Wietnam. Między trzecim a trzydziestym światem

Małgorzata Lis-Skupińska
Dziewczęta z plemienia Flower Hmong na targu w Bac Ha.
Dziewczęta z plemienia Flower Hmong na targu w Bac Ha.
- W Wietnamie jest tak, jak opowiadał Forrest Gump - mówi Katarzyna Czyżyńska-Mosiek, opolanka, która od lat podróżuje po Azji. - Zawsze jest gdzie iść i zawsze jest coś do roboty.
Wietnam. Zobacz zdjecia z wyprawy.

Klub podróżnika - Wietnam

Ceny

Ceny

1 PLN = 6365,43 VND (wietnamski dong)

Koszt dojazdu Aerofłotem - około 2200 PLN

Przejazd open bus z Hanoi do Sajgonu z przystankami w Ninh Binh, Hue, Hoi
An, Nha Trang, Da Lat, Mui Ne - 20-25 USD

Nocleg w hotelu klasy turystycznej od 3 do 12 USD

Dwudniowy rejs po Ha Long Bay z noclegiem na łodzi - 30 USD

Prosty posiłek: 10 000-15 000 dongów

Hanoi, stolica zamieszkana przez cztery miliony ludzi, jest miastem spokojniejszym niż Sajgon. Spokojniejszym, ale to nie oznacza, że spokojnym. Patrząc na to, co dzieje się tutaj na ulicach, odnosi się wrażenie, że każdy mieszkaniec posiada co najmniej trzy skutery. Nie służą one jedynie do przemieszczania się, często, a może przede wszystkim do trąbienia.

- Mieszkałam w Old Quarter, która ma wąskie, małe uliczki - wspomina Kasia. - Całymi dniami ulice wypełnione były kakofonią dźwięków, pisków, pokrzykiwania, hamowania. Przejście przez ulicę stanowi nie lada wyzwanie, sygnalizacja świetlna stanowi tylko sugestię, ale nie wiem, dla kogo. Pieszy musi po prostu być odważny. Wejść na ulicę, bo i tak nikt się nie zatrzyma, najwyżej obtrąbi, i iść do przodu, przeskakiwać i uciekać, bo na jezdni rządzą kierowcy, motorynkarze, samochody, w kilku rzędach.

Każdy jedzie, jak chce
Tu podróżuje się po miastach przeróżnymi pojazdami. Minibusem można dotrzeć do centrum Hanoi z lotniska.
- Mimo że ruch w Wietnamie jest prawostronny i najbliższy prawej strony pas powinny zajmować pojazdy najwolniejsze, kierowcy busików uważają, że są szybsi niż auta osobowe - opowiada Kasia. - Minibusy pomykają lewym pasem, spychając na wolniejszy osobówki. Robią to bardzo sprytnie: najpierw zbliżając się do auta osobowego migają światłami, potem włączają awaryjne, na sam koniec włączają te wszystkie swoje trąby i klaksony. Czasem jednak motorynka wyprzedza busa…

Motorynki to idealny środek transportu na małych odległościach.

- Wybrałam się na przejażdżkę do Muzeum Etnograficznego w Hanoi, 6 km za miastem - wspomina opolanka. - Wyprzedzaliśmy wolniejsze samochody, manewrowaliśmy między autobusami, braliśmy dziwne zakręty, by przechytrzyć innych użytkowników drogi. To była niesamowita frajda…
Doskonałe do podróży po kraju są autobusy. Specjalnie dla turystów utworzono linie tzw. open bus, często podróżujące nocą.
- Kupuje się bilet z Hanoi do Sajgonu (1700 km), a cena uzależniona jest od planowanej liczby postojów - tłumaczy Kasia. - Ja oczywiście wybrałam najszerszą opcję, bo chciałam być wszędzie. Bilet kosztował 25 USD plus 50 000 dongów za postój w Mui Ne. Postój to oczywiście nocleg. Minimum jeden.

Dziewczęta z plemienia Flower Hmong na targu w Bac Ha.
Dziewczęta z plemienia Flower Hmong na targu w Bac Ha.

Gdy turyście znudzi się miejsce postoju, dzwoni na hotline i prosi, by następnego dnia odebrano go z hotelu i przewieziono na następny odcinek drogi.
Popularnym sposobem na przemieszczanie się jest też riksza. - Zawsze miałam opory przed przejażdżkami rikszą, czując się jak wyzyskiwacz klasy uciśnionej, bo prawie można usłyszeć pot ściekający ciurkiem po plecach kierowcy - przyznaje opolanka. - Raz jednak, zmęczoną po zwiedzaniu, przydybał mnie pewien rikszarz. Zgodziłam się na długą eskapadę. On 10 słów po angielsku, ja po wietnamsku 5, ale jakoś się dogadaliśmy.

Współpracowaliśmy - gdy było mu ciężko, bo pod górkę, to zsiadałam, a on się cieszył. Jakoś udało nam się dogadać, że oboje lubimy piwo, więc Lep, bo tak miał mój rikszarz na imię, zaciągnął mnie do lokalnego przybytku serwującego piwo. Postawiłam mu piwo, całe pół dolara mnie to kosztowało, za co on z jeszcze większą werwą zawiózł mnie do oddalonej od miasta o 3 kilometry pagody. I jeszcze w rewanżu dwa razy się zatrzymał, żeby kupić mi lokalne przysmaki w mijanych garkuchniach.

Niespodzianki w drodze
- Z Hanoi wybrałam się na czterodniową wycieczkę do Sapa - opowiada Kasia. - Planowałam zwiedzić północ, jeżdżąc busikiem, miałam odbyć mały trekking, zobaczyć lokalny targ i wrócić do Hanoi nocnym pociągiem. Na miejscu w Sapa zmieniłam plany i wybrałam się na 3-dniowy trekking po górach z noclegiem w wiosce lokalnej mniejszości etnicznej. Była to świetna decyzja. Na początku towarzyszyła mi para Francuzów, których poznałam w pociągu. We troje, plus dziewczyna z plemienia Black Hmong, jako nasza przewodniczka, odbyliśmy fantastyczny spacer po górkach, 9 km po dżungli, polach ryżowych, wiszących mostach - wśród pięknych pól tarasowych.

Podróżując do Sapa, Katarzyna skusiła się na tańszą klasę, tzw. hard sleeper. Wydawało jej się, że można warunki panujące w chińskiej hard sleeper porównać z wietnamskimi. Nie można, a doświadczenie było bardzo bolesne. - Wybrałam najgorszą pryczę - górną - wspomina. - Miałam chyba 20 guzów na głowie, głęboki niesmak po rzucie okiem na wielokrotnie użyte prześcieradło i ponaciągane mięśnie od wspinania się na "trzecie" piętro.
Ostatni dzień w Sapa upłynął na wycieczce do Bac Ha, gdzie co niedziela można zobaczyć lokalny targ, pełen towarów najprzeróżniejszego asortymentu. Tu można zjeść, zrobić sobie nową fryzurę, kupić od mieszkańców okolicznych gór, zwykle Flower Hmong, bawoły wodne, świnki wietnamskie, kury, kaczki, konie. Autochtoni prezentują się w swoich tradycyjnych strojach, bajecznie kolorowych. Byłoby pięknie, ale i w takie miejsce wkradła się tandeta, wokół targu powstały stoiska z badziewiem turystycznym. Tu ciągną tłumy wycieczkowiczów z Europy, pragnących potem powiedzieć, że byli w prawdziwym tyglu etnicznym. Jedna wioska, jedna mniejszość, 10 USD. Bardzo prosty rachunek. Śmiesznie to wygląda, gdy wokół grupki 5 kobiet Kwiecistych Hmongów (Flower Hmong) zbiera się 15 turystów - fotografów.

Wycieczka z Easy Riderem
Jak przekonują kierowcy motorów zabierający turystów na eskapady, prawdziwego Wietnamu nie zobaczy się, jeżdżąc open busami, nie można zawsze iść tym samym szlakiem co wszyscy.

- Zaryzykowałam, a kierowca - prawdziwy Easy Rider, poinformował mnie, że dostanę kask, mój plecak będzie zapakowany w wodoszczelny worek, że jest dla mnie peleryna i kurtka na wypadek złej pogody - mówi Katarzyna. - Pokazał mi też prawo jazdy i licencję oraz książeczkę z wpisami turystów, którzy podobnej przygody doświadczyli. Mimo że motor budził trochę moich obaw, wycieczka okazała się fantastyczna.
Ponad 500 kilometrów w ciągu trzech dni. Dwa wodospady, jezioro. Kilka wiosek mniejszości etnicznych. Pejzaże górzyste i pagórkowate. Lokalne dróżki, którymi jeżdżą miejscowi to faktycznie bardziej prawdziwy Wietnam. To także Wietnam serdeczniejszych i bardziej otwartych ludzi niż na przykład w stolicy.

- Kiedy pędziliśmy z Tanem przez wzgórza na zachód, od Nha Trang, co chwila w moich nozdrzach wybuchały kolejne wielkie bomby zapachowe - wspomina. - Jakbym trafiła do jakichś fabryk produkujących zapachy: siano, cytryny, lato, rozgrzany asfalt, wędzone mięso, kamfora, trociczki, mokra glina.
Wzgórza. Wciąż pamiętające wojnę, jeszcze lekko wyłysiałe na skutek chemikaliów użytych przez Amerykanów podczas wojny. Licha roślinność powoli ustępuje miejsca plantacjom - banany, kawa, herbata, pieprz, kokos, drzewa kauczukowe, curry.

Tu smok zszedł do morza

Dziewczęta z plemienia Flower Hmong na targu w Bac Ha.

Trudno opisać Ha Long Bay, miejsce Gdzie Smok Zszedł do Morza. Chyba faktycznie baśniowe i bajkowe stwory maczały tutaj swoje palce, bo ta zatoka jest niepowtarzalnie piękna. Ludzie robią, co mogą, żeby zepsuć ten cud, morze nie jest czyste, między tysiącem maleńkich wysepek pływają setki całkiem sporych dżonek, zbyt wiele oświetlonych łodzi daje za dużo światła, by zobaczyć rozgwieżdżone niebo.

Tysiące wysepek to nie jedyne atrakcje zatoki. Jest tu pełno jaskiń, wiele pewnie jeszcze nie odkrytych, malownicze luki skalne, pod którymi przepłynąć można tylko kajakiem, maleńkie farmy ryb, pływające wioski z mikroszkółkami dla dzieci, targi owoców i warzyw, farmy perłowe.

Miłość do Azji
Naszą rozmówczynię ciągnie do Azji, a każdy kraj, każda podróż (opisana na blogu http://my.opera.com/kania514/blog/) to zbiór wielu doświadczeń, które składają się na tę trudną miłość, wymagającą czasu i pieniędzy.

- To nie trzeci, ale czasem trzydziesty świat - podkreśla Kasia. - Śmierdzi, brudno, paskudnie, nie na czas. Klongi Bangkoku, małe miasteczka Chin i Birmy, zaułki stolic Kambodży i Laosu. Nie przeszkadza mi brud, nie myślę europejską miarką, rozumiem, że klimat inaczej wpływa tutaj na otoczenie. Azjatyckie drewniane domki na palach nie mieszczą się w europejskim pojęciu solidnego domostwa, ale po co im murowane?

Skórka banana rzucona na nasz chodnik brzydko pachnie po paru dniach, w Azji - po paru godzinach. Po azjatycką za chwilę przybiegnie szczur, europejską uprzątnie pracownik służb miejskich, zanim zacznie się psuć. Tę azjatycką pewnie też ktoś uprzątnie, ale zabierze to więcej czasu niż w Europie. - Mnie ten brak pośpiechu nie przeszkadza - dodaje Katarzyna. - Tego właśnie szukam, zwolnienia, rozwleczenia, spokoju. Tego, że ludzie nie krzyczą, nie denerwują się, bo takie agresywne zachowanie w Azji zwykle oznacza utratę twarzy. Szukam uśmiechu na ludzkich twarzach, który znajduję nawet w kraju tak okrutnie doświadczonym przez los jak Wietnam. z

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska