Wieś spod znaku śmigła

Fot. Magda Trepeta
- Dawniej była tu ogromna brama, prowadząca do obiektów lotniczych. Dziś zostały tylko wieżyczki po obu stronach - pokazują Oswald Polok (od lewej) i Waldemar Wotka. - A te śmigła dostaliśmy od pilotów z Krakowa. Ustawimy je w naszym muzeum.
- Dawniej była tu ogromna brama, prowadząca do obiektów lotniczych. Dziś zostały tylko wieżyczki po obu stronach - pokazują Oswald Polok (od lewej) i Waldemar Wotka. - A te śmigła dostaliśmy od pilotów z Krakowa. Ustawimy je w naszym muzeum. Fot. Magda Trepeta
Z lotniska w Ligocie Dolnej 1 września 1939 roku samoloty Luftwaffe atakowały Polskę. Siedem lat później w tej samej wiosce pod Strzelcami Opolskimi polscy lotnicy stworzyli Cywilną Szkołę Pilotów i Mechaników.
W muzeum będzie można obejrzeć wiele fotografii z lat czterdziestych, które zachowały się w doskonałym stanie. Na tej do zdjęcia w kabinie pilota pozują
W muzeum będzie można obejrzeć wiele fotografii z lat czterdziestych, które zachowały się w doskonałym stanie. Na tej do zdjęcia w kabinie pilota pozują technicy Cywilnej Szkoły Pilotów i Mechaników: Eryk Małek i Gerard Ledwig.

W muzeum będzie można obejrzeć wiele fotografii z lat czterdziestych, które zachowały się w doskonałym stanie. Na tej do zdjęcia w kabinie pilota pozują technicy Cywilnej Szkoły Pilotów i Mechaników: Eryk Małek i Gerard Ledwig.

Oswald Polok, mieszkaniec Ligoty, był jednym z pierwszych, którym w 1946 roku udało się w szkółce znaleźć pracę. Początkowo opiekował się maszynami, potem został mechanikiem. Tamte lata wspomina z rozrzewnieniem:
- To były kochane czasy, najlepsze w moim życiu - pan Oswald przymyka oczy i przenosi się pamięcią do czasów powojennych. - Samoloty latały nad naszymi wioskami od wiosny do późnej jesieni, od czwartej rano aż do zmierzchu. Mieszkańcy szybko się przyzwyczaili do tego, że samolot przelatywał im nad domem akurat, gdy zasiadali z rodziną do obiadu. Nigdy nie było wiadomo, którędy akurat w tym dniu będzie leciał pilot. To zależało od tego, z której strony wiatr zawieje. Bo lotnicy musieli pod wiatr startować i tak też lądować. Nam, z Ligoty, samoloty nigdy nie przeszkadzały. Zresztą, wszyscy byli dumni z faktu, że taka szkoła była właśnie u nas.
Szkoła działała w Ligocie Dolnej tylko do 1950 roku. Potem przeniesiono ją do Wrocławia. Dlaczego?
- Niech mnie pani o to nie pyta - wzrusza ramionami Oswald Polok. - Do dziś jest to dla nas zagadką. Widocznie ktoś miał takie widzimisię. Żadnego konkretnego powodu nie było. Proponowano mi, bym także wyjechał. Część mechaników tak zrobiła, ale ja musiałem zostać ze względów rodzinnych.
Skąd w niewielkiej wiosce wzięła się Cywilna Szkoła Pilotów i Mechaników?

Jeszcze w 1936 roku działała tam szkoła szybowcowa. Dwa lata później obiekty zostały zmilitaryzowane, a szkolenia rozpoczęli przyszli piloci Luftwaffe, stacjonujący w Izbicku i Kamieniu Śląskim. 1 września 1939 roku z lotniska w Ligocie Dolnej wystartowały samoloty Ju-87 z 77. Pułku Lotnictwa Bombowego i zaatakowały cele znajdujące się w różnych częściach Polski.
Alojzy Wiejak, jeden z wychowanków szkoły lotniczej w Ligocie, mówi, że historia jednak zatoczyła koło. W 1946 roku na doskonale zachowanych obiektach po Luftwaffe szkolenia rozpoczęli polscy piloci cywilni.

Chłopaki z AK przyjechali z bronią. - Co to była za młodzież! - wzdycha się pan Alojzy, absolwent CSPiM mieszkający dziś w Krakowie. - Mogli żyć tylko miłością do latania. Wygłodniali wrażeń ściągali po wojnie z zagranicy, by znów móc siąść za kokpitem. Znalazła się tam cała młodzież reakcyjna: chłopaki z AK, powstańcy. Poprzyjeżdżali z bronią!
Pan Alojzy o szkole lotniczej w Ligocie mógłby opowiadać godzinami. Wspomina z czułością panią Grabowską, mieszkankę wioski, która gotowała dla wszystkich kursantów. Ulubionym przysmakiem pilotów był wówczas makaron z marmoladą i chlebem.
- Zajadaliśmy się nim, aż nam się uszy trzęsły - śmieje się Wiejak. - Nie znaczy to jednak, że stroniliśmy od mięsa. Gdy tylko któryś z nas się dowiedział, że w jego wiosce jest świniobicie, wsiadał do samolotu i po paru godzinach przywoził furę jedzenia!

Nie brakowało też chwil grozy. Piloci z Ligoty prowadzili nieustanne utarczki z ubekami, którzy stacjonowali w Gogolinie. Kiedyś obiekty w Ligocie zostały nawet przez nich ostrzelane.
- Wszystko zaczęło się od tego, że jeden z "urzędników" wpadł na zabawę, na której i my byliśmy - opowiada pan Alojzy. - Był podpity i zaczął się dostawiać do jednej pani. Stanęliśmy w jej obronie, a ten tak się zdenerwował, że wyciągnął broń i zaczął strzelać. Traf chciał, że akurat na zabawie byli koledzy, którzy walczyli w powstaniu warszawskim. Obliczyli, kiedy ubek opróżnił magazynek. Wtedy doskoczyliśmy do niego i sprawiliśmy mu manto. Potem, w ramach zemsty, ostrzelano nasze budynki, ale na szczęście nikomu nic się nie stało.

Uczniowie rozlecieli się po świecie. Ze szkoły w Ligocie Dolnej wyszły prawdziwe sławy powojennego lotnictwa cywilnego. Najsłynniejsze nazwiska to: Andrzej Abłamowicz, mistrz szybownictwa i pilot oblatywacz, Edward Makula, kapitan LOT-u, Roman Zabiełło, kapitan szwajcarskich i niemieckich linii lotniczych, czy też Paweł Zołotow, pilot - historia, który latał jeszcze w carskiej Rosji.
W szkółce lotniczej uczyły się także kobiety. - I były świetnymi pilotami - podkreśla Alojzy Wiejak. - Traktowano je na równi z mężczyznami. Zresztą i one same nie migały się od ciężkiej roboty. Czyściły maszyny, choć to była najczarniejsza robota.
Pierwszym instruktorem w szkole lotniczej był Adam Czepirski. Zajęcia rozpoczął w rok po powrocie z Berlina. Szkolił pilotów na tak zwanym kursie unifikacyjnym zorganizowanym dla tych, którzy uczyli się pilotażu jeszcze przed wojną, ale mieli kilkuletni okres przerwy w lataniu. Czepirski wylatał w powietrzu 15 tysięcy godzin. Sporą część właśnie w Ligocie Dolnej. W ciągu dziesięciu turnusów wyszkolił setki pilotów. Dziś, wspólnie z Alojzym Wiejakiem, kończy pisać książkę "Ligota Dolna. Cywilna Szkoła Pilotów i Mechaników". Ukaże się już w październiku. Na maj przyszłego roku piloci zaplanowali organizację zjazdu absolwentów czynnej zaledwie cztery lata szkoły w Ligocie.
W przygotowania do imprezy zostali włączeni Oswald Polok i Waldemar Wotka, sołtys wioski. Obaj zajmują się gromadzeniem pamiątek z czasów szkoły lotniczej. Planują, że podczas zjazdu otworzą w Ligocie muzeum.

Sporo zdjęć, dokumentów i odznak uzbierał już sołtys. Kilka kopii przywiózł z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Wśród najciekawszych eksponatów ma śmigła powojennych samolotów oraz odlane w metalu odznaki mechanika i pilota.
- Jestem fascynatem lotnictwa. W dzieciństwie byłem modelarzem i ta pasja została mi do dziś - przyznaje Waldemar Wotka.
Wraz z Adamem Pochroniem z Urzędu Miejskiego w Strzelcach Opolskich planuje, jak urządzić izbę pamięci.
- Chcemy ją ulokować w niewielkim bunkrze przy dawnych budynkach szkoły - mówi sołtys. - Gmina może go nam użyczyć, tyle że trzeba by znaleźć gdzieś pieniądze na remont. No, i w dalszym ciągu zbieramy eksponaty. Może mieszkańcy mają jakieś pamiątki i mogą je nam przynieść? Potrzebujemy jeszcze czasu, by wszystko zorganizować.
Pomysł, by otworzyć w Ligocie muzeum, podoba się bardzo Alojzemu Wiejakowi.
- Od razu przyklasnąłem projektowi i włączyłem się do przygotowań - zapewnia dawny absolwent szkoły lotniczej. - Wspomniał mi też o tym pomyśle jeden z kolegów pilotów. Gdy się ostatnio spotkaliśmy, powiedział: "Stary, zróbmy coś, by o naszej Ligotce nie zapomniano!" No, więc robimy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska