Wieńce robi się nocą

Agata Jop [email protected]
Mirosława Dębska nie pierwszy raz kupuje znicze u harcerzy. Na zdjęciu z Kasią Górniak.
Mirosława Dębska nie pierwszy raz kupuje znicze u harcerzy. Na zdjęciu z Kasią Górniak.
Wszystkich Świętych to dla wielu osób jedna z nielicznych okazji w ciągu roku, kiedy można dorobić do emerytury lub marnej pensji.

Wczoraj Katarzyna Myga sprzedawała wieńce własnej roboty od 8 rano do późnego popołudnia. Jej półtoraroczną córeczką opiekowała się w tym czasie babcia. Na targowisku "Cytrusek" w Opolu było zimno, padał deszcz. Po lekcjach przyszedł Przemek, gimnazjalista z opolskiej "Piątki", żeby pomóc cioci na straganie. Klientów było wielu, ale też duża konkurencja. Wieńce pani Kasi wyróżniają się: w zielonych gałęziach świerku upięte są egzotyczne suszone rośliny.
- To mój mąż wpadł na pomysł, żebym je sprzedawała - mówi Katarzyna Myga. - Stwierdził, że skoro to lubię i skoro robię wiązanki dla rodziny, można spróbować na tym dorobić. Żyjemy z jednej pensji. Skończyłam średnią szkołę ekonomiczną, nie pracuję, wychowuję dziecko. Bywa ciężko.

Na innym, mniejszym, straganie pani Maria miała wczoraj do sprzedania tylko cztery wieńce. Sztuczne kwiaty oferują sklepy i hurtownie, ale o suszonych trzeba pamiętać już latem.
- Mieszkam pod Opolem - opowiada. - Mam ogródek. Te kwiatki to zartwian. Zrywa się je w lipcu i sierpniu, suszy, potem trzeba delikatnie splatać - gałązka po gałązce. Nauczyła mnie tego moja mama. Dla niej też zrobię wieniec.
W wiosce pani Marii wiele osób robiło kiedyś stroiki i wiązanki na sprzedaż. Dzisiaj to się nie opłaca. Zresztą ci ludzie mieszkają teraz najcześciej w Niemczech. Pani Maria odstała wczoraj na targowisku parę godzin, a potem poszła do drugiej pracy - tej normalnej.
Beata i Grzegorz Mucha na co dzień handlują na targowisku artykułami spożywczymi i warzywami. Tydzień przed Świętem Zmarłych cała rodzina angażuje się w produkowanie wiązanek. Pomaga także wujek - Roman Strzelecki.
- Właśnie przywieźliśmy 15 wieńców - pokazuje Grzegorz Mucha. - To ostatnia partia. Czego nie sprzedamy, trzeba wyrzucić. Tylko sztuczne kwiaty można przechować do następnych świąt.

W ubiegłym roku w tym szczególnym tygodniu pan Grzegorz spał tylko 10 godzin, bo wiązanki produkuje się nocami.
- Jest niewiele okazji do zarobku - twierdzi. - Od wiosny handel spożywką idzie słabo. W wakacje to już męczarnia - byle jakoś przeżyć. Myśli człowiek wtedy: byle do Wszystkich Świętych.
Stragany i uliczki targowiska są kolorowe od chryzantem i zniczy. Klienci starannie oglądają towar. Jerzy handluje w Opolu od 20 lat. W tym roku żona zamiast wieńców zrobiła stroiki. Towar musi się jakoś wyróżniać, żeby przyciągnąć klienta.
- Żona ma zmysł plastyczny - chwali się pan Jerzy. - Dzisiaj talent jest w cenie, ale człowiek nie zrobi na tym interesu, jeśli klient nie ma pieniędzy. Powinno być tak: klient kupuje, ja zarabiam, mam pieniądze, żeby zainwestować w towar, zatrudniam pracownika, ten ktoś zarabia, ma pieniądze, daje komuś innemu zarobić i tak dalej. Tylko, że dzisiaj w Polsce to kółko się nie zamyka. Ludzie nie mają pieniędzy.

Katarzyna Myga na co dzień zajmuje się domem i córeczką.
Przed 1 listopada dorabia do mężowskiej pensji.

Barbara i Tadeusz są emerytami. Obydwoje uprawiają na swoich działkach kwiaty, w niedziele sprzedają je przed cmentarzem na Półwsi w Opolu. Pan Tadeusz od pięciu lat przed Świętem Zmarłych handluje gałązkami świerku. Ceny od tych pięciu lat są niezmienne - 2,50 do 3 zł za wiązankę. - Nie ma ich co podwyższać, bo kto to wtedy kupi - wyjaśnia pan Tadeusz.
- Niektórzy proszą, żeby im jeszcze cenę obniżyć - dodaje pani Barbara. - A widziałam i takiego, co z biedy ukradł chryzantemy z cudzego grobu. Powiedział: niech u mnie teraz trochę postoją.
Pani Barbara ma 600 zł emerytury po 39 latach pracy. Zamiast odpoczywać, musi dorobić. - Tu samo placowe wynosi 90 zł od metra kwadratowego za dzień - denerwuje się starsza pani. - Przecież trzeba sprzedać 30 wiązanek świerku, żeby na to zarobić! Handel to ryzyko. W środę wiatr tak zawiał, że kilka zniczy mi się rozbiło.
Pan Tadeusz chowa się przed deszczem pod dużym parasolem. Handluje niekoniecznie dlatego, że lubi. Córkę ma na studiach. Chce jej jakoś pomóc.

Sabina i Grzesiek od wczoraj sprzedają przy cmentarzu znicze. Nie pracują na swój rachunek, zostali wynajęci na te szczególne cztery dni. Są parą, obydwoje studiują na Uniwersytecie Opolskim, mieszkają z rodzicami. Każdy grosz się przyda. Zarobione pieniądze wydadzą na przyjemności - jakiś wyjazd, nowy ciuch, jakąś książkę. Dzisiaj będą handlować od 8 rano do 18-19 wieczorem.
Towarzystwo Przyjaciół 41. Harcerskiej Drużyny Żeglarskiej organizuje swoją "Akcję Znicz" już trzeci rok.
- Zbieramy na zimowisko w Białce Tatrzańskiej, na mundury, na utrzymanie piętnastu żaglówek, ale też na nowy statek - mówi druhna Maria Markuszewska.
Harcerze dostają znicze na kredyt od producenta z Nysy - dzięki temu mają niską marżę. Towar składowany jest w magazynie zaprzyjaźnionej firmy w Opolu. Ania Markuszewska, córka druhny, dowozi znicze na cmentarz samochodem osobowym. Od przeszło tygodnia robi po 4-5 takich kursów dziennie. 1 listopada kursów będzie z pewnością kilkanaście. Z 40-osobowej drużyny 18 osób zaangażowanych jest w przedświąteczną sprzedaż. - Dyżurujemy na zmianę, kiedy kto może - mówi przyboczny Ryszard Stawarz. Wczoraj była kolej Dagmary Wądołowskiej, Eli Szulc i Kasi Górniak.
- Ja u harcerzy od lat kupuję - uśmiecha się Mirosława Dębska. - Sama byłam w harcerstwie, to wiem, że zarobek pójdzie na zbożny cel.
Harcerze twierdzą, że chociaż ludzie starają się nie żałować pieniędzy na znicze dla swoich najbliższych, to jednak kupują te tańsze. Okazałe lampiony za 18 zł cieszą się niewielką popularnością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska