik. - Westerplatte zapisuje się właśnie jako taka piękna, choć tragiczna karta. Jest zrozumiałe, że propagandowo lepiej celebrować bohaterów z Westerplatte niż masakrę cywilów z Wielunia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska