Wioślarstwo. W pogoni za adrenaliną siostry Wierzbowskie dopłynęły do Rio

Artur Bogacki
Artur Bogacki
Występ na igrzyskach olimpijskich to dla sportowców wielkie marzenie. Wioślarkom z Krakowa (związanych także z Maszycami) Annie i Marii Wierzbowskim udało się je spełniać. Sukces smakuje tym lepiej, że dwójka bez sterniczki w drodze po bilet do Rio de Janeiro musiała wykazać się wyjątkowym uporem i przezwyciężyć wiele trudności.

Walka ze sobą

Pierwszą z nich były... one same. Jako że między siostrami jest 5 lat różnicy, to długo nie mogły znaleźć wspólnego języka. Pierwsza na przystań trafiła Anna (rocznik 1990).

- Miałam problemy z nadwagą i szukaliśmy jakiejś dyscypliny, którą mogłabym uprawiać. Tyle że bardzo szybko się nudziłam, nie mogłam znaleźć zajęcia, które by mnie wciągnęło - opowiada Anna. - Kiedyś po szkole podeszłyśmy na przystań AZS Kraków. Od dziecka byłam wysoka, trenerka stwierdziła, że z takimi warunkami fizycznymi powinnam spróbować wioślarstwa. Spodobało mi się. Pierwsze dwa lata były chwiejne. Później trener Jarosław Szymczyk pomógł mi dostać się na pierwsze konsultacje kadrowe, w listopadzie 2007 r. Od tego momentu wszystko szybko się potoczyło, wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowałam z trenerem Zenonem Babrajem.

Maria (rocznik 1995) od zerówki, przez 5 lat, trenowała pływanie w Koronie Kraków. Na poważnie za wiosła wzięła się w szóstej klasie podstawówki, gdy siostra wyjechała do USA.

- Chciałam już wcześniej trenować wioślarstwo, bo bardzo mi się podobało, jak Ania przychodziła z treningów i opowiadała - mówi Maria. - Czasami byłam na przystani. Ania robiła jednak wszystko, żeby mnie zniechęcić. Mówiła, że to nie jest sport dla mnie, że nigdy w nim nic nie osiągnę. Gdy wyjechała do Stanów, to stwierdziłam, że teraz będzie dla mnie okazja.

Ania robiła wszystko, żeby mnie zniechęcić. Mówiła, że to nie jest sport dla mnie, że nigdy w nim nic nie osiągnę

Jak dodają, jeszcze kilka lat temu nic nie wskazywało, że mogą coś robić wspólnie. Nie mówiąc o walce o olimpijski medal.

- Wcześniej, ze względu na różnicę wieku, nie miałyśmy za bardzo o czym rozmawiać. Gdy wyjeżdżałam, miałam 17 lat, a Marysia 12. Po drugie, wtedy po prostu nie przepadałyśmy za sobą - mówi Anna. Gdy jednak na stałe wróciła do kraju w 2013 r., sytuacja była inna: - Poznawałyśmy się przez internet. Pewne sytuacje w domu sprawiły, że się zbliżyłyśmy. Miałyśmy coraz więcej wspólnych tematów, także w sferze pozasportowej.

Dodaje, że to siostra namówiła ją do wznowienia treningów. - Po czterech latach w Stanach miałam dość wioślarstwa. W piątym roku już pracowałam. Tak naprawdę wtedy z Marysią zaczęłyśmy więcej rozmawiać. Pojawił się temat pływania razem. Siostra była na dobrym poziomie, miała fajne wyniki. To mnie motywowało, bo wiedziałam, że wracam do osoby, która potrafi wiosłować. Moje życie prywatne w Stanach nie potoczyło się dobrze, postanowiłam wrócić. Stwierdziłam, że poświęcę wszystko inne, żeby do tego Rio z siostrą pojechać - mówi Anna.

Walka z innymi

Sama chęć pływania razem to jednak za mało. Siostry zderzyły się ze sportową rzeczywistością w Polsce, ich pomysł mało komu przypadł do gustu. Swoje zrobiła różnica wieku, bo 5 lat to w przypadku młodych sportowców dużo. Ponadto mają odmienne warunki fizyczne - Anna jest wyższa, mocniej zbudowana. A tego, co "na papierze" nie wygląda dobrze, trenerzy, nie tylko w wioślarstwie, unikają.

Maria: - Gdy Ania wróciła, to powiedziałam naszej trenerce w klubie, że chcemy spróbować razem pływać. Mówiła, że ona tego nie widzi, bo mamy różne warunki fizyczne, inne wyniki sprawdzianów na lądzie, do tego przeszkodą będzie wiek, doświadczenie. Ale powiedziała: róbcie, co chcecie.

Anna: - Na konsultacjach kadry też się to nie podobało. Wsadzano mi do łódki inne zawodniczki. Ale "nie udało się" (śmiech). Po prostu nie było osoby, z którą płynęłoby mi się równie dobrze jak z Marysią. Dla mnie nie było powodu do zmiany. Wygrywałyśmy w kraju, ale ze zbyt małą przewagę, 3-5 sekund. Dopiero gdy wzrosła do kilkunastu, to podjęto decyzję po naszej myśli, że możemy powalczyć na świecie.

Maria: - Testy na lądzie to nie wszystko. Jeśli dwie osoby na wodzie się zgrają, to jest wynik. Tak było z nami. Wiadomo, że my jeszcze nie wygrywamy na arenie międzynarodowej, ale liczę, że jak będziemy szlifować wspólne pływanie, to przyjdzie to z czasem.

Miałyśmy zajęcia z psychologiem, okazało się, że potrafimy dobrze działać jako zespół. Pewne dobre rzeczy przychodzą nam bezwiednie

Anna: - Miałyśmy zajęcia z psychologiem, okazało się, że potrafimy dobrze działać jako zespół. Pewne dobre rzeczy przychodzą nam bezwiednie.

Pierwszy start w zawodach był obiecujący, wygrały długodystansowe mistrzostwa Polski (październik 2013 r.). W 2014 r. w imprezach krajowych nadal wiosłowały razem, wygrywały. Nie dostały jednak szansy występu w reprezentacji Polski na międzynarodowej arenie. Nie zabrakło im odwagi i uporu, aby podążać własną ścieżką.

- Uznałyśmy, że trzeba zakasać jeszcze bardziej rękawy i walczyć. Jesteśmy takim typem ludzi, że jak coś nie idzie, to nakręcamy się jeszcze bardziej, pomaga nam sportowa złość. Musiałyśmy zatkać uszy na komentarze, skupić się na tym, co czujemy. Wiedziałyśmy, że do czegoś dojdziemy - mówi Maria.

- Wszystkie pieniądze, jakie miałyśmy, zainwestowałyśmy w zgrupowania, częściowo pomógł nam AZS. Na konsultacjach zajęłyśmy dwa pierwsze miejsca, przed dziewczynami, które w kadrze trenowały cały rok - zaznacza Anna.

Walka ze światem

W 2015 r. dostały więc pierwszą szansę w reprezentacji Polski w Pucharze Świata. Występ w Bledzie (Słowenia) skończył się bardzo zimnym prysznicem. Odległe miejsce, kiepski styl.

- Źle podeszłyśmy do tych zawodów. Wypływałyśmy z toru, nie miałyśmy siły, żeby dotrzeć do mety. To było smutne, ciężko to przeżyłyśmy. Zastanawiałyśmy się, czy to ma sens - mówi Anna.

- Po 1500 metrach (z 2000 m - przyp.) chciałam wyskoczyć z łódki i skończyć swoją karierę wioślarską (śmiech). Takich startów jednak chyba każdy zawodnik potrzebuje, a my szybko wyciągnęłyśmy wnioski. Wtedy płakałyśmy, lecz wiele przez cały rok się nauczyłyśmy. I teraz się cieszymy - dodaje Maria.

Wiedziałyśmy, że jeśli wtedy nie popłyniemy tak, jak trzeba, to dalej już nie będzie nic

Sezon dobrze się rozwijał (m.in. zajęły 6. miejsce w mistrzostwach Europy), ale najważniejsza impreza, czyli mistrzostwa świata, na których odbywały się kwalifikacje olimpijskie, skończyła się porażką. Nominacji do Rio było 11, a krakowianki zajęły 12. lokatę, w dodatku tracąc przepustkę dosłownie na ostatnich metrach.

- Ciężko było pogodzić się z tym, w jaki sposób przegrałyśmy. Długo nas bolało, ale przekułyśmy to w jeszcze mocniejszy trening i chęć udowodnienia, że był to wypadek przy pracy - mówi Anna.

Ta historia ma jednak happy end, bo na dodatkowych kwalifikacjach, w maju tego roku w Lucernie, siostry w drugim podejściu wywalczyły przepustkę. - Wiedziałyśmy, że jeśli wtedy nie popłyniemy tak, jak trzeba, to dalej już nie będzie nic - podkreślają.

Walka o medal (i nie tylko)

Siostry w Brazylii przygotowują się zawodów swego życia. Patrząc na sportową drogę, jaką przebyły, aby się tam dostać, osiągnięcie ma jeszcze większą wartość.

- Kilka lat temu nikt nie przypuszczał, że razem możemy wystartować na igrzyskach - mówi Anna. - Przede wszystkim nasze wyniki nie pozwalały sądzić, że osiągniemy taki poziom.

- Cztery lata temu byłam na obozie przed mistrzostwami świata juniorów i oglądałam, jak olimpijczycy przygotowują się do startu w Londynie. Byłam tym niesamowicie podekscytowana. W naszej grupie zastanawialiśmy się, czy ktoś z nas pojedzie do Rio. Udało się mnie i Natanowi Węgrzyckiemu-Szymczykowi (krakowianin reprezentujący AZS AWF Warszawa - przyp.). To olbrzymie osiągnięcie - podkreśla Maria.

Fajnie jest mieć krążek, ale my po prostu lubimy się ścigać, to dla nas największa adrenalina

Choć nie są zaliczane do grona faworytek, to na pewno do Brazylii nie pojechały na "wycieczkę". - Ja marzyłam o igrzyskach, nie wyobrażałam sobie, że tego nie osiągnę. Raczej bałam się, że mi się to nie uda i jak to wtedy mentalnie wtedy zniosę - mówi Anna. - Obie chcemy wypaść jak najlepiej, na igrzyska, kurczę, jedzie się przecież walczyć o medal.

Nawet jeśli się uda, to wioseł nie nie odłożą - Trzeba zdobyć medal, pobić rekord świata, który wynosi 6.50 minuty. Fajnie jest mieć krążek, ale my po prostu lubimy się ścigać, to dla nas największa adrenalina - uśmiecha się Anna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wioślarstwo. W pogoni za adrenaliną siostry Wierzbowskie dopłynęły do Rio - Gazeta Krakowska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska