Władza chroni interes banków, a nie obywateli

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Jarosław Chmielewski, prawnik i były senator RP.
Jarosław Chmielewski, prawnik i były senator RP. Dariusz Gdesz
Rząd nie chce zadzierać z bankami, bo ma świadomość, że budżet jest słaby i wkrótce może potrzebować pożyczek - mówi Jarosław Chmielewski, prawnik i były senator RP.

Pomoc frankowiczom i ich oddłużenie były jednym z kół zamachowych kampanii prezydenta RP Andrzeja Dudy. Po roku oczekiwania z dużej chmury mały deszcz?
Najnowszy projekt Kancelarii Prezydenta jest nieporozumieniem i nie spełnia nawet częściowo oczekiwań środowiska frankowiczów. Obietnice wyborcze były sformułowane jednoznacznie: kredyty frankowe zostaną przewalutowane zarówno w wymiarze prawnym, jak i ekonomicznym. Jeśli najnowszy projekt wejdzie w życie, nie będziemy mieli z niczym takim do czynienia.

Prezes NBP przekonuje, że nie ma innego wyjścia, bo gdyby kredyty przewalutowano, mogłoby to zaciążyć na stanie całej gospodarki albo wręcz ją zrujnować.
To jest mit. Banki z pewnością utraciłyby część korzyści, nawet znaczną część. Zmniejszyłaby się ich wiarygodność. Straciliby przede wszystkim ich akcjonariusze, ale stąd bardzo daleko do zrujnowania gospodarki. Niestety, okazało się, że rządzący w Polsce boją się banków i to banków trzeciej kategorii, bo te najpotężniejsze w skali Europy nie mają w Polsce swoich oddziałów. Ta sama władza robi wrażenie, jakby gotowa była iść na wojnę z Unią Europejską, choćby w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, a obawia się zadrzeć z bankami. Te ostatnie się cieszą, bo każdy chciałby mieć dłużnika, który przez 10-20 lat spłaca co miesiąc raty, a zadłużenie ciągle mu rośnie. Mentalność środowiska frankowiczów jest taka, że generalnie się zarzynają, ale płacą. Jakiś społeczny problem mógłby powstać, gdyby wartość franka poszybowała, powiedzmy, do sześciu złotych. A póki co frankowicze to nie są górnicy, mutrami w sejmowe okna rzucać nie będą. Władza o tym wie.

Według projektu prezydenta banki zwrócą kredytobiorcom jedynie tzw. spready. Do kwestii przewalutowania będzie można wrócić najwcześniej za rok.
I to jest podstawowa słabość tego projektu, że on wszystko rozmywa. Przewa- lutowanie odsuwa w jakąś odległą, niejasną przyszłość. Jest w nim także ukryte poważne niebezpieczeństwo dla frankowiczów. Jeśli banki z mocy prawa będą zobowiązane zwracać tzw. spready, czyli różnice kursowe, to może się okazać, że to ostatecznie zalegalizuje cały ten proces kredytowy razem z wszystkimi wątpliwymi prawnie klauzulami. Wielu prawników jest zdania, że to wyklucza późniejsze przewalutowanie. A w każdym razie dłużnicy muszą się liczyć z tym, że banki będą się przed przewalutowaniem bronić. Także przed sądem. To się będzie ślimaczyć niemiłosiernie. Projekt prezydenta mówi, że przewalutowanie nie będzie się odbywało automatycznie, z mocy prawa. Kredytobiorca będzie musiał z własnej inicjatywy negocjować z bankiem. Jestem przekonany, że banki będą albo odmawiać, albo przynajmniej grać na zwłokę. Wykorzystają wszystkie możliwości i kruczki prawne, o których wiedzą znacznie więcej niż ich klienci.

Zrobią wszystko, by zminimalizować własne straty?
Już to zrobiły. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy tylko zaczęto mówić o załatwieniu sprawy frankowiczów, o przewalutowaniu kredytów itd., banki podniosły większość opłat. Efekt jest taki, że pod koniec roku ubiegłego i w roku bieżącym odnotowały bardzo wysokie, rekordowe zyski. Nagle okazuje się, że przewalutowania nie będzie. A czy banki zmniejszają owe opłaty, skoro ryzyko, że poniosą straty, minęło? Wcale nie. A przecież opłaty bankowe w Polsce należą do najwyższych w Europie. Akcje banków skoczyły w górę. Zaryzykuję tezę, że była to operacja zorganizowana. Ani pan prezydent, ani szerzej rząd PiS-u nie chcą widzieć, że są przez banki rozgrywane. Stało się tak zarówno wtedy, gdy wprowadzano kredyty frankowe, jak i dzisiaj. Na miejscu rządu PiS-u sprawdziłbym, czy nie było - na 24 godziny przed ogłoszeniem projektu prezydenckiego - masowego wykupu akcji banków. Wtedy zarobiłyby świetnie nie tylko banki, ale i ludzie z nimi związani. Za to sprawa frankowiczów jest - moim zdaniem - już przegrana.

Tak do końca chyba nie, skoro banki będą zobowiązane wypłacić spready. Wyobraźmy sobie, że ktoś wziął - w przeliczeniu z franków - 250 tys. zł kredytu, to na jaki zwrot może liczyć?
Zależy, od jakiego kursu bank ten spread liczył, ale tak czy owak będzie to prawdopodobnie kilka tysięcy złotych. W internecie pojawiły się prognozy, że średnio frankowicz otrzyma 6 tysięcy franków. Obawiam się, że to będzie raczej 6-8 tysięcy złotych. Więc to nie jest suma, która znacząco zmniejszy ratę, a tym bardziej obniży wciąż rosnące zadłużenie. To jest tak mała ulga, że właściwie bez znaczenia. Nie ma wątpliwości, że ostateczny projekt pana prezydenta jest gorszy od tego, który w odpowiedzi na jego obietnice przygotowała Platforma Obywatelska.

Tam koszt przewalutowania mieli ponosić za równo frankowicze, jak i banki.
I to była konstrukcja znacznie lepsza. Przede wszystkim był to projekt klarowny i jasny. Obecny rozpływa się gdzieś we mgle. I w tej formie niczego istotnego kredytobiorcom nie daje. Nie wiadomo, czym naprawdę cała ta operacja się zakończy. W dodatku to frankowicz będzie musiał zabiegać zarówno o wypłatę spreadu, jak i - ewentualnie w przyszłości - o przewalutowanie. Daleko nie wszyscy się zdecydują i będą umieli to zrobić. A z urzędu ustawa nie zadziała. Według projektu Platformy przede wszystkim kredyty zostałyby przewalutowane. Trochę by to frankowiczów bolało - i to byłby koszt ich decyzji - ale odzyskaliby zdolność kredytową. A to oznacza, że mogliby na przykład domy i mieszkania kupione za kredyty frankowe sprzedać. Dziś jest to niemożliwe, bo kredyty tak urosły, że znacznie przekraczają wartość nieruchomości, liczoną przecież w złotych, a nie we frankach. Kredytobiorca jest przywiązany do kupionego na kredyt mieszkania lub domu jak XVIII-wieczny chłop do ziemi. A bank jest jego feudalnym panem. Los frankowicza tylko w jednym jest lepszy od losu chłopa sprzed wieków - pan nie może dać mu batów. Innych różnic nie ma.

Frankowicze dali się oszukać obietnicami typu: polska gospodarka się rozwija, złoty będzie się w stosunku do franka wzmacniał? Sam takie zapewnienia w banku słyszałem.
Nie tylko kredytobiorcy. Rząd też. Jestem przekonany, że cała ta frankowa operacja została przed mniej więcej 10 laty starannie zaplanowana. Banki mają od tego strategów, taktyków itd. Analizują, jaki jest rząd, poziom wiedzy ministrów i pana prezydenta. Tak jest od stuleci. Kiedy bankowcy uświadomili sobie, że ekonomiczna wiedza członków rządu - był to także rząd PiS - nie jest imponująca, rozegrali go jak chcieli. I ten proces trwa. Kancelaria Prezydenta nie wciągnęła obecnie do pracy nad ustawą jakichś superekonomistów. Nawet profesor Modzelewski, który twardo bronił racji frankowiczów, został dziwnie odsunięty.

Co jest powodem tego, że władze - ani rząd, ani prezydent - nie postawiły bankom twardszych warunków?
Mam wrażenie, że budżet państwa jest bardzo słaby. A to skutkuje tym, że władza z góry klęka przed bankami, bo liczy się z tym, że niedługo będzie potrzebowała pożyczek. Choćby na sztandarowy Program 500 plus. Frankowiczów najwyraźniej na tym ołtarzu poświęcono.

Czy frankowicze mogą się jakoś bronić?
Powinni zabiegać o to, by projekt prezydencki nie trafił do Sejmu i nie został uchwalony. Jeśli taka ustawa wejdzie w życie, będzie - mówiąc kolokwialnie - pozamiatane. Być może nie da się uniknąć ulicznych demonstracji w tej sprawie. Na pewno warto się skonsolidować i przedstawić własny, obywatelski rozsądny projekt ustawy. Ale czy środowisko frankowiczów będzie się umiało tak skonsolidować, nie mam pewności.

Dlaczego w ogóle państwo ma frankowiczom pomagać?
Bo kredyty frankowe były wielkim strzyżeniem baranów przez banki. One były od początku niezgodne z prawem. Banki ograniczały nawet dobrze zarabiającym zdolność kredytową w złotówkach, za to wręcz namawiały do kredytów frankowych. Ten sam człowiek z tymi samymi dochodami nie mógł dostać kredytu złotówkowego w wysokości X, a frankowy mógł, i to znacznie wyższy. A dziś okazuje się, że tylko kredytobiorcy ponoszą ryzyko kursu walutowego na 20-30 lat.

Trochę pan frankowiczów idealizuje.
Wcale nie muszę. To są w większości ludzie dobrze wykształceni. Nie wyjechali za granicę. Są bardzo aktywni zawodowo. W Polsce założyli rodziny i tu płacą podatki. Oni zwyczajnie zasługują na to, żeby im pomóc. Tylko pan prezydent zapomniał o poglądzie Monteskiusza, że państwo należy do obywateli i to ich interes należy chronić. Obecna władza woli chronić banki kosztem obywateli. Zachowuje się jak jakąś wschodnia satrapia. A przecież kredyty frankowe rozwinęły się najbardziej za pierwszych rządów PiS-u. To polityczne środowisko ma zatem szczególny obowiązek naprawienia własnego błędu. Przecież nadzór finansowy pokazywał wówczas związane z tym niebezpieczeństwa. Frankowiczom zarzuca się często, że byli naiwni. W rzeczywistości to rząd razem z nimi dał się wówczas - mówiąc potocznie - wpuścić w kanał i nie zareagował. Za rządów PO problem się jeszcze pogłębił, bo już wtedy należało te kredyty przewalutować. To, że się tak nie stało, pokazuje słabość państwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska