"Włożyłam mundur, bo zawsze chciałam pomagać ludziom"

Redakcja
W Straży Granicznej taryfy ulgowej dla kobiet nie ma. Za to bywa zabawnie, gdy z rozpędu koledzy mówią do mnie „chłopie!” - mówi kpt. Katarzyna Galla-Bednarkiewicz, funkcjonariuszka Straży Granicznej w Opolu.

Znalazła się pani w grupie funkcjonariuszy Straży Granicznej wyróżnionych przez szefa MSWiA za ratowanie ludzkiego życia. Okrzyknięto was cichymi bohaterami. Jak to jest być cichym bohaterem?

Teraz to już raczej głośnym (śmiech). A tak poważnie to żaden ze mnie bohater. W obliczu zagrożenia ludzkiego życia zachowałam się po prostu tak, jak chyba zachowałby się każdy: niosłam pomoc. Na tyle, na ile potrafiłam. I nie ma żadnego znaczenia, że byłam na służbie, bo prywatnie zrobiłabym to samo. Kolega, z którym uczestniczyłam w tej akcji ratunkowej, również. Dla mnie bohaterami całej tej akcji byli ratownicy medyczni, lekarze, policjanci i strażacy, którzy w mgnieniu oka zabezpieczyli miejsce wypadku i fachowo zajęli się rannymi. Podziwiam ich za te natychmiastowe działania i zimną krew. A z wyróżnienia ministerialnego rzecz jasna cieszę się bardzo. Fajnie, że zostaliśmy docenieni. Miłe były gratulacje od bliskich, znajomych i przełożonych. Najmilsze były chyba jednak słowa komendanta naszej opolskiej placówki, który przyznał, że jest z naszej postawy dumny. A my z kolegą Jackiem cieszymy się najbardziej, że cała czwórka poszkodowanych w wypadku przeżyła.

Wspomina pani do dziś te chwile grozy na autostradzie A4? Proszę opowiedzieć o tamtych wydarzeniach.

To było w maju, w okolicach Góry św. Anny. Ze wspomnianym kolegą Jackiem Zagwockim byliśmy na patrolu. Przejeżdżaliśmy tym właśnie odcinkiem autostrady, kiedy zobaczyliśmy tragiczny wypadek. Samochód rozbił się i stoczył się ze stromej skarpy. Nie zastanawiając się ani sekundy, zatrzymaliśmy auto i pobiegliśmy z pomocą do uwięzionych w nim ludzi, dzwoniąc jednocześnie po wszelkie możliwe służby. I do naszego kierownika zmiany. Auto było rozbite w drobny mak, szalała burza, a my zabezpieczaliśmy miejsce wypadku. Na tyle, na ile to było w tych warunkach możliwe. Kolega podtrzymywał samochód, żeby nie przygniótł pasażerów, a ja starałam się nawiązać kontakt z poszkodowanymi, którym udzieliliśmy oczywiście pierwszej przedmedycznej pomocy. To była czteroosobowa rodzina. Większość ciężko ranna, kierowca w szoku i w dodatku cukrzyk, któremu kanałem burzowym odpłynął plecak z insuliną. Wszystkim, oprócz syna, udało się wydostać. Okryliśmy ich kocem termicznym i klęcząc w błocie, czekaliśmy na śmigłowiec. Z nieba pioruny, ulewa i wiatr. Gdy teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że wszystko było takie nierzeczywiste. Jak w filmie. I trwało całą wieczność. Ale nie bałam się, nie panikowałam. W takich momentach w człowieka wstępują chyba nadludzkie siły i jest w stanie zrobić więcej, niż mu się wydaje. To, czego sama nauczyłam się po tamtym wypadku, to żeby zawsze mieć przy sobie jednorazowe rękawiczki - w razie gdyby zaszła nagła potrzeba udzielania pierwszej pomocy, sztucznego oddychania, resuscytacji. No i zrobiłam remanent w swojej prywatnej samochodowej apteczce - wyrzuciłam leki z kończącym się terminem ważności i uzupełniłam te, których brakowało. Licho nie śpi!

Pierwszy raz zdarzyło się pani interweniować w tak dramatycznej sytuacji?

Na pewno był to pierwszy tak drastyczny wypadek samochodowy. Ale nie pierwszy raz, kiedy udało mi się pomóc. Wiem, że zabrzmi to dziwnie, co najmniej jakbym sama przyciągała takie sytuacje, ale po całej tej akcji na autostradzie, kiedy wracaliśmy na placówkę, byliśmy świadkami kolejnego zdarzenia. Tym razem kolizji z udziałem nietrzeźwego. To chyba jednak prawda, że nieszczęścia chodzą parami. Po godzinach pracy też los mnie nie oszczędza... Wracając kiedyś wieczorem do domu z narzeczonym, Krzysztofem, usłyszeliśmy odgłosy bójki. Oprawcy uciekli na nasz widok, a w krzakach leżał pobity młody chłopak. Krzysiek zajął się nim, tamując krwotok z głowy, a ja pobiegłam za chuliganami. Nie złapałam ich, ale przynajmniej policja wiedziała, w którym kierunku uciekli, a także przekazaliśmy ich rysopis. Wkrótce później zostali ujęci. Wiem, że to może być niebezpieczne, ale nie potrafię przejść obojętnie, kiedy wiem, że komuś dzieje się krzywda. Choćbym własnymi rękami miała go bronić!
Pierwszy raz zdarzyło się pani interweniować w tak dramatycznej sytuacji?

Na pewno był to pierwszy tak drastyczny wypadek samochodowy. Ale nie pierwszy raz, kiedy udało mi się pomóc. Wiem, że zabrzmi to dziwnie, co najmniej jakbym sama przyciągała takie sytuacje, ale po całej tej akcji na autostradzie, kiedy wracaliśmy na placówkę, byliśmy świadkami kolejnego zdarzenia. Tym razem kolizji z udziałem nietrzeźwego. To chyba jednak prawda, że nieszczęścia chodzą parami. Po godzinach pracy też los mnie nie oszczędza... Wracając kiedyś wieczorem do domu z narzeczonym, Krzysztofem, usłyszeliśmy odgłosy bójki. Oprawcy uciekli na nasz widok, a w krzakach leżał pobity młody chłopak. Krzysiek zajął się nim, tamując krwotok z głowy, a ja pobiegłam za chuliganami. Nie złapałam ich, ale przynajmniej policja wiedziała, w którym kierunku uciekli, a także przekazaliśmy ich rysopis. Wkrótce później zostali ujęci. Wiem, że to może być niebezpieczne, ale nie potrafię przejść obojętnie, kiedy wiem, że komuś dzieje się krzywda. Choćbym własnymi rękami miała go bronić!

Straż Graniczna kojarzy się wszystkim z ludźmi, którzy pilnują naszych granic. Tymczasem od kiedy jesteśmy w Unii, kilka większych granic praktycznie nie istnieje. Na czym więc polega pani praca?

Straż Graniczna na terytorium kraju zajmuje głównie przeciwdziałaniem nielegalnej migracji, czyli kontrolą legalności pobytu cudzoziemców i ich zatrudnienia. Ale zwalczamy także szeroko rozumianą przestępczość z udziałem cudzoziemców. Spora część mojej pracy to też profilaktyka i przeciwdziałanie. Staramy się uświadamiać społeczeństwo o zagrożeniach i potencjalnych oszustwach, których ofiarami mogą paść Polacy. Rzecz tyczy na przykład naciągaczy i kombinatorów, którzy uciekają się do różnych forteli tylko po to, by dostać się do Polski.

Rozkochują w sobie nasze polskie dziewczyny przez internet?

Na przykład. Do jednej z mieszkanek Opolszczyzny przez kilka dobrych miesięcy pisał pewien mężczyzna. Zapewniał, że kocha, że chce przyjechać i z nią być. Nawet rzekomo miał już paszport i wizę, tylko zabrakło mu „jedynych” dziesięciu tysięcy złotych na bilet. Na szczęście w porę udało się Opolankę uświadomić, że to blef, a dokumenty są sfingowane. Ale mało brakowało, by wysłała mu pieniądze. Inna ciężko chora mieszkanka miała podobną historię. Facet z zagranicy rozkochał ją w sobie. Postanowili się spotkać, ale on dobrze wiedział, że ona ze względu na stan zdrowia do niego nie przyjedzie. Zaproponował więc, że on to zrobi. W jego przyjazd została zaangażowana cała rodzina, która postawiona na nogi załatwiła mu zaproszenie i wszystkie dokumenty pobytowe. Krótko po przyjeździe gość wyszedł do sklepu po papierosy i… tyle go widzieli.

A inne wykroczenia?

Głównie te związane są z nielegalnym wykonywaniem pracy. Cudzoziemcy bez zezwolenia pracują wszędzie: na budowach, na straganach, w rolnictwie, ogrodnictwie. Oczywiście bez papierów, odpowiednich przeszkoleń, ubezpieczenia - to ogromne ryzyko. Nie tylko dlatego, że łamią prawo, ale również ze względu na zagrożenie ich życia czy zdrowia. Często jednak winę ponosi nie tylko pracownik, ale też pracodawca, któremu nie opłaca się dopełnić formalności. On jednak też podlega karze.

Ciężko tak drobnej istocie być funkcjonariuszem Straży Granicznej? W końcu mundur to raczej męska domena...

Łatwo na pewno nie jest, ale nie tyle ze względu na płeć, co ogólnie: mnogość wciąż zmieniających się przepisów prawnych, ciężka praca w terenie, czasem w naprawdę trudnych warunkach. Zdarza się, że w niebezpiecznych. Ale nie boję się, nie marudzę i nie narzekam. Zadania, w których czuję się najlepiej, to te związane z szukaniem szybkich i skutecznych rozwiązań w zawiłościach polskiego prawa. To moja pasja.

No właśnie. W jaki sposób znalazła się pani w szeregach SG? Już jako mała dziewczynka planowała pani taką karierę?
Absolutnie! Jak byłam mała, chciałam być lekarzem. Albo weterynarzem, bo uwielbiam pomagać zarówno ludziom, jak i zwierzętom. Jeszcze będąc w liceum, myślałam, że tak faktycznie się stanie, ale w ostatniej chwili, tuż przed maturą, się rozmyśliłam. Zamiast biologii zdawałam na maturze historię, właśnie z myślą o tym, by studiować prawo. Może dlatego, że wychowałam się w rodzinie mundurowej? Tato jest byłym komendantem nyskiej policji, więc pewnie zdążyłam przesiąknąć tymi wszystkimi przepisami i paragrafami. Ukończyłam więc studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim, pisząc pracę magisterską z przestępczości karnoskarbowej. Planowałam zostać prokuratorem, potem postanowiłam podjąć służbę w organach ścigania i chyba tak właśnie trafiłam do SG. Ukończyłam kurs oficerski o specjalizacji dochodzeniowo-śledczej, pracowałam na przejściu granicznym w Konradowie w grupie zajmującej się przestępczością graniczną, potem przez chwilę byłam kierownikiem zespołu do spraw przestępstw i wykroczeń w oddziale zamiejscowym w Nysie. Po reorganizacji struktur Straży Granicznej znalazłam się w Opolu.

A wracając do pytania o bycie kobietą w SG...

Powiem tak: taryfy ulgowej nie ma, ale czasem bywa zabawnie. Pracuję niemal z samymi mężczyznami i zdarza się, że koledzy się zapominają i mówią do mnie „chłopie”. Z drugiej strony bycie kobietą czasem, w sytuacjach ekstremalnych, rzeczywiście łagodzi obyczaje. I nieco rozluźnia atmosferę czy też agresywne nastawienie osób poddawanych czynnościom kontrolnym. Nieraz łatwiej mi jest porozumieć się z kimś, przekonać do współpracy, tylko dlatego, że jestem kobietą.

Co pani Katarzyna robi w czasie wolnym? Kiedy akurat nie jest na służbie ani nie ratuje ludzi tudzież zwierząt?

Spaceruję, biegam po parku. Uwielbiam wycieczki rowerowe oraz wszystkie bliższe i dalsze podróże. Kiedyś marzyłam o tym, by zobaczyć Amerykę, zwłaszcza Peru, Meksyk czy Kolumbię, ale mam jeden mały problem: panicznie boję się wszelkiego egzotycznego robactwa, którego tam z pewnością jest cała masa. Ale to nie wszystko - na samą myśl o locie za ocean robi mi się słabo. I to wcale nie jest tak, że boję się latać tak na wszelki wypadek. Owszem: latam samolotami, ale im więcej i im dalej, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to diabelska maszyna, która z niejasnych powodów utrzymuje się w przestworzach (śmiech). Poza tym w czasie wolnym czytam kryminały, powieści szpiegowskie albo studiuję interpretacje przepisów, paragrafy i języki obce, które też są moim konikiem. A w telewizji oglądam jedynie „Kiepskich”. Uwielbiam!

A z typowo babskich zajęć? Jakieś zakupy może...

Broń Panie Boże! Nie cierpię zakupów, a jak już muszę pójść, zwłaszcza z 18-letnią córką Julią, która dla odmiany to ubóstwia, przeżywam prawdziwe katusze. Kocham za to sprzątać. Naprawdę! Szorować wszystko wokół, podłogi, okna, naczynia. I to najlepiej octem, bo odkaża, a przy okazji nie szkodzi środowisku. Mam na tym punkcie bzika. Gotowanie natomiast już tak mnie nie kręci. Zwłaszcza że narzeczony jest najlepszym kucharzem na świecie (zaraz po mojej mamie oczywiście!), a i Julka też dobrze sobie radzi w kuchni, więc ja czuję się usprawiedliwiona i za garnki się nie chwytam.

O czym marzy cicha bohaterka?

O małym domku z ogródkiem gdzieś w spokojnej okolicy i małym psiaku. Bo wszystko inne już mam: ukochaną rodzinę, wspaniałych przyjaciół oraz fajną, satysfakcjonująca pracę. No, ewentualnie pomyślę jeszcze o zrobieniu aplikacji. Nie zaszkodzi, a pomóc zawsze może...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska